----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

28 kwietnia 2011

Udostępnij znajomym:

Kiedy śpiewa to Bruce Springsteen nikt nie ma wątpliwości, że przyszedł na świat w Stanach Zjednoczonych. To widać i słychać. Nie trzeba prosić o akt urodzenia.

W przypadku prezydenta takie wątpliwości mogą się u niektórych pojawić, zwłaszcza tych, którym do dziś z trudem przychodzi zaakceptowanie jego odmienności.

 W końcu urodził się na Hawajach zaledwie dwa lata po przyłączeniu ich do USA. Przecież spędził dzieciństwo w Indonezji. Jego ojciec pochodził z Kenii. Trudno dokładnie określić wyznawaną przez niego religię. Do tego w tak młodym wieku zdobyć prezydenturę? Mając ciemniejszy odcień skóry? Wszystko to takie podejrzane...

Staram się zrozumieć osoby domagające się okazania aktu urodzenia, choć absolutnie nie akceptuję formy, w jakiej to niektórzy robili. Na przykład używanie drugiego imienia wobec kogoś jest ogólnie uznawane za brak kultury, a w tym przypadku i w tym kontekście świadczyło o naprawdę bardzo niskim poziomie. Podobnie z nazywaniem Kenii 51stanem USA. Linia dobrego smaku i wyważonej rozmowy była zbyt często przekraczana. Na szczęście tylko przez niektórych.

Po trzech latach nagabywania, grożenia, proszenia, przekonywania akt urodzenia w pełnej wersji ujrzał światło dzienne.

Co teraz?

Nic.

Poważniejsi i rozgarnięci gracze na scenie politycznej będą unikali tematu i odgradzali się murem od dalszych kontrowersji w tej sprawie. Tak jak gubernator Massachusetts, Mitt Romney, być może (ponownie) kandydat na prezydenta w 2012 r, który stwierdził, że zamiast aktu urodzenia Obama powinien był pokazać plan zwiększenia liczby miejsc pracy. Tym jednym zdaniem zyskał pewnie kilka tysięcy zwolenników.

Reszta pozostanie nienasycona. Tak jak Donald Trump, który ma nadzieję, że przedstawiony kilka dni temu akt nie jest sfałszowany, ale żeby się o tym przekonać chciałby go dotknąć. Nie wystarczył akt skrócony, legalnie wystawiony przez władze Hawajów, więc czemu sytuacja miałaby się zmienić teraz?

W ogóle Trump jest ciekawą i barwną postacią, ale raczej jako biznesman, właściciel wyborów Miss USA i gwiazda telewizji. Jako polityk próbował wielokrotnie i za każdym razem były to krótkie epizody. Zdecydowanie zbyt radykalny dla większości wyborców. Tym razem pewnie będzie podobnie, choć jak niektórzy mówią „do trzech razy sztuka”.

Poza tym już pojawiły się nowe tematy. Co kryje się w dokumentach medycznych, których nie podaje do publicznej wiadomości prezydent mimo, że jego poprzednicy to robili. Dlaczego nie chce pokazać świadectw ze szkoły? Papierów firmy swej żony? Historii prowadzenia samochodu? Miłosnych listów z podstawówki? Wystarczy zadać odpowiednie pytanie, teoria spiskowa pojawia się automatycznie.

Nikt nie zamierza jednak usprawiedliwiać prezydenta. W pewien sposób sam podgrzewał przez lata kontrowersje. Już dawno mógł pokazać dokument, choć byłaby to w pewnym sensie porażka i okazanie słabości. Teraz jest to element kampanii przed kolejnymi wyborami osłabiający pozycję politycznych przeciwników i wytrącający z ręki argument ważny dla części społeczeństwa.

Zmienia się wszystko, być może czas zmienić tradycję. Obama jest pierwszym, który musiał udowodnić, że się tu urodził, być może każdy kolejny zrobi to samo. Jest pierwszym, który nie publikuje wyników swych kontroli lekarskich, może jego następcy też nie będą tego robić. Sprzeciw Baracka Obamy wobec dzielenia się swym życiem i niektórymi jego sekretami z resztą kraju jest do pewnego stopnia zrozumiały. Nikt z nas pewnie nie chciałby wykładać wszystkiego na talerzu. Z drugiej strony próba ukrycia czegoś, choćby bardzo błahej sprawy, zawsze spotyka się ze wzmożonym zainteresowaniem, wścibstwem i podejrzeniami. Mówimy o prezydencie USA, a nie kierowniku magazynu. Skoro mógł, to czemu nie zrobił tego wcześniej? O problemach sprzed trzech lat nikt by już dziś nie pamiętał, a tak przez ponad połowę kadencji część społeczeństwa żyła w przekonaniu, że stanowisko głowy państwa mu nie przysługuje.

Jeden z komentatorów politycznych zwrócił uwagę, że cała afera wokół aktu urodzenia ukazała słabość systemu. Społeczeństwo nie jest w stanie dowiedzieć się do końca kim jest rządząca nim osoba. Ani za pomocą mediów, które dość nieudolnie prowadziły swe dochodzenia w tej sprawie w porównaniu z innymi aferami, ani za pomocą sądów, które zasłaniały się obowiązującymi przepisami. Tylko zniecierpliwienie, zadający w kółko to samo pytanie Trump i zbliżające się wybory pozwoliły na zakończenie sprawy. Częściowe. Zamknięto jeden rozdział, automatycznie otworzyły się następne.

Osobiście nie poszukuję odpowiedzi na pytania dotyczące ewentualnych tajemnic prezydenta, tak jak nie zaprzątałem sobie zbytnio głowy brakiem pełnego aktu urodzenia. Krótki przed 3 laty mi wystarczył, podobnie jak jego potwierdzeni przez władze stanowe, szpital i tamtejszy sąd. Rozumiem jednak, że raz posiane ziarno nieufności u niektórych wywołuje potrzebę ciągłych podejrzeń. Teoretycznie sprawa zakończona, ale tak naprawdę niewiele to zmienia.

Jeszcze jeden element związany z aktem urodzenia, który sprawia, że cała afera nabiera odcienia infantylności. Kilka dni temu nad Chicago latały śmigłowce rządowe w otoczeniu maszyn wojskowych. Wiozły prezydenta wraz z małżonką na spotkanie z gwiazdą telewizji, Oprah Winfrey.

W czasie programu (jeśli ktoś nie miał okazji zobaczyć, najważniejsze fragmenty znaleźć można w serwisie youtube) prezydent wdał się w luźną pogawędkę z prowadząca na temat swego urodzenia.

Padały pytania tego typu: Czemu dopiero teraz? Gdy wysłałeś prośbę o kopię dokumentu nie obawiałeś się, że go tam nie będzie?

Następujące po nich odpowiedzi prezydenta: Nie pamiętam momentu urodzenia, ale wygląda na to, że tam byłem.

W trakcie rozmowy pokazany w pełnej krasie akt na niebieskim tle. Przez trzy lata go nie było, a teraz pojawia się programach typu talk-show? Rozumiem, to Oprah, przyjaciel i podpora rodziny Obamów, ale jak się czuje reszta kraju nie będąca częścią tego ekskluzywnego kółka?

Dzień wcześniej w Nowym Jorku na spotkaniu ze sponsorami – zaczęło się już zbieranie pieniędzy na kampanię – Obama zażartował: To był niezły dzień, nikt nie sprawdził mi dowodu przy wejściu. W ten sposób nawiązał do porannej konferencji, na której przedstawił akt urodzenia.

Cieszy mnie dobry humor przywódcy kraju, fajnie, że teraz zaczną się inne tematy. Jednak pozostaje pewien niesmak związany zarówno z wcześniejszymi podejrzeniami jak i sposobem rozwiązania problemu. Jeśli z tym ledwo sobie poradził, to jak będzie z innymi?

Miłego weekendu.

 

Rafał Jurak

rafal@infolinia.com

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor