Wszystko zależy od nas, od naszego nastawienia i samopoczucia. Możemy wyjść przed dom (lub klatkę schodową, jeśli zamiast domu przypadł nam w życiu apartament), głęboko zaczerpnąć powietrza, uśmiechnąć się i spokojnie, w milczeniu podziwiać cuda przyrody - dwumetrowe zaspy, ciszę i próbujące zachować pion drzewa oraz krzewy. Nie zapomnijmy tylko o okularach przeciwsłonecznych, które tak naprawdę wynaleziono po to, by chronić oczy przed blaskiem śniegu w górach, a nie letnim słońcem.
Możemy inaczej. Wyjrzeć przez okno, zakląć szpetnie, westchnąć, włożyć ciężkie, znienawidzone ubranie zimowe i wyjść na parking, by odśnieżyć samochód. Każda szufla śniegu to kolejne przekleństwo, każda minuta to krok bliżej zawału. Okulary spadły nam z nosa już na początku i przypadkowo na nie nadepnęliśmy. Złość rośnie i nie opuszcza nas aż do wiosny. Posiadacze domów zazdroszczą tym z apartamentów braku podjazdów i chodników do odśnieżania, ci z apartamentów chcieliby podziwiać zimę na własnych działeczkach za domem, może z niewielkim drzewkiem owocowym oblepionym śniegiem. Biegaliby w kółko i robili zdjęcia na Facebooka.
Ci, którym dany był po burzy dzień wolny od pracy fotografowali się w czwartek w zaspach przed domem i wysyłali zdjęcia do znajomych mieszkających trzy ulice dalej, tak jakby śnieg padał tylko u nich. Znajomi jednak wolnego nie mieli i po otrzymaniu takiego zdjęcia, zwłaszcza jeśli właśnie próbowali wydostać się samochodem na ulicę popadali w jeszcze większą depresję. Możliwe, że po niedawnych opadach śniegu wiele znajomości zostanie w związku z tym zakończonych.
Dlatego jedni chodzili w czwartek po ulicach z aparatami fotograficznymi i uśmiechem przylepionym do twarzy, inni przez zaciśnięte zęby wymieniali nazwy miejsc, w których chcieliby się znaleźć: Bermuda, Bahama...
Z jednej kategorii do drugiej trafić łatwo. Humor może zmienić się pod wpływem chwili i niewielkiego zdarzenia. U mnie na przykład czynnikiem takim, choć nie jedynym, jest katar. Oznacza on bowiem najczęściej nadejście np. grypy, a grypa radości u mnie nie wzbudza.
Z nieznanych mi bliżej powodów wirusy atakują mnie częściej, niż innych dorosłych ludzi. Myślę, że niejedno dziecko wprawiłbym w zakłopotanie pod tym względem. Gdy byłem w ich wieku, biłem absolutne rekordy. Wręczone nauczycielom w podstawówce usprawiedliwienia lekarskie można by pewnie było w punkcie skupu makulatury zamienić w latach 70. na dywan, pół tony papieru toaletowego albo talon na buty. Nigdy nie próbowałem, szkoda.
Chodzi o to, że z wirusami znam się dobrze i od lat zastanawiam się jak zerwać tę znajomość. Nie chcą mi wysłać zdjęcia z zaspy, więc muszę inaczej.
Jak większość z nas próbowałem różnych rzeczy. Witamin na wzmocnienie układu odpornościowego i czosnku na przykład. O witaminach zapominałem po dwóch dniach, czosnek natomiast miał bardzo destruktywny wpływ na moje życie towarzyskie. Zalecane przez lekarzy ćwiczenia fizyczne strasznie mnie męczyły, o ciepłych ubraniach zimą przypominałem sobie jak już miałem katar. Do czapki w końcu przekonałem się dopiero po trzydziestce i to wcale nie z powodu wirusów, tylko z roku na rok w głowę mi było coraz chłodniej. Wszyscy mężczyźni w pewnym wieku to mają i proszę mi wierzyć drogie panie, krótkie fryzury w pewnym momencie są u nas koniecznością, a nie uznaniem światowych trendów mody.
Bardzo dowcipny lekarz powiedział kiedyś, że wirusy to takie małe, złośliwe zwierzątka, które podstępem dostają się do naszych organizmów. Tam organizują sobie imprezy i rozmnażają się w strasznych ilościach, a kiedy jest ich dużo to wszystkie na raz zaczynają palić papierosy, stąd podobno bierze się gorączka.
Następnie jak im się już pobyt u nas znudzi to opuszczają nas odrzutowo, stąd kichanie i zaczynają polować na następną osobę w nadziei, że tam będzie im lepiej. Teoria dobra dla dzieci, ale mnie też się podoba. Efekt przecież ten sam.
Z tym polowaniem to dziwna sprawa. Wirusy i zarazki wszelkich chorób występują głównie na: poręczach, klamkach, zabawkach dziecięcych, dłoniach podających nam je na przywitanie osób. Podobno najwięcej ich jest w miejscach, do których wstępu mieć nie powinny, czyli przychodniach, szpitalach i gabinetach lekarskich. Tu znaleźć je można wszędzie, nie tylko na klamkach, ale również na suficie.
Teoretycznie powinniśmy pozostać zdrowi jeśli:
-Nie będziemy się bawili z dziećmi, zwłaszcza ich zabawkami.
-Nie będziemy sami otwierać drzwi, czekając, aż ktoś to zrobi za nas.
-Unikać będziemy lekarzy i miejsc, w których przyjmują.
-Na wyciągniętą na powitanie dłoń reagować będziemy chowaniem własnych do kieszeni.
To jednak nie daje pełnych gwarancji. Czasami o czymś zapomnimy i jakieś zwierzątko palące papierosy nas dorwie. Wtedy możemy skorzystać z tysięcy lekarstw jakie przez okrągły rok zajmują połowę sklepowych półek. Każde ma inny kolor, inny smak. Są w płynie i w tabletkach. Popijane wodą, herbatą i winem. Każdy znajdzie coś dla siebie, chociaż tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, gdyż wszystkie mają te same składniki. Jeśli w spisie treści na opakowaniu zobaczymy coś, czego trudna do wymówienia nazwa kończy się na –phen, -phan, -drine, albo –mine, to znaczy, że to coś walczy z objawami grypy. Objawami, gdyż wiemy przecież, że z wirusami nie.
Dlatego zażywając te wynalazki chorujemy tylko dwa tygodnie, a bez nich nawet 14 dni. To tak jak w starym dowcipie o katarze, który trwa tydzień albo siedem dni.
Nie możemy jednak przestać ich brać, bo będziemy mieli wyrzuty sumienia, że nic nie robimy i nie wydając na nie pieniędzy rujnujemy przemysł farmaceutyczny. Poza tym śpi się lepiej, choć samochód juz prowadzi znacznie gorzej. Jeśli ktoś potrzebuje dodatkowego argumentu niech pomyśli o rodzinie. Widząc wokół nas jakiekolwiek lekarstwa da nam spokój przekonana, że się sobą zajmujemy. A tak nas jeszcze wyśle do lekarza, gdzie jak już wiemy jest bardzo niebezpiecznie.
I tak to wygląda każdego roku.
Polecieliśmy w kosmos, klonujemy komórki, zwiedziliśmy dno Rowu Mariańskiego, używamy lasera, w ułamku sekundy łączymy się z drugim zakątkiem świata.
W zimie jednak, gdy spadnie śnieg, mimo wszystkich technologii i wynalazków wciąż musimy go przesuwać łopatą, a gdy dorwie nas wirus, jedynym rozwiązaniem jest położenie się do łóżka. Podobno najbardziej niedocenianą bronią w walce z nimi jest dobre samopoczucie. Uśmiechajmy się więc, róbmy zdjęcia, denerwujmy znajomych. Ostatecznie możemy marzyć o ciepłych krajach, pod warunkiem, że poprawi nam to, a nie pogorszy humor.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak