Serią czwartkowych imprez połączonych ze zbiórką pieniędzy prezydent Obama oficjalnie rozpoczął swą kampanię reelekcyjną w Chicago. Główną z nich była kwesta w Navy Pier. Wziął w niej udział Derrick Rose, gwiazda drużyny Chicago Bulls. Bilety wynosiły od $100 po prawnie dozwolony limit $35,800. Dwa inne wydarzenia z udziałem prezydenta, ze znacznie wyższą ceną biletów sięgających kilku tysięcy dolarów, odbyły się w restauracjach MK Chicago i N9NE. Cały dochód ze zbiórek zasilił Krajowy Komitet Partii Demokratycznej i kampanię Obamy. To pierwsze z oficjalnych wystąpień Obamy, w których zainaugurował swą kampanię o drugą kadencję.
Obama wylądował na O’Hare po piątej w czwartkowe popołudnie, po czym udał się najpierw na spotkania prywatne do restauracji N9NE, a następnie do MK, które zgromadziły około 225 osób. Kulminacyjnym punktem programu była zbiórka w Navy Pier. Impreza w Navy Pier została zorganizowana przez Gen44, grupę młodych zwolenników Obamy. Uczestniczyło w niej, jak się wstępnie szacuje, około 2,000 osób. Wśród obecnych tam znakomitości byli Derrick Rose z Chicago Bulls, Rashard Mendenhall, członek Pittsburgh Steeler i były gracz University of Illinois, a także Ernie Banks o przydomku Mr. Cub. Prezydent Obama został formalnie przywitany przez burmistrza elekta, Rahma Emanuela. Z kolei Emanuel został zaanonsowany przez doradcę Białego Domu, Davida Plouffe, który był menedżerem kampanii prezydenckiej Obamy w roku 2008. Prezydent Obama powrócił do Chicago w nowej roli, jako kandydat zabiegający o nową kadencję prezydencką.
Starania o reelekcję prezydent Obama rozpoczął nieformalnie w ubiegłym tygodniu przesyłając do swych zwolenników email z linkiem do filmu wideo, rozpowszechnionego w ramach YouTube, który przedstawiał zwolenników Obamy dzielących się swymi przemyśleniami na temat kampanii 2012. Obama pojawił się w nim na krótko. Prezydent uczestniczył w tym roku w kilku zbiórkach funduszy, ale nie były one bezpośrednio związane z kampanią reelekcyjną. W nadchodzących tygodniach podobne imprezy są zaplanowane w Los Angeles, San Francisco i Nowym Jorku. Prezydent spędzi noc w Chicago i powróci do Waszyngtonu w piątkowe południe. Prezydencka para powróci do miasta za dwa tygodnie, 27 kwietnia, w celu nagrania jednego z ostatnich epizodów widowiska telewizyjnego „The Oprah Winfrey Show”, którego emisja została zaplanowana na 2 maja. Pod koniec maja Oprah po 25 latach kończy swój program.
Szeroko zakrojona kampania chicagowska wesprze na równi Krajowy Komitet Partii Demokratycznej i kampanię reelekcyjną Obamy. Drobny druk na zaproszeniu informuje, że pierwsze $2,500 kontrybucji zostanie przeznaczone na rzecz kampanii prezydenckiej, pod hasłem Obama for America, kolejne $2,500 będzie wykorzystane na użytek wyborów powszechnych, a następne $30,800 – zasili Krajowy Komitet Partii Demokratycznej.
Chicago stało się siedzibą kampanii wyborczej Obamy, a główny sztab będzie mieścić się w wieżowcu One Prudential Plaza przy 130 E. Randolph St. Biuro znajduje się naprzeciw siedziby kampanii prezydenckiej Obamy z roku 2008. Obecnie rozpakowuje się tam paczki, instaluje nowe przewody elektryczne i ustawia parawany biurowe przekształcając je w główną kwaterę wyborczą. Po raz pierwszy od dziesięcioleci siedziba kampanii przenosi się poza Waszyngton.
Biorąc pod uwagę, że jest to operacja zbiórki funduszy, lokalizacja siedziby kampanijnej nie ma pod względem technicznym większego znaczenia. Konferencje przeprowadzane za pośrednictwem wideo, telefony wyposażone w różnorodne funkcje, internet i poczta elektroniczna umożliwiają zlokalizowanie kampanii w dowolnym miejscu. Zarazem jednak decyzja Obamy by przenieść sztab wyborczy do Chicago ma wymiar symboliczny.
Z pewnością usatysfakcjonuje chicagowian, którzy po poparciu Obamy w roku 2008, mogą czuć się w pewnym sensie porzuceni przez prezydenta zdającego się przedkładać podróże do Martha’s Vineyard i wysp na Hawajach nad Chicago, odwiedzane przez niego od chwili objęcia prezydentury zaledwie siedem razy, o połowę mniej niż obiecywał podczas kampanii prezydenckiej.
Wygrać niezależnych
Największym wyzwaniem dla kampanii reelekcyjnej Obamy wydaje się jednakże być nie tyle zbiórka funduszy, co rozbudzenie na nowo ducha zmiany, który jednoczył różnorodne grupy społeczne, etniczne i rasowe podczas kampanii 2008 roku. Dwa lata później mamy do czynienia z całkowicie odmienną sytuacją ekonomiczną i polityczną. Kraj pogrążony jest w głębokiej recesji, boryka się z wysokim bezrobociem i uszczuplonymi kontami oszczędnościowymi i emerytalnymi. W wyborach w roku 2008 Obama pokonał republikańskiego kandydata, senatora Johna McCaina o 8 punktów procentowych wśród niezależnych. Jednakże w ubiegłorocznych śródterminowych wyborach do Kongresu, które pozwoliły partii republikańskiej przejąć kontrolę nad Izbą Reprezentantów, niezależni przesunęli się o 17 punktów procentowych na korzyść republikanów. Zawiedli również młodzi. O ile stanowili oni aż 29 procent ogólnej liczby głosujących, to w wyborach śródterminowych ich liczba spadła do 12 procent. Obóz Obamy dostrzega również szansę w stanach, które w roku 2008 nie uzyskały większości demokratów, a w których wzrosła liczba populacji latynoskiej niezadowolonej z przywództwa republikanów.
Głównym zadaniem kampanii Obamy będzie z pewnością ponowne zdobycie zaufania tych niezależnych wyborców, którzy poczuli się zniechęceni w dwóch pierwszych latach urzędowania prezydenta. W przeciwieństwie do chicagowskiej kampanii cztery lata temu, Obama nie będzie musiał toczyć wyczerpującej walki w prawyborach, która rozpoczęła się w Iowa i New Hampshire i skończyła się pokonaniem Hillary Clinton o nominację demokratyczną. Tym razem nie znany jest jeszcze republikański oponent. Jakkolwiek utrudnia to strategiczne planowanie kampanii, to stawia Obamę w dość wygodnej sytuacji, jako urzędującego w Waszyngtonie prezydenta, który z perspektywy panującego może obserwować walkę o nominację republikańską, a zarazem pozwalającego Krajowemu Komitetowi Demokratycznemu na przejęcie inicjatywy w krytykowaniu oponenta. W miarę jak kampania Obamy rozwija się pod względem funduszy, przekazu politycznego i zasobów ludzkich, Obama planuje skoncentrowanie się na swych obowiązkach prezydenckich. Poza oczywistym kwestowaniem, które będzie od niego wymagane, prezydent zamierza trzymać się z dala od walki dopóki republikanie nie wybiorą kandydata na wiosnę przyszłego roku.
Nadzieje Obamy na reelekcję zostały zwiększone po poinformowaniu w piątek w ubiegłym tygodniu przez rząd, że marcowe wskaźniki bezrobocia spadły do poziomu najniższego od dwóch lat, osiągając 8.8 procent, a także, że gospodarka dodała 216,000 stanowisk pracy w ubiegłym miesiącu. Sondaże opinii publicznej systematycznie ilustrują, że ekonomia stanowi największą troskę wyborców. Oczywiste jest, że w obecnej sytuacji republikanie wykorzystają prezydencką nieporadność gospodarczą do swych celów politycznych. Tymczasem w ubiegły piątek Obama oświadczył, że opublikowane statystyki dotyczące bezrobocia oznaczają, że gospodarka ukazuje oznaki realnej siły, w miarę jak kontynuuje wychodzenie z recesji, która wyeliminowała 7.5 milionów miejsc pracy.
Ile kosztuje reelekcja?
Osiągnięcie w ubiegłym tygodniu kongresowego porozumienia w kwestii budżetowej umożliwiającego funkcjonowanie państwa do jesieni, przesunie uwagę Waszyngtonu na redukcję deficytu, próby podniesienia pułapu długu i przygotowanie przyszłorocznego, wyborczego budżetu. Nie oznacza to, że będą to cele sztabu wyborczego zlokalizowanego w budynku Prudential. Kampania reelekcyjna Obamy jest przecież przedsięwzięciem wielomiliardowym, zwłaszcza, że Sąd Najwyższy zniósł ograniczenia na niezależne reklamy. Dwa lata temu sztab wyborczy Obamy zdołał zgromadzić $750 milionów. Informacje Chicago Tribune o planach zebrania funduszy sięgających $1 miliarda zostały zakwestionowane jako bezpodstawne przez menedżera kampanii, Jima Messina, który przemawiając do ofiarodawców wymienił kwotę przewyższającą $750. Gromadzenie funduszy już się rozpoczęło. W ubiegłym tygodniu Obama zebrał $1.5 milionów w Nowym Jorku. Jak spekuluje NBC, w rezultacie trzech kwest Obama może zarobić $17 milionów. Stanowi to niemal dwa procent kampanijnego planu zakładającego zgromadzenie niemal $1 miliarda. Jak na 24-godzinną wizytę, to kwota lukratywna.
Czwartkowa wizyta prezydenta Obamy w Chicago nie obyła się bez napięcia i kontrowersji politycznej. Tego samego dnia wizytę w Chicago Theatre zaplanował Glenn Beck, konserwatywny dziennikarz radiowy i telewizyjny. Bilety na tę imprezę kosztowały zaledwie od $35 do $95. Jednakże o ile wejściówki by zobaczyć Obamę były ekstrawagancko drogie, to oferowały bezsprzecznie bezdyskusyjną okazję spotkania z przywódcą wolnego świata. Pod względem skali wydarzenia, w pojedynku politycznym Obamy z Beckiem zdecydowanie wygrał prezydent. Niepewne były jednak oceny pozycji politycznej obydwu polityków. Obama z pewnością ma za sobą lepsze dni. Nielubiany z zasady przez prawicę, prezydent Obama staje się w coraz większym stopniu przedmiotem ataków ze strony liberalnej lewicy, która nie kryje niechęci z powodu tego, że Obama nie skacze jak mu grają. Sytuując się w politycznym centrum, prezydent rozdrażnia zwolenników wszystkich innych opcji. Z drugiej strony, gwiazdorstwo Becka również wydaje się powoli gasnąć. Fox News ostatnio podał do wiadomości, że pod koniec roku zrezygnuje z programu telewizyjnego dziennikarza. Liberalni komentatorzy podkreślają z niechęcią, że stał się on zbyt mesjanistyczny, nawet dla anty-Obamowskiej widowni. Wbrew pozorom, uwolni to Becka z zobowiązań wobec sieci telewizyjnej umożliwiając rozwinięcie swobodnego przekazu na swój własny sposób w formie książek, radia i internetu. Beck posiada niekwestionowaną siłę przekazu wspierając się na swym własnym imperium medialnym. Nie ulega wątpliwości, że jego zwolennicy podążą za nim. Tymczasem Obama jest uwikłany w debatę budżetową, a ponadto musi wytrzymać szeroko zakrojone ataki ze strony swego potencjalnego republikańskiego oponenta. Jak podkreśla Chicago Tribune, w obecnym czasie zdecydowanie korzystniej jest być ekspertem niż prezydentem.
Oprac. Ela Zaworski