To niektóre z miejsc odwiedzanych przez naszych senatorów na koszt podatnika. Koszty i plany podróży nie są znane, sprawozdania z ich przebiegu nieosiągalne. Wiadomo tylko, że najczęściej odbywają się w czasie wiosennych przerw legislacyjnych i trwają nawet do dwóch tygodni.
Reprezentujący stan Illinois w Waszyngtonie senator Dick Durbin przebywał właśnie wraz z małżonką w Chinach. Wraz z nim pojechało tam dziewięciu innych członków Kongresu. Również z żonami. Wycieczkę rozpoczęli od Hong Kongu.
Podobnych podróży w tym momencie odbywa się kilka, a kolejnych kilkanaście zaplanowanych jest na najbliższe miesiące. Są popularne wśród legislatorów, zwłaszcza w okresie wiosenno-letnim, podczas przerw w obradach. Prześledzenie kosztów i trasy jest prawie niemożliwe. Nie ma na ich temat informacji na oficjalnych stronach rządowych, ani prywatnych witrynach poszczególnych polityków. Senator Durbin poinformował jedynie, że przez ponad tydzień nie będzie aktywny na portalu Twitter, co sprowokowało dziennikarzy do kontaktu z jego biurem, gdzie otrzymali informację o podróży na Daleki Wschód.
Kongresmani mają nawet własne określenie na takie wycieczki – codel, to skrót od „congressional delegation”. Każdy członek obydwu izb parlamentu stawia sobie za cel, by choć dwa razy w roku gdzieś w ten sposób wyjechać.
Wiosenna przerwa w Chinach, zima w Meksyku, lato we Włoszech – to ostatnio najpopularniejsze kierunki. Oczywiście niektórzy wybierają się w mniej atrakcyjne rejony, takie jak Afganistan, Pakistan, Indie, czy Filipiny. Tych jednak jest znacznie mniej.
Każda z takich delegacji oznacza chroniony transport na pokładach wojskowych samolotów i dyplomatyczne pojazdy na miejscu.
Małżonkowie polityków nie biorą udziału w ewentualnych spotkaniach na wysokim szczeblu i teoretycznie nie powinni w tym czasie korzystać z lokalnych atrakcji na własna rękę. Żona senatora Durbina, Loreta, ma zakaz załatwiania własnych interesów przy okazji wycieczki z mężem. Jest ona wiceprezydentem Government Affairs Specialists Inc. w skrócie GASii, która jest prywatną firmą konsultingową mającą swą siedzibę w Springfield. To grupa lobbystów mająca wśród klientów wielkie korporacje, rządowe agencje, a nawet związki zawodowe.
Członek Izby Reprezentantów, Mike Quigley, broni tego typu wyjazdów mówiąc: „Społeczeństwo musi zrozumieć, że niektóre z nich są ważne”.
Zgadza się jednak, że należy wprowadzić konieczność przedstawiania kosztów, planów i sprawozdań z takich wyjazdów. Dlatego przedstawił projekt regulującej to ustawy.
„Informacje o których mówimy powinny odpowiadać na pytania: Dokąd jedziesz? Kto jedzie z Tobą? Ile to kosztuje? Ile za to dostałeś? – mówił Quigley prezentując projekt – Chcemy szczegółów. Chcemy również, by były dostępne w internecie w ciągu 48 godzin w łatwym do czytania i zrozumienia formacie”.
Reprezentujący sąsiadującą z nami Indianę senator Dan Burton planuje w przyszłym miesiącu opłacaną przez podatników wycieczkę do Dublina, Wiednia i Pragi. Twierdzi, że delegacja dotyczyć będzie bezpieczeństwa, finansów i kontaktów z USA. Jednak poza jego słownym oświadczeniem nie jesteśmy w stanie sprawdzić kosztów, trasy i planowanych spotkań.
RJ