Agencja Ochrony Środowiska przestała prosić Illinois o oczyszczenie Chicago River. Tym razem zażądała wyników w krótkim czasie grożąc, że sama zajmie się tym problemem wykorzystując jeden z punktów przyjętego przez rząd federalny Clean Water Act. Władze w Springfield pozbawiono by wówczas możliwości wpływania na rozwój wydarzeń, a jedynie zmuszono do pokrywania rachunków. Lokalni urzędnicy bronią się przed tym jak mogą sugerując, że czyszczenie rzeki to marnotrawienie funduszy, a możliwość kąpieli to ryzyko utonięcia.
Chicago River zaliczana jest do najbrudniejszych w kraju. Niektórzy żartują, że jest ona zarezerwowana wyłącznie dla śmieci, odpadów przemysłowych, karpia azjatyckiego i zielonej farby wlewanej tam co roku. Kąpiel w niej jest zabroniona ze względów zdrowotnych, a nieliczne ryby, które pojawiły się w niej kilka lat temu pod żadnym pozorem nie powinny być spożywane. Rząd federalny już w ubiegłym roku wysłał do władz w Springfield pismo z prośbą, by zainteresowano się tym problemem. Chodziło o możliwość kąpieli choćby na niektórych odcinkach rzeki i udostępnienie jej osobom uprawiającym sporty wodne. Zalecenie takie zawarto w liście do Illinois Pollution Control Board, która przeciwdziałać ma zanieczyszczeniom gruntów, wód i powietrza, z datą czerwiec 2010 r.
Od tego czasu minął prawie rok. Illinois i Chicago nie zrobiły absolutnie nic. Z funduszy federalnych otrzymanych na ten cel wybudowano kilka pomostów, dróg dojazdowych i przystani. Świecą one jednak pustkami, gdyż nikt przy zdrowych zmysłach do wody w tej rzece nie chce się zbliżać. Nie obyło się bez politycznych wystąpień i kłótni na temat kosztorysu. Metropolitan Water Reclamation District stwierdził, że wycena rządowa jest nierealna i zamiast sugerowanych 250 mln. potrzebne będzie na początek ponad 650 mln. Oburzony sugestiami zawartymi w liście burmistrz Daley zasugerował władzom w Waszyngtonie, by wykąpały się w pobliskim Potomacu. Sprawę uznał za wtrącanie się w lokalne problemy mówiąc: „Rząd federalny nie zajmuje się oczyszczaniem rzek w tym kraju”.
Okazuje się, że jednak leży to w gestii władz federalnych. Za sprawą Clean Water Act Agencja Ochrony Środowiska może przejąć kontrolę nad zagrożonym terenem pozbawiając lokalne władzy wpływu na proces oczyszczania.
Chicago River zagrożonym terenem nie jest, ale na pewno jest trującym ciekiem wodnym. Wytyczne rządu federalnego mówią o obniżeniu zawartości groźnych bakterii w wodzie, związków chemicznych i doprowadzeniu rzeki do takiego stanu, by nie tylko kąpiel była bezpieczna, ale by mogły w niej żyć różne gatunki ryb.
Mimo ponad 10 letnich inwestycji władze stanowe nie podołały wyzwaniu. Dlatego EPA podjęła bardziej stanowcze kroki.
„Rozbudowliśmy infrastrukturę wokół rzeki, czas na zajęcie się płynącą w niej wodą” – mówi Susan Hedman, regionalny administrator EPA.
Przywracanie rzeki do choćby częściowej używalności zajmie sporo czasu i pochłonie sporo pieniędzy. Na pewno wzrosną opłaty za korzystanie ze ścieków w Chicago i niektórych miasteczkach powiatu Cook leżących w pobliżu rzeki. Do tej pory należały one do najniższych w kraju, ale taki stan chyba dobiegł kresu. Kilkustronicowe zalecenia EPA przewidują podniesienie czystości wód Chicago River powyżej stanowych standardów. Illinois zakłada bowiem obniżenie poziomu groźnych bakterii, ale tylko na tyle, by nie zaszkodziły one kajakarzom. Administracja Baracka Obamy chce natomiast, by woda w rzece nadawała się do kąpieli. W tym celu konieczna jest przebudowa dwóch największych oczyszczalni ścieków tak, by dezynfekowały one ludzkie i przemysłowe odpady. Chicago jest jedynym dużym miastem w USA, które nie stosuje procesu niszczącego groźne bakterie w swych oczyszczalniach. Do tej pory rzeka i jej dopływy stanowiły wyjątek w założeniach Clean Water Act. Jego twórcy zakładali bowiem, że nikt i tak nie będzie chciał z niej korzystać.
Po ubiegłorocznym liście EPA dwóch wysoko postawionych urzędników w Metropolitan Water Reclamation District publicznie uznało oczyszczanie rzeki za marnotrawienie pieniędzy. Przywracanie w niej możliwości kąpieli uznali za głupotę, gdyż w ten sposób zwiększa się ryzyko utonięcia w niej dzieci.
O ile w ubiegłym roku dystrykt szacował, że oczyszczenie Chicago River będzie kosztowało 650 mln. dolarów, o tyle teraz szacunki te wzrosły do ponad miliarda. EPA nie zmieniła zdania, w dalszym ciągu operuje liczbą 250 mln. która oznacza dwa dolary miesięcznie więcej na rachunkach dla mieszkańców terenów położonych nad rzeką przez kolejne 20 lat.
Podobne obiekcje przed działaniami EPA miały w przeszłości Boston, Nowy Jork, Cleveland, czy L.A. Zamieniły jednak swe lokalne „ścieki” w czyste rzeki przywracając mieszkańcom możliwość korzystania z nich. Chicago i powiat Cook pozostają więc jedynym miejscem, gdzie podczas opadów deszczu do wód Chicago River wylewane są w najmniejszym stopniu nieoczyszczone ścieki miejskie, do których miliony galonów dokładają pobliskie fabryki.
RJ