----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

17 lutego 2011

Udostępnij znajomym:

Podobno planowanie zapobiega niespodziankom i zapewnia sukces podejmowanych działań. Podobno margines nieprzewidywalnych wydarzeń jest bardzo mały i właściwie nie ma znaczenia. Moje ostatnie doświadczenia dowodzą, że musimy się uczyć przede wszystkim tego, że wszystko może się wydarzyć, i że jeśli chce się na prawdę dojść do celu, trzeba sobie zakodować, że w ciągu sekundy ustawiany misternie (dzięki internetowym łączom – e-mailom, skaype’om i fecebook’om) głęboko przemyślany projekt może rozsypać się, jak domek z kart. A potem nawet może się okazać, że ta nieplanowana ekspedycja będzie lepsza – po prostu, ktoś na górze miał lepszy plan.

Wylot do Australii w środku chicagowskiej zimy 2011 okazał się rzeczą prawie niemożliwą – pewnie dlatego, że trafiła nam się rekordowa zima i cyklon nad Australią - skreślone tysiące lotów. Gdyby chodziło o jedną, dwie osoby, co innego. Nasza grupa liczy łącznie 25 osób – dzieci od 11 lat w górę i młodzież H- school, plus opiekunowie.

Dziesięć godzin na twardej posadzce lotniska, to była pierwsza lekcja. Był zaimprowizowany koncert, była modlitwa, nie traciliśmy pewności, ze zaraz polecimy, że przecież – skoro odgarnięto śnieg z kilku pasów, to znajdzie się dla nas miejsce...Zauważył nas reporter CBS AM 780. Na gorąco przesłany w eter reportaż przysporzył nam miłej popularności. Pasażerowie mijali nas pozdrawiając: Aaa! To wy jesteście Paderewski! Słyszeliśmy o Was w radio – Good Luck! Kolejny reportaż po następnych godzinach sprowadził do nas managerów lotniska i naszych linii. Nie pomogli, ale się zainteresowali. Koczowaliśmy ponad 10 godzin, aby dać za wygraną dopiero, gdy na prawdę było już za późno. Dotarcie do Los Angeles, gdzie czekał na nas komfortowy samolot VAustralia okazało się niemożliwe. Żal mi było dzieciaków opuszczających lotnisko ze spuszczonymi głowami. Obsługa pocieszała nas, że mamy rezerwację na jutro – wracaliśmy do domów głodni, ale nadal dobrej myśli. No i w tym wszystkim dobrze chociaż, że szkoły odwołane – nikt nie stracił zajęć.

Gdybyśmy więcej wiedzieli o tajemniczych systemach, jakimi operują linie lotnicze, wiedzielibyśmy, że nie było nowej rezerwacji. Kolejne dni – to czas oczekiwania na telefon od linii lotniczych - na walizkach (nikt ich nie rozpakował) Kilka osób leczyło przeziębienie i wirusowe zapalenie gardła. Mnóstwo spraw do pozałatwiania: zdobycie nowych pozwoleń za szkół, przesunięcie zajęć w Akademii PaSO, opłacenie na nowo ubezpieczeń, zrobienie kilku prób – nasi australijscy partnerzy odwoływali koncerty, na które nie dolecieliśmy i wyznaczali nowe daty (szukanie sal, rezerwacje, komunikaty itp)   – a wszystko to bez pewności, że w ogóle wylecimy.

Wylecieliśmy. Po pięciu dniach. Po dotarciu do Los Angeles dostaliśmy się na pokład pięknego, nowiutkiego samolotu. W oczekiwaniu na start dzieciaki rozpracowały nowoczesny „Enternteining system”. Oczekiwanie przedłużało się. Podano informacje, że stwierdzono usterkę techniczna, która będzie usunięta w krótkim czasie...  Po trzech godzinach powiadomiono nas, że samolot nie odleci. Tę noc spędzimy w hotelu...

Dolecieliśmy do Sydney w dwóch grupach. Niektórzy lecieli ponad 50 godzin. Z odprawy pobiegliśmy prosto do autobusu. Za siedem godzin miał się zacząć nasz koncert w Canberze...
Zdążyliśmy.

Dodam jeszcze, że konsekwentnie cały nasz pobyt to pasmo niespodzianek (o czym za tydzień). Gorąco i najserdeczniej pozdrawiam z Australii – nie jest tak całkiem skąpana w słońcu, ale to raczej miła niespodzianka. “Dobrze, że ten pierwszy termin nie doszedł do skutku” – mówią nasi przyjaciele. “Były rekordowe upały, 45 stopni w cieniu. Słońce paliło niemiłosiernie, ludzie nie wychodzili z domów”. A oto obiecane zdjęcie z kangurem.

 

Barbara Bilszta

 


 

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor