Dla większości Amerykanów w comiesięcznym raporcie dotyczącym zatrudnienia najważniejsza jest informacja czy poziom bezrobocia wzrósł czy spadł, i o ile. Było tak i tym razem. W przeddzień świątecznego weekendu Departament Pracy opublikował sierpniowy raport dotyczący zatrudnienia, które po raz kolejny spadło, tym razem o 0.1 punktu procentowego do poziomu 9.6 procent. Biorąc pod uwagę stan amerykańskiej gospodarki tegoroczne Święto Pracy powinno raczej zostać określone mianem święta braku pracy.
Raport Departamentu Pracy dotyczący utraconych lub pozyskanych miejsc pracy jest dla zwykłego odbiorcy nieco skomplikowany. W notatce prasowej urząd określił poziom bezrobocia jako „niemal bez mian”. Po czym stwierdził, że poziom był „trochę zmieniony”. Trzeba dopiero przeglądnąć dołączone do raportu tablice, by dowiedzieć się, że poziom wzrósł z 9.5 procent do 9.6 procent. Recznik Departamentu Pracy, Gary Steinberg, wyjaśnia, że urząd pracy ma powody ku temu, by informować nieco wykrętnie. Tłumaczy, że zmiana w zatrudnieniu nie jest wystarczająco znacząca, by stwierdzić, czy jest rosnąca czy malejąca. Rząd przyjmuje, że zmiana w poziomie bezrobocia musi wynieść co najmniej 0.2 punktu procentowego, by móc uznać ją za reprezentującą wzrost lub spadek. Ponieważ w ubiegłym miesiącu wynosiła ona jedynie 0.1 punktu procentowego, to urząd pracy nie uważa jej za wystarczająco znaczący trend rozwoju, by musiał zostać opublikowany.
Bureau of Labor Statistics, które wydało raport, informuje, że stara się upowszechnić dane dotyczące bezrobocia w sposób pozbawiony jakiejkolwiek charakterystyki, która mogłaby wpłynąć na sposób interpretacji zmian. Rzecznik urzędu oświadcza, że za pozornym bagatelizowaniem wskaźników bezrobocia kryje się próba dostarczenia kontekstu dla danych bez komentarza politycznego. Tymczasem jakkolwiek dla profesjonalnych analityków statystycznych tego typu rozumowanie jest logiczne, to dla całej reszty dane zawarte w sierpniowym raporcie oznaczają po prostu, że rynek pracy nie ulega poprawie, a co gorsza, nie zanosi się na to, że ulegnie poprawie w najbliższym czasie.
Jak odczytywać dane statystyczne raportu?
Aby amerykański rynek pracy odzyskał wszystkie miejsca zatrudnienia, które posiadał kiedy rozpoczęła się recesja w grudniu 2007 roku, pracodawcy musieliby podnieść swe zatrudnienie do 7.6 miliona pozycji. Ta cyfra nie obejmuje średnio 125,000 stanowisk pracy miesięcznie, które muszą być stworzone w kraju jedynie po to by nadążyć za liczbą nowych osób wkraczających na rynek pracy.
Aby zmniejszyć bezrobocie z powrotem do 5%, do poziomu, na jakim znajdowało się ono przed załamaniem ekonomicznym, gospodarka musiałaby stworzyć około 17 milionów stanowisk pracy, albo 285,000 miesięcznie przez pięć lat z rzędu, przewiduje Economic Policy Institute w Waszyngtonie. By wyobrazić sobie jak olbrzymia jest ta luka bezrobocia, można wziąć pod uwagę fakt, że amerykańscy pracodawcy pozbyli się 283,000 stanowisk pracy w ostatnich trzech miesiącach. Powrót do poziomu przed recesją zajmie długi okres około 7 -8 lat podniesionego bezrobocia, przewiduje Economic Policy Institute. Nie doświadczyliśmy jeszcze czegoś takiego w przeszłości.
Bezrobocie, od dawna uważane w Stanach Zjednoczonych za tymczasową, przejściową sytuację, wydaje się zagrzewać miejsca na długo. Nawet kiedy amerykańska gospodarka podniesie się z recesji, miliony amerykańskich pracowników nie będą w stanie. W maju 46 procent bezrobotnych Amerykanów pozostawało bez pracy przez okres dłuższy niż sześć miesięcy. To poziom najwyższy odkąd rząd rozpoczął śledzenie poziomu bezrobocia w roku 1948 i około dwukrotnie wyższy niż procent długo-okresowych bezrobotnych podczas brutalnej recesji wczesnych lat 1980.
Licha pociecha
Raport Departamentu Pracy opublikowany w przeddzień święta zawiera także iskierki nadziei. Otóż informuje, że prywatny rynek pracy dodał 67,000 stanowisk pracy. Ale to licha pociecha, bo amerykańska gospodarka potrzebuje ponad dwukrotnie tyle nowych stanowisk pracy każdego miesiąca by poziom bezrobocia zaczął spadać. W rezultacie tego, obecny poziom bezrobocia prawdopodobnie pozostanie wysoki przez dłuższy czas.
Pozytywne informacje raportu urzędu pracy nierzadko publikowane są w nieco dezorientujący sposób. Bo cóż to oznacza, że pracodawcy w sektorze prywatnym dodali 67,000 stanowisk pracy w ubiegłym miesiącu? Brzmi to tak jakby wszystkie prywatne przedsiębiorstwa w kraju zatrudniły jedynie 67,000 nowych pracowników w ubiegłym miesiącu. Tymczasem amerykański biznes zatrudnił miliony osób w sierpniu. W czerwcu, miesiącu ostatnim, za które są dostępne dane, amerykańscy pracodawcy sektora publicznego i prywatnego zatrudnili 4.3 osób. Jedynie detaliści przyjęli do pracy 593,000 nowych pracowników. Problem polega jednak na tym, że podobnie duże liczby pracowników tracą prace. Ekonomiści określają to mianem „churn”, czyli „odejściem klientów” i jest ich mnóstwo każdego miesiąca.
Liczba 67,000 nowych miejsc pracy dodanych w sierpniu była wyższa niż przewidziano oryginalnie, ale utrata rządowych miejsc pracy w dziedzinie spisu ludności, jak również zwolnienia w administracji stanowej i lokalnej doprowadziły do utraty ogółem 54,000 stanowisk w sierpniu.
Sytuację komplikuje fakt, że bezrobotni pozostający bez pracy przez długi okres czasu nie są zaliczani do liczby „odchodzących konsumentów”. W ubiegłym miesiącu było 6.2 miliona osób, którzy pozostawali bez pracy przez okres dłuższy niż sześć miesięcy.
Ten powolny rozwój jest niewielkim pocieszeniem dla bezrobotnych i poszukujących zatrudnienia, których liczbę szacuje się na 14.9 milionów w sierpniu. Jeszcze w lipcu liczbę bezrobotnych szacowano na 14.6 milionów. Nieznacznie spadła o 323,000 liczba bezrobotnych pozostających bez pracy przez okres dłuższy niż 27 tygodni, kategoria, która wzrosła alarmująco w czasie recesji, osiągając 6.2 milionów w sierpniu. Przeciętny statystycznie okres bez pracy spadł tym samym do 19.9 tygodni w sierpniu, z 22.2 tygodni w lipcu.
Poniżej kwalifikacji
Tak zwane underemployment, czyli niepełne wykorzystanie siły roboczej, obejmujące ludzi, których godziny pracy zostały zredukowane i tych, którzy chcieliby pracować, ale zaniechali poszukiwania pracy z powodu rozgoryczenia i zniechęcenia, wzrosło do 16.7% w sierpniu, w porównaniu z 16.5% w lipcu. To niezliczona i nie ujęta w oficjalnych statystykach armia bezrobotnych, powiększająca rzeszę 15 milionów Amerykanów bez pracy. Zatrudnieni poniżej swych kwalifikacji utrzymują się z pracy w niepełnym wymiarze godzin bądź z zajęć, które nie przynoszą wynagrodzenia wystarczającego by utrzymać ich standard życia, tym samym uniemożliwiając wydatki potrzebne by wyprowadzić kraj z ekonomicznego zastoju. Ostatni raport Departamentu Pracy ukazuje, że jest ich ogółem około 9 milionów. To ludzie, którzy borykają się z mniejszym dochodem, ponieważ nie mogą znaleźć pracy w pełnym wymiarze godzin albo ich pracodawcy zredukowali ich czas pracy z uwagi na brak lub niedostateczne zapotrzebowanie biznesowe.
Brak pracy w pełnym wymiarze godzin jest problemem nie tylko dla poszczególnych osób i ich rodzin, ale stanowi zasadniczą przeszkodę dla słabego ożywienia. Biorąc pod uwagę fakt, że wydatki konsumenckie reprezentują 70% krajowej działalności ekonomicznej, miliony pracowników zatrudnionych poniżej swoich kwalifikacji przekładają się na straty w gospodarczej witalności, a także niższe podatki od dochodu i więcej problemów budżetowych dla rządu na każdym poziomie. W skali makro wpływa to na konsumencką zdolność do nabywania towarów i w konsekwencji na potencjał produkcyjny kraju.
Gwałtowny wzrost siły roboczej zatrudnionej poniżej swych kwalifikacji rozpoczął się w czasie recesji i objął niemal równomiernie wszystkie podstawowe dziedziny przemysłu i dotknął pracowników wszystkich grup wiekowych, zwłaszcza starszych, z których wielu niechętnie wybrało wczesną emeryturę. Inną grupą siły roboczej zatrudnionej poniżej swych kwalifikacji jest młodzież, nierzadko absolwenci szkół wyższych. Niektórzy szacują, że połowa absolwentów szkół wyższych w wieku 25 lat lub młodszych, którzy podjęli pracę w roku bieżącym, znalazła się na stanowiskach nie wymagających stopnia bakalarza, w roli kelnerów, barmanów i sprzedawców detalicznych. Zaledwie kilka lat temu ich liczba oscylowała wokół 25%. Liczba pracowników zatrudnionych wbrew ich woli w niepełnym wymiarze godzin, którzy średnio pracowali 23 godziny w tygodniu w drugim kwartale bieżącego roku, malała od wiosny, ale wzrosła ponownie w sierpniu. Ich liczba jest podwójnie wyższa niż przed recesją i zdecydowanie przewyższa coroczne dane odkąd zaczęto to rejestrować w roku 1955.
Problem jest nawet większy niż sugerują to oficjalne statystyki. Inna grupa zatrudnionych poniżej swych kwalifikacji może być niemal równie liczna, ale nie policzona przez rząd – to pracownicy przerzuceni na stanowiska w pełnym wymiarze godzin, które oferują tylko część wynagrodzenia wypłacanego w ich starych miejscach zatrudnienia.
Drudzy od końca
Wspaniała amerykańska maszyna zatrudnienia była w przeszłości najlepsza w świecie. Ale porównując bezrobocie w Stanach Zjednoczonych z innymi rozwiniętymi przemysłowo krajami, staje się oczywiste, że już dawno tak nie jest. W rzeczywistości niektórzy ekonomiści dostrzegają zwrot tradycyjnych trendów rozwojowych. W roku 2000 poziom bezrobocia w Stanach Zjednoczonych był na drugim, najniższym miejscu w porównaniu ze wszystkimi innymi krajami na świecie. Jedynie Holandia miała niższy. Od tego czasu z drugiego wśród najniższych w świecie przewyższyliśmy poziom bezrobocia w Japonii, następnie Wielkiej Brytanii, a nawet Włoch. Ostatnio Stany Zjednoczone znalazły się w tym niechlubnym rankingu powyżej poziomu bezrobocia we Francji.
Wielka zmiana nastąpiła wtedy gdy amerykańskie przedsiębiorstwa rozpoczęły bardziej agresywnie niż inne firmy zagraniczne pozbywać się pracowników w obliczu kryzysu finansowego. Poziom bezrobocia w Stanach Zjednoczonych gwałtownie skoczył znacznie wyżej niż w innych krajach rozwiniętych i pozostał wysoki. Tymczasem bezrobocie w Niemczech utrzymało się niemal na stałym poziomie, w Japonii skoczyło do góry jedynie o pół punktu procentowego, natomiast w Stanach Zjednoczonych wzrosło o 6 punktów zanim osiągnęło obecny, szczytowy poziom. Ekonomiści z Brookings Institution informują, że zwykła walka o przetrwanie jest podstawową motywacją amerykańskich przedsiębiorstw. Zarazem jednak zachowują sceptycyzm, dowodząc, że zagraniczne firmy doświadczyły tego samego kryzysu kredytowego i nawet większych spadków wyników ekonomicznych niż w Stanach Zjednoczonych. Ale zagraniczni pracodawcy nie zredukowali wynagrodzeń tak szybko i tak głęboko jak miało to miejsce w Stanach. Niektóre zagraniczne administracje, jak Niemcy, zachęcały firmy do redukcji godzin zatrudnienia zamiast zwolnień i oferowały subsydia rządowe by zachęcać do tego. Regulacje rządowe we Francji i Niemczech również utrudniały zwolnienia pracowników. Niektórzy ekonomiści, na przykład Adam Posen, członek rady nadzorczej Bank of England, wskazują na agresywne redukcje pracowników jako charakterystyczną cechę elastycznego albo bezdusznego rynku pracy w Stanach Zjednoczonych, co, ich zdaniem, ułatwia pozbywanie się pracowników. Co ciekawe, tego typu reakcje nie wynikają z jakichkolwiek prawnych uwarunkowań, ale są cechą dominującej w danym kraju postawy. Prawdę mówiąc nie świadczy to o nas najlepiej. I nie najlepiej rokuje na przyszłość. Oto co mówi cytowany wcześniej ekonomista Pozner: „Nie jest jasne, czy dobrym pomysłem jest prowadzenie gospodarki w której jedyną odpowiedzią na wszystko jest pozbywanie się siły roboczej, to znaczy, zwalnianie ludzi z pracy zamiast inwestowania w nich, przeprowadzenia ich i utrzymywania fundamentalnej grupy. W rzeczywistości ekonomiści wskazują na dowody potwierdzające, że o ile przedsiębiorstwa otrzymują szybkie dochody wkrótce po dużych zwolnieniach, to często nie funkcjonują sprawnie w latach następujących po ożywieniu gospodarczym. Specjaliści z Brookings Institution pouczają również, że niezwykle ważnym dla Amerykanów jest zrozumienie, że wysokie bezrobocie w Europie było w przeszłości konsekwencją regulacji utrudniających przedsiębiorstwom pozbywanie się pracowników. Jeśli pracodawcy upewnią się, że mogą szybko pozbyć się pracowników kiedy przyjdą złe czasy, to może skłoni ich do przyjmowania do pracy kiedy będą pewni silnego zapotrzebowania na swe produkty. Amerykanie mogą jedynie mieć nadzieję, że stanie się to wkrótce ich udziałem. Jak do tej pory, pracodawcy wolą kupować nową maszynerię zamiast zatrudniać nowych pracowników w celu zwiększenia produktywności. Na dłuższą metę tego typu strategia nie rokuje pomyślnie.
Chybione ekspertyzy
Na domiar złego, ekonomiści raz po raz przyznają, że nie wiedzą dlaczego bezrobocie utrzymuje się na tak wysokim poziomie. Christina Romer, do niedawna szefowa Obamowskiej Rady Doradców Ekonomicznych, Council of Economic Advisors, nie kryła swego rozczarowania brakiem ekspertyzy ekonomicznej. Oto jej wypowiedź na temat reakcji biznesu na recesję: „Do dnia dzisiejszego, ekonomiści nie rozumieją w pełni dlaczego firmy obcięły produkcję tak bardzo jak to miało miejsce, i dlaczego zredukowały siłę roboczą o wiele bardziej niż normalnie zrobiłyby to, biorąc pod uwagę spadek wydajności. Praktycznie jak każdy prognostyk, nie zdołaliśmy przewidzieć jak gwałtowna będzie recesja w sytuacji nieistniejących regulacji, oraz do jakiego stopnia załamie się zwykła relacja pomiędzy produktem krajowym brutto a bezrobociem...” Romer nawoływała do zwiększenia krótko-terminiowych cięć podatkowych i zwiększenia wydatków. Nie odbiegała w tym od oficjalnej linii politycznej administracji Obamy. W piersi bije się także Ben Bernanke, szef Banku Rezerw Federalnych, który w przemówieniu do Komisji Dochodzeń d/s Kryzysu Finansowego, zdobył się na niepoprawne politycznie stwierdzenie obnażające niekompetencję i kompletną bezradność rządu w obliczu kryzysu, oświadczając: „Wyniki pracy Komisji pomogą nam zrozumieć przyczyny kryzysu, co z kolei powinno spotęgować naszą zdolność do uniknięcia przyszłych kryzysów i łagodzić pojawiające się kryzysy. Jednakże nie powinniśmy wyobrażać sobie, że jest możliwe zapobieżenie wszystkim kryzysom. Rozwijająca się, dynamiczna ekonomia wymaga systemu finansowego, który umożliwia skuteczne wykorzystanie dostępnych oszczędności w formie przydzielania kredytu rodzinom i przedsiębiorstwom. Świadczenie kredytu nieuchronnie obejmuje podejmowanie ryzyka”, twierdzi Bernanke. O ile nikogo nie dziwią polityczne zapewnienia dotyczące konieczności zapobieżenia przyszłym kryzysom, to zdziwienie wywołuje akceptowanie niewiedzy jako nieodłącznych cech rzekomo nieprzewidywalnej i niekontrolowanej gospodarki. Miło słyszeć jak eksperci przyznają się do niepewności, nawet jako sposobu wyjaśnienia wcześniejszych chybionych prognoz, które się nie sprawdziły.
Tymczasem wraz z poziomem bezrobocia rośnie powszechna rozpacz. Długo-okresowym bezrobotnym kończą się świadczenia, ubezpieczenie zdrowotne, emerytury i renty. Jednocześnie nadal spadają ceny nieruchomości, wartości inwestycji w ramach 401(k) i innych planów emerytalnych. Pomimo zapewnień Kongresu, administracji Obamy i Banku Rezerw Federalnych o wysiłkach w celu stymulowania zatrudnienia poprzez regulacje fiskalne i monetarne, pracy jak i pomysłów na nią jak nie było, tak nie ma.
Ela Zaworski