----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 września 2010

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Kilka osób przegrało zakłady. Gdybym się wcześniej z kimś założył, też bym przegrał. Przejście burmistrza na polityczną emeryturę było do przewidzenia, ale większość z nas spodziewała się, że nastąpi to dopiero za kilka lat. Na pewno w podjęciu decyzji pomogła ekonomia, zadłużenie miasta i słabe wyniki w sondażach. Mało kto wierzy, że zadecydowały sprawy rodzinne, choć jest to przecież możliwe. Możliwe, choć w tym przypadku mało prawdopodobne.

Nad tym wszystkim, czyli powodami, dla których wybierać będziemy nowego burmistrza, dokonaniami w okresie urzędowania, czy popełnionymi błędami będziemy mieli jeszcze okazję wielokrotnie się zastanowić. Richard Daley był zbyt wielkim, choć lokalnym politykiem, by o tym nie mówić. Na razie powinniśmy zastanawiać się nad przyszłością miasta pod rządami innego człowieka. Może będzie to znany polityk, może nieznany działacz, wiele osób twierdzi, że nadszedł czas na kobietę, choć nie byłaby ona pierwszą na tym stanowisku w Chicago.

Powinniśmy o tym pomyśleć, niezależnie, czy adres mamy w mieście, na jego obrzeżach, czy na dalekich przedmieściach. Wpływ Chicago na całą aglomerację jest zbyt wielki, by temat ten nie pojawił się w codziennych rozmowach.

Stanowiska burmistrza prawdopodobnie nie obejmie nikt z zewnątrz, spoza tzw. układu. Bez poparcia związków zawodowych, poszczególnych mniejszości i grup społecznych oraz pieniędzy należących do lokalnego biznesu żaden kandydat nie ma tu czego szukać. Przynajmniej na razie. Czy to oznacza, że nic się nie zmieni? Niekoniecznie.

W porównaniu do niektórych nie byłem wielkim przeciwnikiem odchodzącego burmistrza. Owszem, wiele razy z niedowierzaniem przyjmowałem jego decyzje. Byłem i wciąż jestem wrogiem prawa pozwalającego na nielimitowane kadencje na tym stanowisku. Niepokoiło mnie stawanie władz miasta ponad prawem i wiele innych rzeczy, których wymieniać nie muszę, bo każdy je zna. Zgoda na zbyt silne związki zawodowe zamiast pomagać mieszkańcom stała się w ostatnich latach największą przeszkodą w rozwoju. W porównaniu do innych, zwłaszcza poza granicami, jesteśmy mało konkurencyjni, a organizacje te jak grawitacja ciągną nas w dół.

Z jednej strony mamy wspaniałe, wysokie budynki, piękne parki, przyzwoitą plażę i prawdziwą perłę, czyli śródmieście ze sklepami, restauracjami, muzeami i teatrami. Z drugiej strony coraz mniejszą liczbę mieszkańców stać na obiad w centrum, czy wycieczkę do muzeum. Mamy najwyższe podatki w kraju, rekordowy deficyt, wyższe od średniej krajowej bezrobocie i powszechną korupcję, dzięki której miliony robią ci, którzy już je mają.

Jednak za każdym razem, gdy trwały przygotowania do kolejnych wyborów zadawałem sobie pytanie: Jeśli nie on, to kto? Za każdym razem dochodziłem do wniosku, że nie widzę odpowiedniego kandydata. Był Daley, może nie najlepszy, ale przewidywalny. Tym razem w wyborach go zabraknie, a na kogoś będziemy musieli postawić. Osobę, która nie tylko zachowa piękno miasta, ale jeszcze wyciągnie je z problemów.

Kogo mamy? Luis Gutierez przychodzi do głowy, zwłaszcza, że będzie startował. Ma poparcie Latynosów, prawdopodobnie czarnych mieszkańców, również wielu białych. Nie naraził się ani kobietom, ani mężczyznom. W mieście imigrantów na pewno sympatyzowanie z nimi nie jest przeszkodą. Zna lokalne układy, wywodzi się z nich, tu zaczynał. Lata spędzone w Waszyngtonie na pewno pomogłyby nam w załatwieniu kilku spraw w stolicy. Wiele plusów. Ma szanse i w wyścigu będzie się liczył. Na przeszkodzie może mu stanąć Blagojevich i nie wyjaśnione z nim interesy, a także zainteresowanie FBI jego osobą. Jakim byłby gospodarzem nie wiemy. Poprawnym pewnie, ale bez fajerwerków. Na pewno nie ukróciłby rozpasania miejskich urzędników.

Rahm Emanuel. Mimo, że nie zgłosił swej kandydatury, to niedawno powiedział, że byłby zainteresowany. Nie sądzę, by podjął taką decyzję w ciagu kilkudziesięciu dni i zostawił Waszyngton na rzecz niepewnej walki o fotel burmistrza. Niepewnej, gdyż szanse jego cenia się na 50%. Z jednej strony ma wpływy, kontakty, pieniądze i sporą siłę przebicia. Z drugiej w wyborach liczyć sie będzie całe miasto, a nie tylko północno - zachodnie przedmieścia, które z 5 okręgu wysłały go do Waszyngtonu. Naraził się Latynosom i czarnym wyborcom. Na zmobilizowanym zawsze w wyborach południu może nie wygrać mimo poparcia, jakiego niewątpliwie udzieliłby mu obecny prezydent. Poza tym wielu mieszkańców Chicago może nie chcieć na stanowisku burmistrza osoby pochodzenia żydowskiego.

Obecny sekretarz miasta, Miguel del Valle. Już zapowiedział start w wyborach. Zna wszystkich, był prawą ręką burmistrza, ma dojście do polityków i układy z biznesem. Problem w tym, że dla większości wyborców jest jedynie nazwiskiem pojawiającym się na znaczkach samochodowych na przedniej szybie.

Mamy jeszcze kilkanaście nazwisk aldermanów. Każdy z nich chciałby i boi się. Niewielu się nadaje. Po latach spędzonych w radzie miejskiej ludzie ci są uwikłani w szkodliwe układy i brak im niezależności, którą charakteryzować powinien się dobry gospodarz. Niezależnie od przynależności partyjnej aldermani nie są dla mnie najlepszymi kandydatami. Może kogoś teraz urażę, ale wykonywana przez nich praca nie kojarzy mi się ze szlachetnym działaniem na rzecz wyborców. Za dużo w niej kombinacji i szarych stref. Trudno mi uwierzyć, że takiego modelu pracy nie przenieśliby w inne miejsce.

Może się również zdarzyć, że nagle pojawi się nieznany wcześniej kandydat, który w magiczny sposób wygra wybory. Tak było niedawno, gdy na polityczną scenę wkroczył syn Johna Strogera, Todd. Co było dalej wiemy. Takich Toddów w ukryciu czeka wielu, oby nam się jeden nie przytrafił.

Ktokolwiek zastąpi Richarda Daley wiele nie zmieni. Przynajmniej nie od razu. Budowa zajmuje wiele lat, nad zniszczeniami też trzeba popracować. Jednak samo miasto bez niego będzie już inne. Śmieszne, ale obecni 30 latkowie nie znają innego burmistrza. W najbardziej demokratycznym kraju na świecie jeden człowiek przez ponad 20 lat sprawował władzę, tak jak kilkanaście lat wcześniej jego ojciec. Możemy oczywiście wszystko zrzucić na tzw. demokratyczną maszynę wyborczą, ale przecież nawet najlepsza nie pozwoliłaby kiepskiemu politykowi tak długo utrzymywać stanowiska.

Dlatego życzę tym, którzy od lat domagali się zmiany, by następca, jego charakter i sposób sprawowania władzy ich nie rozczarowały, a miasto żeby na tym nie straciło. Miłego weekendu.

Rafał Jurak

rafal@infolinia.com

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor