----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

31 marca 2011

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Od wyborów minęło zaledwie kilka miesięcy, a już niewiele osób pamięta nazwisko wicegubernator Illinois. To Sheila Simon, której obowiązki nie są jednak dokładnie znane. Sama twierdzi, że jej głównym zadaniem jest gotowość na wypadek, gdyby z jakiegoś powodu Pat Quinn zwolnił urząd. Patrząc na naszą najnowszą historię nie jest to takie głupie, bo w końcu Pat Quinn się do czegoś przydał, tylko się trochę zasiedział...

Kilka dni temu Sheila Simon była gościem lokalnego programu radiowego, w którym opowiadała o swojej pracy na tym stanowisku. Niewiele miała do powiedzenia. Z uśmiechem przyjmowała więc niewybredne żarty prowadzącego na swój temat, bo naprawdę nie była się w stanie obronić. Zapytana, ile godzin dziennie musi udawać, że podpisuje jakieś dokumenty tylko się uśmiechnęła. Domyślam się tego, bo cisza w eterze była bardzo wymowna...

Stanowisko wicegubernatora jest drugim pod względem ważności w naszym stanie. W każdej chwili może stać się najważniejszym. Jednocześnie sposób wyboru odpowiedniej osoby na ten urząd w Illinois pozostawia wiele do życzenia. Nie ma to nic wspólnego z wyborami prezydenckimi, gdzie główny kandydat sam dobiera sobie partnera w wyścigu. Na poziomie stanowym wygląda to, jak wiemy, inaczej. Wyścig jest niezależny, więc końcowa para reprezentująca daną partię trudna jest do przewidzenia.

W ubiegłym roku mieliśmy nieco zabawy, gdy demokraci zamieścili w internecie odpowiednią formę dla ewentualnych kandydatów. Uważam, że żaden zawód absolutnie nie dyskwalifikuje, ale co zrobić, gdy zgłasza się bezrobotny? Albo uczeń średniej szkoły? Albo ktoś, kto wśród swych atrybutów wymienia posiadanie żony z Jamajki i trójki dzieci? Udało się, wypromowano Sheilę Simon, córkę zasłużonego, zmarłego już senatora z Illinois, Paula Simona. Ale mogło być inaczej.

Stanowisko to mógł za przyzwoleniem wyborców zająć mężczyzna, który w podaniu napisał, że potrafi zjednoczyć wróżki i czarodziejów, by pracowali dla naszego dobra. Albo ktoś taki jak Pat Quinn, którego bardzo lubiłem i szanowałem jako wicegubernatora, gdy robił niewiele – spotykał się z weteranami, odwiedzał niewielkie miasteczka na południu stanu i udawał, że podpisuje papiery. Jako druga osoba w stanie sprawdzał się doskonale, jako gubernator zasłużył na sporo krytyki.

Ponieważ stanowisko drugiej osoby w stanie nie jest zbyt widoczne, wyborcy nie poświęcają mu zbyt wiele uwagi. Niezbyt często występuje konieczność przejęcia władzy, jednak czasem się to zdarza. Akurat nam przypadła przyjemność obserwowania jak się to odbywa. Szczęście w nieszczęściu, że wypadło na Quinna. Mógł przecież być to ktoś inny, jeszcze mniej przygotowany do rządzenia stanem.

Kolejność przejmowania władzy w Illinois jest następująca: gubernator, wicegubernator, prokurator generalny, sekretarz stanu, kontroler stanu, skarbnik, prezydent Senatu, przewodniczący Izby Reprezentantów. Pominięcie wicegubernatora wydaje się właściwym rozwiązaniem. Na stanowisku prokuratora i tak zwykle zasiada osoba lepiej przygotowana do tej pracy, najczęściej prawnik, do tego silnie związana ze swoją partią. Wicegubernatorem jak widzimy może być każdy.

Kolejny argument to pieniądze. Nie byłyby to wielkie oszczędności, ale w sytuacji, gdy stan zdecydował się na zabranie nam kolejnych 2 proc. z czeków, by choć częściowo pokryć deficyt budżetowy liczy się chyba każdy milion. Zwłaszcza, że jest ich więcej. Biuro niewiele robiącego wicegubernatora otrzymało na 2012 r. dokładnie 2.1 mln na wydatki. W czasie 4 letniej kadencji to ponad 8 mln. dolarów. Według strony www.salaries.wa.gov podatnicy płacą drugiej osobie w stanie miesięczną pensję w wysokości $117,800. Dodatkowo utrzymują jej sztab liczący aż 29 osób. Co one robią? To jeszcze większa zagadka, niż obowiązki ich szefowej.

Dla naszych polityków sprawa jest jasna, przynajmniej tak się wydaje gdy mówią: nie potrzebujemy wicegubernatora i należy koniecznie przeprowadzić odpowiednie reformy na najwyższych stanowiskach. Zorganizujmy powszechne referendum i podporządkujmy się jego wynikom.

Tylko dlaczego mimo poruszania od lat tego tematu wspomnianego referendum jeszcze nie było? Bo obydwie partie zdają sobie sprawę, że to przydatne stanowisko. Dodatkowy głos w Springfield, który można w razie potrzeby wykorzystać. Jest to także sposób na utrzymanie przez partię władzy w sytuacji, gdy gubernator z jakiegoś powodu okaże się niezdolny do dalszego wykonywania swych obowiązków.

Pięć stanów w ogóle nie posiada takiego stanowiska; w dwóch osobę na nie wybiera senat, więc zdarza się, że pochodzi z innej partii, niż gubernator; osiemnaście stanów przeprowadza do samego końca niezależne wybory, więc czasami powtarza się sytuacja z partyjnym pochodzeniem; siedemnaście stanów wzoruje się na wyścigu prezydenckim i w wyborach bierze udział para polityków. Osiem stanów, w tym Illinois, prowadzi niezależne wybory w ramach partii, więc tworzona jest para przed ostateczną rozgrywką, ale kandydat na gubernatora nie ma wpływu na to, z nim będzie startował. Już choćby z tego krótkiego opisu widzimy, że system ten nie wysuwa się na prowadzenie.

Potrzebujemy więc wicegubernatora, czy nie? Uważam, że nie jest nam do niczego potrzebny. Pięć wspomnianych przed chwilą stanów daje sobie świetnie rade bez tego urzędu. W kilkunastu innych trwa dyskusja na temat jego likwidacji.

W czasie ubiegłorocznych wyborów w Connecticut jedna z kandydatek na to stanowisko, Lisa Wilson, pod wpływem krytycznych opinii pod adresem urzędu, o który się starała zapowiedziała, że zrezygnuje z pensji, samochodu z kierowcą i innych przywilejów. Przegrała ogromną różnica głosów, więc nie wiemy, czy dotrzymałaby słowa. Tylko po co starała się o tę pracę?

Gdyby jeszcze, podobnie jak w kilku innych stanach, nasza wicegubernator miała jakieś obowiązki. W niektórych przewodzi departamentowi bezpieczeństwa, w innych rolnictwa, czasami bierze czynny udział w pracach legislacyjnych. W Illinois nie robi nic, chyba, że o coś poprosi gubernator.

Naprawdę stać nas na wydawanie ponad 2 mln. dolarów rocznie na osobę, która czyta książki, drapie się po głowie, czasem udaje, że coś robi, a gdy nikt nie widzi zamyślona spogląda w przestrzeń? Jak wszystko dobrze pójdzie, to w końcu pojawi się odpowiednie pytanie na kartach do głosowania. Być może już w przyszłym roku. Będziemy mieli okazję do wyrażenia opinii.

Miłego weekendu.

 

Rafał Jurak

rafal@infolinia.com

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor