Ci, którzy poświęcają swoją wolność w imię bezpieczeństwa nie zasługują ani na jedno, ani na drugie. A w konsekwencji tracą jedno i drugie. Benjamin Franklin.
To słynne zdanie przypomniano sobie 9 lat temu, gdy rząd federalny tworzył Homeland Security oraz wprowadzał nowy akt prawny nazwany w skrócie Patriot Act of 2001. Przewidywał on pewne ograniczenie naszych swobód w imię bezpieczeństwa, na co po krótkich dyskusjach wszyscy zgodzili się. Nie było innego wyjścia, zresztą dyskusje na ten temat trwają do dziś, ale już raczej w węższym gronie i nie pojawiają się w masowych mediach. Jeśli jesteśmy kontrowersyjnym wykładowcą na uniwersytecie, działaczem organizacji pozarządowych, pracujemy w dziale politycznym niezależnej agencji prasowej lub w jakikolwiek inny sposób trafiamy na radary pewnych agencji, wówczas w pełni rozumiemy znaczenie wprowadzonych zmian. Jeśli natomiast wykonujemy inne zajęcia i raczej nie zajmujemy sprawami ocierającymi się o Patriot Act, często o jego istnieniu zapominamy. Poza jednym wyjątkiem, jakim są podróże.
Prawie każdy z nas prędzej, czy później trafi na lotnisko. Wakacje, wyjazd do rodziny, przelot służbowy. Zobaczymy tam umieszczone niedawno i wprowadzone do powszechnego użytku maszyny do prześwietlania całego ciała. Nie będę o nich szczegółowo pisał, gdyż pojawiły się tysiące informacji na ich temat. Stajemy z rękami podniesionymi do góry i pozwalamy, by przez kilkadziesiąt sekund prześwietlały nas promienie X. Jednocześnie rząd federalny wydał nowe przepisy dotyczące kontroli osobistej. Nie można jej już chyba nazwać bezinwazyjną. Agenci TSA zaglądają między pośladki, wkładają dłoń w rękawiczce pod bieliznę i sprawdzają najintymniejsze zakamarki naszego ciała. Podróżując mamy do wyboru – poddać się prześwietleniu lub pozwolić komuś na grzebanie w naszych majtkach. Możemy też zrezygnować z podróży. W ciągu kilkunastu dni od wprowadzenia nowych przepisów i maszyn liczba skarg na TSA potroiła się. Pewien mężczyzna obawiając się napromieniowania w maszynie i nie pozwalając się dotknąć w kroku pracownikowi ochrony lotniska został z niego wyrzucony. Koledzy pojechali na polowanie bez niego. Kobieta odmówiła ze względów medycznych prześwietlenia, po czym zapłakana wyszła z pokoju, gdzie ją przeszukiwano. Cały proces nazwała molestowaniem seksualnym. Temperatura rośnie, dyskusje na ten temat są coraz głośniejsze, wygląda na to, że tym razem społeczeństwo zbyt łatwo nie popuści. Kto ma rację?
Trudno powiedzieć. Z jednej mamy absolutne naruszenie prywatności, o którym wyraźnie mówi 4. poprawka do Konstytucji, niebezpieczne promieniowanie, mylne informacje napływające z różnych rządowych instytucji. Z drugiej mamy bezpieczeństwo. Z każdym z tych punktów jest problem. Zacznijmy od początku, choć ze względu na ograniczone miejsce temat zostanie przeze mnie potraktowany skrótowo.
TSA zapewniało nas, że zdjęcia robione przez maszyny nie są zachowywane i nie są na tyle szczegółowe, byśmy musieli czuć się jak na badaniu lekarskim. Nie ma możliwości ich drukowania, wysyłania.. etc. Teraz wiemy już, że maszyny mają możliwość zachowywania zdjęć, choć podobno funkcja ta jest wyłączona. Osobiście w to nie wierzę. Poza tym rozmazane zdjęcia nie są tymi samymi, które ogląda na ekranie osoba obsługująca, ale wersją w zmniejszonej rozdzielczości. Są zbierane i przechowywane w centralnym komputerze. Niedawno w internecie pojawiło się ich kilkaset – wszystkie wyciekły z sądu na Florydzie, a tak naprawdę zostały przekazane dziennikarzom legalnie w ramach Freedom of Information Act. Tak, czy inaczej nie ulega wątpliwości, iż naruszona jest w ten sposób nasza prywatność.
Jeśli chodzi o promieniowanie to wciąż wiemy mało. Teoretycznie promieniuje wszystko. Telewizor, lampa, telefon komórkowy. Nawet przelot samolotem na dużej wysokości naraża nas na wyższe promieniowanie – rzadsza atmosfera jest słabszą ochroną. TSA twierdzi, że musielibyśmy zaliczyć skaner kilkaset razy w ciągu roku, by przekroczyć dozwoloną dawkę. Tak, ale zakładając, że na żadne inne promieniowanie nie jesteśmy wystawieni. A przecież chodzimy do dentysty, do lekarza, oglądamy telewizję, rozmawiamy przez telefon – przykładów pewnie jest więcej. Tak naprawdę nikt z nas nie wie, gdzie jest indywidualna granica, gdyż promieniowanie kumuluje się. Poza tym maszyny te muszą być kalibrowane co jakiś czas. Znając życie wiem, że za dwa miesiące będą emitowały dwa razy silniejsze pole, niż w momencie instalacji, kiedy i tak emitowały wiązkę silniejszą, niż podczas prześwietlenia u dentysty lub w szpitalu. Lekarze wysłali w tej sprawie list do rządu. Cisza. Złożyli protest w Homeland Security. Cisza. Poprosili o wyniki badań. Cisza. Jedyne co słyszymy to zapewnienia, że wszystko jest pod kontrolą. Piloci już się buntują, podobnie stewardessy i podróżujący często biznesmeni. Dla nich częste latanie może być bardzo niebezpieczne. Dla wyjeżdżających raz w roku na wakacje raczej nie. Jonathan Bricker, który prowadzi badania onkologiczne w Cancer Research Center w Seattle i na promieniowaniu zna się dobrze nie ma zamiaru poddawać się prześwietleniom na lotniskach. Woli dotyk agentów, bo przynajmniej niczym poważnym to nie grozi. Inni lekarze twierdzą, że dawka promieni musi być na tyle silna, by przebić ubranie, a więc po jakimś czasie grozi rakiem skóry, czy bezpłodnością.
Decyzja należy do nas. Nie mamy wyjścia, musimy poddać się jednej z tych form rewizji. Możemy podnieść ręce do góry i nie myśleć o konsekwencjach medycznych oraz 4. poprawce lub zamknąć oczy, zacisnąć zęby i poddać się poniżającej procedurze nowej kontroli osobistej. Zastanówmy się jednak, gdzie kończy się ta stroma góra po której właśnie zjeżdżamy. Pojawia się wiele pytań. Czy w przypadku wykrycia awarii urządzenia wszyscy, którzy przez niego przeszli zostaną powiadomieni? Znamy przypadki przedawkowania lekarstw lub promieni w szpitalach, nie może się to zdarzyć na lotnisku? Czy jeśli potencjalny terrorysta umieści ładunek w jelicie grubym też będziemy poddawani jego badaniu podczas wyjazdu na wakacje? Z czego jeszcze musimy zrezygnować i czemu się poddać w imię bezpieczeństwa. Niektórzy mogą powiedzieć, że narzekam. Zgoda. Tylko, że dziś mówimy o skanerach na lotnisku, a jutro możemy mówić o kontroli poczty i kamerach w sypialni. Gdzieś chyba jest granica, ale wydaje mi się, że ktoś nam ja cały czas przesuwa. Wierzę, że jest inny sposób, bo ten raczej nie prowadzi do celu. Miłego weekendu.
Rafał Jurak