Po sobotniej strzelaninie w Tucson, w której zginęło sześć osób, a trzynaście zostało rannych, amerykańska prasa niemal natychmiast zajęła się rozpowszechnianiem zarzutów dotyczących nienawistnej retoryki politycznej, zamiast naświetlenia motywów tragedii. Sprawcę tragedii, 22-letniego Jareda Loughnera, okrzyknięto naprędce chorym psychicznie, a mąż postrzelonej członkini Kongresu, Gabrielle Gifford, za próbę zabójstwa jego żony obwinia Sarę Palin i Fox News. Do tej pory unika się właściwych pytań, do których, moim zdaniem, należy to, kto naprawdę ponosi winę za pociągnięcie cyngla przez bezrobotnego, sfrustrowanego i pozostawionego na pastwę swych demonów dwudziestolatka?
Stawianie złych pytań jest jedynie ilustracją wszechogarniającej nas paranoi, w której insynuuje się jakoby stworzona przez Sarę Palin mapa polityczna Ameryki miała stanowić wezwanie do masakry. Zaznaczone za pomocą tarczy strzelniczej okręgi wyborcze, w których wyborcy powinni pokonać liberałów, jest traktowana niemal jako wzywanie do przemocy.
W ciągle trwającej atmosferze politycznej jatki zapomina się o tym, że w roku 2004 podobną mapę sporządziła organizacja Democratic Leadership Committee. I że polityczne wypowiedzi naszych polityków mogą inspirować jedynie ich samych, tak dalece są oni wyobcowani z ponoć reprezentowanej przez siebie rzeczywistości miasteczek takich jak Tucson.
Nieprawdziwe okazały się także początkowe aluzje prasy, że Loughner był członkiem Tea Partii. Nie ulega wątpliwości, że przypisywanie Loughnerowi jakichkolwiek barw politycznych jest bezpodstawnym roszczeniem sporo na wyrost. Okazuje się, że Loughner był nękanym problemami psychicznymi młodym człowiekiem, który słuchał zagrzewającej do gwałtowności muzyki typu heavy metal, brał narkotyki, palił flagi, czytał lewicowe książki i był prawdopodobnie demokratą, czego dowodem był znaleziony w jego sejfie list z podziękowaniami od członkini Kongresu Gifford. Filmiki wideo ukazują go w różnorodnych maskach obieranych na potrzeby okoliczności i obliczonych na zaszokowanie odbiorcy, ale niewiele więcej.
Tymczasem w zacietrzewieniu obrzucających się inwektywami frakcji i partii politycznych, nikt nie zauważa, że tragedia odzwierciedla załamanie podstaw na których powinno opierać się życie publiczne: demokracji, szkolnictwa i bezpieczeństwa. Oto instytucje powołane do kurateli nad jednostką, jak uniwersytety i szkoły, po zidentyfikowaniu problemu i wyrzuceniu Loughnera ze szkoły w obronie własnej populacji, wystawiły go na niebezpieczeństwo publiczne, pośrednio doprowadzając do niekontrolowanego rozwoju przestępczych pobudek osoby chorej psychicznie. Koledż, do którego uczęszczał Loughner, dysponował wystarczającymi dowodami jego niestabilności psychicznej i emocjonalnej, by skierować go, jeśli było to konieczne, wbrew jego woli, do szpitala psychiatrycznego, bądź też przynajmniej do systematycznych wizyt w gabinecie terapeutycznym. Oto opowiadający teraz o swym przerażeniu w kontaktach z Loughnerem profesorowie, studenci czy przedstawiciele administracji, nie zrobili nic, by pomóc czy po prostu odizolować jednostkę cierpiącą na zaburzenia psychiczne. Zadziwia także reakcja rodziców tego młodego człowieka, którzy nie tylko nie podjęli interwencji w kwestii leczenia syna, ale milcząc do chwili wtorkowych kondolencji, wykazywali co najmniej obojętność, jeśli nie przyzwolenie, wobec aktów przemocy dokonanych przez ich syna. Zeznania sąsiadów Loughnerów świadczą także o ich odizolowaniu, a może nawet ostracyzmie społecznym, który, jak się okazuje, mógł być uzasadniony. Lokalny szeryf informuje o „nieco zaburzeniowym” charakterze rodziny, z której pochodził Lougner. Nie jest jednak jasne, co dokładnie ma to oznaczać, oprócz wyznań sąsiadów, że Lougner wyglądał na seryjnego mordercę i że nikt nie wchodził do ich domu z propozycją kupna ciasteczek na rzecz miejscowej drużyny skautek.
„Nie rozumiemy dlaczego tak się stało”, oświadczają rodzice Loughnera wyrażając ubolewania z powodu „haniebnych wydarzeń”. W potoku politycznej przepychanki gubią się prawdziwe motywy strzelaniny. Zeznania przyjaciół Loughnera dowodzą, że wykazywał w coraz większym stopniu stany paranoidalne. Jeden z nich stwierdził, że Loughner był pod wpływem filmów utrzymujących, że pobór podatków jest nielegalny i że ataki terrorystyczne w dniu 11 września, 2001 zostały zorganizowane przez rząd. Koledze z klasy w koledżu miał ponoć wyznać, że amerykańskie środki płatnicze są bezwartościowe i że rząd próbuje kontrolować swych obywateli za pomocą gramatyki. Rutynowo wygłaszał niezwiązane z tematem i niedorzeczne komentarze w klasie. Na jednym z testów miał napisać równanie: „Jeść + Spać + Myć Zęby= Matematyka”. Innym razem wybuchnął niedorzecznie pytając: „Jak można zaprzeczać matematyce?”. Na innym teście napisał: „Mayhem Fest”, co wbrew domysłom prasy okazało się nie mieć nic wspólnego z jakąkolwiek rewolucyjną publikacją, a po prostu odniesieniem do festiwalu Rockstar Energy Drink. Zainteresował go także koncept tak zwanego marzenia na jawie. Kilkunastu studentów klasy, do której uczęszczał Loughner przyznało, że się go bali. Jedna z koleżanek napisała nawet w emailu, że obawia się, że przyniesie on broń na zajęcia. Policja koledżu interweniowała w jego sprawie pięć razy, jakkolwiek nie jest jasne, co dokładnie spowodowało wezwanie.
Stan umysłowy Loughnera był więc tajemnicą poliszynela. Jak przyznaje szeryf powiatu Pima, Clarence Dupnik, cała okolica wiedziała o tym, że Loughner był targany problemami psychicznymi i umysłowymi. Pytaniem pozostaje jednak, dlaczego nie wykorzystano tej wiedzy zanim doszło do tragedii?
Loughner rutynowo palił marihuanę, co stało się formalnym powodem odrzucenia jego aplikacji do służby wojskowej. Symptomatyczny jest fakt, że Loughner przeszedł pomyślnie test na obecność narkotyków w organizmie, natomiast wypełniając aplikację rekrutacyjną przyznał się do nadużywania narkotyków przez co najmniej ostatnie dwa lata. Wyznanie było tak zaskakująco szczere, że rekruterom wojskowym nie pozostawało nic innego jak tylko odmówić jego przyjęcia.
Wydaje się, że nie sposób wskazać, jakie motywacje kierowały 22-letnim człowiekiem, by sięgnął po broń obracając się przeciwko tłumowi zgromadzonemu podczas spotkania z lokalną reprezentantką Kongresu. Nie wiemy czy atak został sprowokowany przez animozje związane z prawem anty- imigracyjnym, tak drastycznie wyróżniającym Arizonę spośród innych stanów? Niektórzy krytycy, rozjuszeni anty-imigracyjnąpostawą Arizony i konserwatywną polityką tego stanu, wskazują na nietolerancję Arizony jako podłoże ataku. Argumentowi temu trudno odmówić zasadności. Bez względu na stan umysłowy Loughnera, niepodważalnym faktem jest nie tyle atmosfera gorącej debaty politycznej, co fakt wcześniejszego zaatakowania biura członkini Kongresu Gifford. W udzielonym wtedy MSNBC wywiadzie zaatakowała ona Sarę Palin i przygotowaną przez nią mapę wzywającą prawicowych obywateli do mobilizacji przeciwko punktom liberalizmu. „Muszą zdać sobie sprawę z konsekwencji tego”, wyjaśniała Gifford. „Ta retoryka jest niesamowicie gorąca”, wyznała. Członkini Kongresu poinformowała wtedy również o tym, że jej spotkania są częstym miejscem protestów Tea Party. Ale z drugiej strony każdy polityk musi liczyć się z koniecznością reakcji na krytykę swych poglądów przez reprezentantów przeciwnej frakcji. Potwierdza to wyznanie szeryfa Dupnika, który na konferencji prasowej stwierdził, że „nie zna nikogo z urzędników publicznych, kto nie otrzymywałby żadnych pogróżek”. Szef policji określił podległy mu rejon „Mekką uprzedzeń i bigoterii”. Inna ofiara strzelaniny, sędzia John Roll, także został objęty ochroną ze względów bezpieczeństwa w roku 2009 po tym jak wydał wyrok na korzyść nielegalnych imigrantów w głośnej sprawie. Szeryf przypuszcza, że obecność sędziego w miejscu ataku była przypadkowa; po nabożeństwie, wyprawie do sklepu, sędzia miał w planach prawdopodobnie powrót do domu, wspomina emocjonalnie szeryf, dodając, że jak każdy inny obywatel, sędzia cierpliwie czekał w kolejce do rozmowy z członkinią Kongresu.
Giffords nie była zwolenniczką stanowego prawa anty-imigracyjnego, SB1070, jakkolwiek nie jedyną. Oprócz Giffords, znacznie bardziej znanym krytykiem stanowej legislatury jest kongresman Raul Grijalva. Nie ulega jednak wątpliwości, że od roku Arizona zmaga się z anty-imigracyjnymi sentymentami, a atmosferę gorącej debaty podgrzewają dodatkowo doniesienia o zamieszkach przygranicznych. Prasa krajowa z właściwą sobie histerią informuje o działalności gangów przemytu, starciach z policją i zalewie przestępczości importowanej z Meksyku. Wystarczy wspomnieć o tym, że kampania reekcyjna senatora Johna McCaina była oparta o zastraszenie społeczeństwa przestępczością zrodzoną na granicy z Meksykiem. Giffords jest w rzeczywistości jedną z niewielu polityków, którzy oferują konkretne kroki prawne mogące powstrzymać kartele narkotykowe i innych szmuglerów. Żądania polityczne Giffords nie obejmowały wyłącznie więcej środków i policji w celu ochrony granic. Wraz z republikaninem była sponsorem ustawy, która oferowałaby policji nowe narzędzia walki z kartami gotówkowymi, popularną metodą prania pieniędzy. W kontekście anty-imigracyjnej postawy legislatury w Arizonie stanowisko Giffords z pewnością nie należała do najpopularniejszych.
Ale też prawdą jest to, że ani Loughnerowi, ani też innym potencjalnym oponentom obecnego status quo nie chodzi o konkrety ani pomysły polityczne. Są bowiem outsiderami, ludźmi spoza strefy wpływów i poglądów politycznych, które kwalifikowałyby ich w kręgach jakiejkolwiek partii, stronnictwa, czy grupy interesu. Stąd ich rozczarowanie, agresja i brak perspektyw, które muszą znaleźć ujście nierzadko w aktach wymierzonych przeciwko reprezentantom obecnie panującego porządku, nieważne jakiej maści. Co gorsza, problemy z którymi boryka się obecnie kraj, rodzą miliony Loughnerów, gotowych, jak bomby, na wybuch w najmniej oczekiwanym przez praworządną resztę momencie. Loughnerowie strzelają po omacku, bez planu i armii zwolenników, stąd niemal niemożliwe jest wytropienie ich wcześniej, zanim natężenie ich gniewu osiągnie poziom agresji. Trudno bowiem oskarżyć Loughnera o chęć celowego ataku na dziewięciolatkę, która przypadkowo była obecna podczas spotkania z członkinią Kongresu.
Jak do tej pory nie znaleziono żadnego dowodu na to, że retoryka polityczna Palin albo jakiejkolwiek innej osoby publicznej jest winna strzelaniny w Tucson. Opinia publiczna ma w tym względzie już wyrobioną opinię. Otóż trzy na dziesięć osób obwinia właśnie gorącą retorykę polityczną za atak w Arizonie, informuje sondaż opublikowany we wtorek przez CBS. Nie ma jednak żadnego powodu, by wierzyć, że Lougner zobaczył Gabrielle Gifford na mapie Palin i został w ten sposób zainspirowany do jej zastrzelenia. Sama Palin w opublikowanym oświadczeniu gwałtownie odrzuciła pogląd jakoby jej retoryka polityczna przyczyniła się do strzelaniny w Tucson. „Akty potwornej przestępczości odpowiadają same za siebie. Rozpoczynają i kończą się wraz z kryminalistami, którzy je popełniają”, stwierdziła Palin w opublikowanym wideo. „Zwłaszcza w godzinach po rozgrywającej się tragedii dziennikarze i krytycy nie powinni stwarzać zniesławień, które służą jedynie wznieceniu nienawiści i przemocy, które rzekomo potępiają”, oświadcza Palin.
Komentarze Palin wzbudziły kontrowersje wśród środowisk żydowskich, jako że określenie „blood libel” odnosi się historycznie do pomówień jakoby Żydzi używali krwi dzieci chrześcijańskich do wyrobu macy na Paschę, co było wykorzystywane do usprawiedliwienia pogromów i innych represji.
Dla postronnego obserwatora wydarzeń najbardziej zadziwiające jest jednak to, że tak niewiele wiadomo na temat motywów zbrodni, która już w pierwszej godzinie po tragedii została zlekceważona jako czyn szaleńca. W miarę upływu czasu narasta upolitycznienie prasowej analizy strzelaniny w Tucson, które niejako zastępuje jakiekolwiek faktograficzne sprawozdanie. Zaskakuje fakt, że przedmiotem pierwszorzędnej uwagi jest kształt graficzny mapy sporządzonej przez polityków i stylistyka wypowiedzi politycznych, a nie obiektywna analiza wydarzeń i motywów sprawcy, bez względu na przypisywaną mu etykietkę szaleństwa. Nie trzeba być zwolennikiem konspiracyjnej teorii dziejów by zauważyć, że tego typu reakcja prasy i federalnych organów ścigania nie ma wiele wspólnego z przejrzystością procesu, a tym bardziej z wiarygodnym informowaniem o nim opinii publicznej. Szaleństwo okazuje się najbardziej pojemnym terminem zastępującym rzeczową analizę tragedii.
W powodzi obustronnych ataków, rozpoczętych już przez lokalnego szeryfa, który ewidentnie lepiej czuje się w roli polityka niż w aktualnie sprawowanej funkcji śledczego, nikt nie dostrzegł najważniejszego. Że ten szaleńczy i przestępczy wybuch jednostkowej niesubordynacji wyraża głęboki fałsz w społecznej percepcji działań administracji. Że w futbolu retoryki partyjnej nikt nie zauważa faktycznie istniejącego rozdźwięku pomiędzy rzeczywistymi problemami mieszkańców amerykańskich miasteczek takich jak Tucson a ich polityczną reprezentacją. I że jest to rozziew niebezpiecznie szaleńczy.
Oprac. Ela Zaworski