„Miał to być piękny, wiosenny dzień. Zamiast tego na niebie wisiały ciężkie, deszczowe chmury, z których co jakiś czas spadały na ziemię grube, tłuste krople wody. Akurat stałem na autostradzie w pobliżu Chicago, dokładnie w miejscu, gdzie niedawno oddano do użytku nowiutki, czwarty pas ruchu. Na białej farbie pasów nie widać było nawet jednego śladu gwałtownego hamowania. Wokół mnie stały tysiące innych pojazdów.
Korek nie był tu niczym nowym. Na tym, podobnie jak na każdym innym odcinku chicagowskich autostrad rozwinięcie w ciągu dnia prędkości powyżej 10 mil na godzinę jest zjawiskiem niespotykanym od lat. Pobocze drogi naszpikowane było pomarańczowo-zielonymi tablicami informującymi, że nowy pas oddany został do użytku dzięki niestrudzonym w walce o naszą wygodę władzom stanu i wydartym podatnikom federalnym pieniądzom.
Na mijanej właśnie rampie zjazdowej wciąż trwał remont, gdzie zmoknięty i wygrażający światu robotnik drogowy trzymał kompletnie niepotrzebny w tym momencie znak nakazujący poruszającym się samochodom natychmiast zwolnić.
Powolutku zbliżałem się do dumy stanu Illinois, czyli wprowadzonego przed kilku laty systemu I-Pass. Przypomniałem sobie, że dzięki tej technicznej rewolucji ani ja, ani żaden z otaczających mnie kierowców nie musi zatrzymywać się na bramkach tylko śmigać pod czujnikami.
Przejazd pod nimi zajął mi kolejne 5 minut.
Po kolejnych kilkunastu dobrnąłem w grupie do łagodnego zakrętu. Stał tam samotny patrol stanowej policji. Radar był bezużyteczny, więc siedzący w nim policjanci z nadzieją wpatrywali się w pobocze, na którym lada chwila mógł, choć nie musiał, pojawić się pojazd ze zniecierpliwionym kierowcą omijającym potężny zator. Pomyślałem sobie, że stan powinien wprowadzić na autostradach piesze patrole. Kilku szybkich chłopaków biegających pomiędzy sunącymi w takim tempie pojazdami wlepiłoby w ciągu kwadransa setki mandatów za np. brak pasów. W ciągu kilku godzin znacznie podreperowaliby budżet swego departamentu.
Zdążyłem jeszcze wysłuchać kilkuminutowych wiadomości, posłuchać przez chwilę muzyki i mimo zakazu wykonać kilka rozmów przez telefon. Po ponad godzinie dotarłem do upragnionego zjazdu i kiedy już cieszyłem się zbliżającym końcem podróży ujrzałem, że ulice wyglądają tak samo. Kolejny kwadrans jazdy i 10 minut szukania na ulicy wolnego parkingu. Wreszcie byłem u celu.
Wychodząc z samochodu spojrzałem na deskę rozdzielczą. Przez minione prawie dwie godziny przejechałem zaledwie 11 mil dwukrotnie płacąc za bramki i spalając prawie 2 galony benzyny. Jeszcze przez chwilę kołatała mi się w głowie usłyszana w wiadomościach informacja, że na czwartek synoptycy zapowiadają pogorszenie pogody, w związku z czym spodziewać się możemy utrudnień na drodze, dłuższych przejazdów...
Jeśli powyższy fragment tekstu wydaje się znajomy, gratuluję pamięci. Napisałem to dwa lata temu, w 2009 r. Gdybym podobny chciał napisać dziś, musiałbym tylko wydłużyć czasy przejazdu, zmniejszyć liczbę przejechanych mil i może dodać koszt paliwa, który podwoił się od tego czasu. Reszta pozostaje absolutnie bez zmian. Nie, przepraszam, jeszcze jedna zmiana… krople wody mogą być lekko radioaktywne, ale oczywiście znacznie poniżej dopuszczalnego poziomu.
Kiedy jesienią ubiegłego roku czytałem o planowanym na wiosnę obecnego zakończeniu większości prac na naszych stanowych autostradach w serce zakradła się cicha nadzieja, że kiedyś jeszcze pokonam odległość z punktu A do B bez konieczności zwalniania w korkach. Radość trwała krótko, zaledwie kilka miesięcy.
Dowiedzieliśmy się właśnie, że nasz gubernator planuje w najbliższych latach wydatek kilku miliardów dolarów na naprawę autostrad, mostów i wiaduktów. Jestem rozdarty... Z jednej strony chciałbym poruszać się po drogach równych jak stół, z drugiej zaakceptuję dziury i sypiące się mosty, jeśli choć na chwilę uda mi się rozpędzić samochód do prędkości choćby dopuszczalnej przez prawo. Jeszcze w tym roku w wielką przebudowę zainwestowane zostanie 2.9 mld. W sumie poprawionych ma być aż 3,200 mil nawierzchni i ponad 600 mostów. Pociesza mnie fakt, że większość leży poza aglomeracją chicagowską, więc jak nie będę poza nią wyjeżdżał, to gorzej, niż do tej pory nie będzie.
Drogi stanu Illinois są w opłakanym stanie. Wracając z dalszej podróży nie musimy spoglądać na znaki, by dowiedzieć się, czy już jesteśmy blisko domu. Informuje nas o tym krzyk samochodowego podwozia, płaczące opony i niewidoczne pasy na jezdni. Niestety, celem wszelkich remontów jest przede wszystkim zwiększenie liczby miejsc pracy. Poprawa jakości nawierzchni to efekt uboczny. Dlatego tak długo jak w przeznaczonym na to budżecie są pieniądze, roboty drogowe i związane z nimi wielomilowe korki będą elementem naszego krajobrazu. Statystycy mówią, że liczba pojazdów w dużych aglomeracjach podwaja się średnio co 10 lat. Obserwacje ostatnich dwudziestu potwierdzają te dane. Oznacza to, że czasy przejazdu w naszej okolicy będą się wciąż wydłużały.
Gazety dla mężczyzn, podobnie zresztą jak pisma kobiece, lubują się we wszelkiego rodzaju podsumowaniach, poradach, wskazówkach. Od lat pojawia się w nich niemal co roku lista rzeczy, które każdy mężczyzna musi choć raz w życiu zrobić, zobaczyć lub spróbować. Wśród nich jest bardzo szybki, nocny, samotny przejazd samochodem po autostradzie biegnącej środkiem dużego miasta. Szum silnika, cisza za oknem i puste ulice. Nawet jeśli zostaniemy zatrzymani, to ewentualna kara jest niewielką cena za zdobyte doświadczenie.
Jeszcze w latach 90. Chicago znajdowało się wśród proponowanych do takiej przejażdżki miast. Od co najmniej dziesięciu nie ma go wśród nich.
Nawet nocny, szybki przejazd jest tu już niemożliwy. Dobrze, że zrobiłem to, gdy jeszcze była taka możliwość. teraz pozostało mi już tylko zobaczyć topniejący śnieg na Kilimandżaro i znikająca Wielką Rafę Koralową.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak