----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

22 grudnia 2010

Udostępnij znajomym:

O liczbie reprezentantów w Waszyngtonie decydują dane US Census, które nie były dla nas pomyślne. We wtorek poinformowano, że nasz stan jest jednym z 10, który po wyborach w 2012 r. wyśle do Kongresu mniej liczną grupę polityków mimo, że wciąż jest jednym z pięciu najbardziej zaludnionych w kraju.

 

Poprawki wprowadzane są co 10 lat, tuż po badaniach statystycznych ludności USA. Illinois w dalszym ciągu należy do najbardziej zaludnionych rejonów, jednak pozostałe notują znacznie szybszy przyrost, w związku z czym stopniowo przejmują część foteli w Izbie Reprezentantów. Przykładem może być Teksas, który w wyniku publikacji danych US Census zyskał aż cztery nowe miejsca w Kongresie.

435 osobowa Izba składa się z przedstawicieli poszczególnych stanów, a ich liczba jest odzwierciedleniem populacji danego rejonu. W ciągu minionych 10 lat, czyli od czasu ostatnich badań, Illinois przybyło 3 proc. mieszkańców. W innych, zwłaszcza południowych stanach, przyrost jest znacznie wyższy, w związku z czym przysługuje im silniejsza reprezentacja w Waszyngtonie.

Oprócz wspomnianego Teksasu zyskają: Floryda oraz Arizona po dwa miejsca, a także Georgia, Nevada, South Carolina, Utah i Washington – po jednym.

10 stanów, które będą musiały oddać miejsca to w większości regiony zdominowane przez demokratów: New York, Ohio, Illinois, Iowa, Massachusetts, Michigan, New Jersey oraz Pensylwania. Dwa republikańskie stany w tej grupie to Missouri i Louisiana.

Illinois traci miejsca w Kongresie systematycznie od 1930 r. Wówczas reprezentowało nas w Izbie aż 27 polityków. Każda dekada i kolejne badania ludności obniżała tę liczbę o jedno lub dwa miejsca. Obecnie mamy 19 reprezentantów, po wyborach w 2012 r. będziemy ich mieli już tylko 18.

Dane US Census oznaczają poważne zmiany. Przede wszystkim Illinois będzie musiało dokonać nowego podziału okręgów wyborczych, co kosztować ma około 4 milionów dolarów pochodzących z kieszeni podatnika. Partie będą musiały zadecydować, który okręg przestanie istnieć – na południu, czy na północy? W okolicach Springfield lub Chicago? Zwykle demokratyczny, czy należący od lat do republikanów? Jest o co walczyć i prawdopodobnie w najbliższym czasie będziemy świadkami poważnych starć w stanowej legislaturze.

Przy okazji politycy będą w stanie zmienić granice istniejących okręgów. Demokraci będą starali się stworzyć kolejny rejon do glosowania dla Latynosów. Pierwszy taki powstał w 1990 r. , gdy ówczesne badania wykazały gwałtowny przyrost liczby hiszpańskojęzycznych wyborców w okolicach Chicago.

Proces zmiany granic okręgów będzie też sporo kosztował, co najmniej 4 miliony dolarów. Potrzebne jest do tego specjalne oprogramowanie komputerowe, które pozwoli na zachowanie proporcji oraz zrównoważy wpływy poszczególnych partii. W pracach będą brali udział demokraci i republikanie. Efekt poznamy już w przyszłym roku.

Opublikowane we wtorek dane nie były dla nikogo zaskoczeniem. Juz sześć miesięcy temu gubernator Pat Quinn przeznaczył odpowiednią sumę na całą operację, a w budynku stanowym w Chicago wydzielono specjalną grupę mająca przygotować wytyczne dla ewentualnych zmian.

Ponieważ republikanie stanowią mniejszość w legislaturze Illinois demokraci będą mieli w tej sprawie więcej do powiedzenia.

„Oni będą rysowali mapę, my będziemy odpowiednio reagowali” – zapowiada rzecznik prasowy mniejszości republikańskiej w stanowym senacie, Patty Schuh.

RJ

 

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor