Ubiegłotygodniowa burza śnieżna była wielkim obciążeniem dla budżetów miejskich, które w krótkim czasie wykorzystały większość pieniędzy odłożonych na cały sezon. Spowodowała też wielkie straty w prywatnych biznesach, przede wszystkim sklepach i punktach usługowych.
Optymistyczne założenia mówią, że tylko w Chicago straty biznesów sięgnęły 60 milionów dolarów. W całej aglomeracji obejmującej sześć powiatów suma ta przekraczać może 300 milionów. Może się jednak okazać, że straty są dwa razy większe i w Chicago przekraczają 120 mln. a w całym rejonie 600 mln. – wszystko zależy od tego, czy firmy zamknięte były wyłącznie w środę, czy również w czwartek i wtorkowe popołudnie przed burzą. Szczegółowe dane znane będą dopiero w marcu.
W ocenie strat bierze się pod uwagę głównie restauracje, sklepy spożywcze, stacje benzynowe, sklepy z artykułami gospodarstwa domowego oraz budowlane. Dla przykładu – ocenia się, że restauracje straciły w ciągu jednego dnia (środa) aż 13 mln. dolarów.
Najtrudniej ocenić obrót sklepów. Teoretycznie przez jeden lub dwa dni odwiedziło je znacznie mniej klientów, a większość z nich pozostała zamknięta. Jednak dzień przed burzą sklepy odnotowało wzmożony ruch, gdyż mieszkańcy Chicago i okolic kupowali zapasy na okres burzy.
Podobnie z hotelami. Część nie doczekała się na gości, którzy posiadali wcześniejsze rezerwacje, jednak i tak wyprzedano większość pokoi osobom, które utknęły w drodze do domu.
Niewątpliwie najwięcej na burzy śnieżnej straciły osoby otrzymujące wynagrodzenie na godziny. Pracownicy zamkniętych sklepów, biur, restauracji, a także obsługa portów lotniczych - również nieczynnych podczas opadów – nieprzepracowane dwa dni muszą zaliczyć do straconych.
Są tacy, którzy na rekordowych opadach śniegu zyskali. Przykładem mogą być pracownicy departamentów oczyszczania miast, którzy zarobili w tym czasie znacznie więcej dzięki dobrze płatnym nadgodzinom.
RJ