O liczbie reprezentantów w Waszyngtonie decydują dane US Census, które nie były dla nas pomyślne. We wtorek poinformowano, że nasz stan jest jednym z 10, który po wyborach w 2012 r. wyśle do Kongresu mniej liczną grupę polityków mimo, że wciąż jest jednym z pięciu najbardziej zaludnionych w kraju.
Poprawki wprowadzane są co 10 lat, tuż po badaniach statystycznych ludności USA. Illinois w dalszym ciągu należy do najbardziej zaludnionych rejonów, jednak pozostałe notują znacznie szybszy przyrost, w związku z czym stopniowo przejmują część foteli w Izbie Reprezentantów. Przykładem może być Teksas, który w wyniku publikacji danych US Census zyskał aż cztery nowe miejsca w Kongresie.
435 osobowa Izba składa się z przedstawicieli poszczególnych stanów, a ich liczba jest odzwierciedleniem populacji danego rejonu. W ciągu minionych 10 lat, czyli od czasu ostatnich badań, Illinois przybyło 3 proc. mieszkańców. W innych, zwłaszcza południowych stanach, przyrost jest znacznie wyższy, w związku z czym przysługuje im silniejsza reprezentacja w Waszyngtonie.
Oprócz wspomnianego Teksasu zyskają: Floryda oraz Arizona po dwa miejsca, a także Georgia, Nevada, South Carolina, Utah i Washington – po jednym.
10 stanów, które będą musiały oddać miejsca to w większości regiony zdominowane przez demokratów: New York, Ohio, Illinois, Iowa, Massachusetts, Michigan, New Jersey oraz Pensylwania. Dwa republikańskie stany w tej grupie to Missouri i Louisiana.
Illinois traci miejsca w Kongresie systematycznie od 1930 r. Wówczas reprezentowało nas w Izbie aż 27 polityków. Każda dekada i kolejne badania ludności obniżała tę liczbę o jedno lub dwa miejsca. Obecnie mamy 19 reprezentantów, po wyborach w 2012 r. będziemy ich mieli już tylko 18.
Dane US Census oznaczają poważne zmiany. Przede wszystkim Illinois będzie musiało dokonać nowego podziału okręgów wyborczych, co kosztować ma około 4 milionów dolarów pochodzących z kieszeni podatnika. Partie będą musiały zadecydować, który okręg przestanie istnieć – na południu, czy na północy? W okolicach Springfield lub Chicago? Zwykle demokratyczny, czy należący od lat do republikanów? Jest o co walczyć i prawdopodobnie w najbliższym czasie będziemy świadkami poważnych starć w stanowej legislaturze.
Przy okazji politycy będą w stanie zmienić granice istniejących okręgów. Demokraci będą starali się stworzyć kolejny rejon do glosowania dla Latynosów. Pierwszy taki powstał w 1990 r. , gdy ówczesne badania wykazały gwałtowny przyrost liczby hiszpańskojęzycznych wyborców w okolicach Chicago.
Proces zmiany granic okręgów będzie też sporo kosztował, co najmniej 4 miliony dolarów. Potrzebne jest do tego specjalne oprogramowanie komputerowe, które pozwoli na zachowanie proporcji oraz zrównoważy wpływy poszczególnych partii. W pracach będą brali udział demokraci i republikanie. Efekt poznamy już w przyszłym roku.
Opublikowane we wtorek dane nie były dla nikogo zaskoczeniem. Juz sześć miesięcy temu gubernator Pat Quinn przeznaczył odpowiednią sumę na całą operację, a w budynku stanowym w Chicago wydzielono specjalną grupę mająca przygotować wytyczne dla ewentualnych zmian.
Ponieważ republikanie stanowią mniejszość w legislaturze Illinois demokraci będą mieli w tej sprawie więcej do powiedzenia.
„Oni będą rysowali mapę, my będziemy odpowiednio reagowali” – zapowiada rzecznik prasowy mniejszości republikańskiej w stanowym senacie, Patty Schuh.
RJ