Rahm Emanuel złożył przysięgę, poprowadził pierwsze obrady rady miasta, zatwierdził kandydaturę swego szefa policji i... właściwie to wszystko. W pierwszych dniach z zapowiadanych zmian niewiele. Na najważniejszych stanowiskach w miejskich komitetach ci sami politycy i urzędnicy. Nawet było publiczne ściskanie się i szeptanie słów na ucho z aldermanem Edwardem Burke, z którym w czasie kampanii wyborczej nowy burmistrz prowadził walkę na noże. Emanuel dziękował radnemu za wysiłek na rzecz miasta, radny witał burmistrza z uśmiechem i z góry dziękował za przyszłe zmiany.
Obrazek jak z bajki.
Wiele osób oceniło pierwsze dni Emanuela na stanowisku jako miesiąc miodowy i zaczęło zastanawiać się, czy i kiedy się on skończy. Jak w typowym małżeństwie powinny wkrótce zacząć się kłótnie i spory. Mam wrażenie, że już się zaczęły. Ponieważ mamy do czynienia z wytrawnymi politykami, wiele nie zauważymy. Zaczęło się przecież od stworzenia nowego komitetu pod przewodnictwem Patricka O`Connor, który odebrał najstarszym i najbardziej wpływowym sporo władzy. Tym samym najbliższy sojusznik nowego burmistrza stał się automatycznie jednym z najbardziej wpływowych radnych. Jego komitet przejął funkcję trzech innych, których członkowie stracili dodatkowe posady i wpływy. Dzięki temu administracja miasta zaoszczędzi dziesięć procent na wydatkach, co przekłada się na prawie 75 mln. obiecane podczas kampanii. Dodatkowo, całkiem przypadkiem, nowemu burmistrzowi udało się zaoszczędzić dodatkowe kilkadziesiąt tysięcy w ciągu zaledwie 5 minut. Wystarczyło, że publicznie zakazał wymiany nazwiska Daley na Emanuel na miejskich znakach i ulicach. Gorliwi pracownicy miejscy zdążyli tylko wymienić jeden, ale najważniejszy - witający i żegnający podróżnych na lotnisku O`Hare - choć niektórzy podejrzewają, że było to bardzo precyzyjne zagranie, tak, by choć jedna tablica nosiła nazwisko nowego szefa.
Później pojawiła się informacja, że ukochane przed Richarda Daley konta TIF muszą w końcu zacząć działać na rzecz wszystkich, nawet ubogich mieszkańców, a nie tylko bogatych inwestorów ze śródmieścia. Ważną zmianą, choć mało spektakularną, było przeforsowanie zakazu wstępu na teren miejskiego ratusza byłym aldermanom skazanym za korupcję i inne przestępstwa. Wielu z nich pracuje obecnie jako lobbyści korzystając z wpływów uzyskanych podczas sprawowania funkcji radnego. Według mnie rozwiązanie niezłe i mam nadzieję, że przyniesie wymierne korzyści.
Zgadzam się, że Rahm Emanuel wniósł sporo energii w obrady miejskie. Cały czas mówił, żartował, biegał po sali. Jego poprzednik siedział cicho i znudzony prawie drzemał. Jednak byłbym ostrożny w wyciąganiu wniosków. Po pierwsze Daley nie musiał biegać i ściskać aldermanów, podział władzy był jasny i niepotrzebne mu były zaloty. Po drugie zobaczymy jak Emanuel będzie się zachowywał za 20 lat w tym samym miejscu. Przesadzam? Może, ale już kilka razy i to od kilku różnych osób słyszeliśmy, że taki jest plan. Nowy burmistrz na razie niczym nie rozczarował, choć dla niektórych dzieje się za mało i zbyt wolno. Cierpliwości.
Jedno tylko wydało mi się zabawne. Nowy burmistrz ma już wizję kasyna w centrum miasta. Daley też miał, choć początkowo był temu przeciwny. Każdy polityk prędzej, czy później dojdzie do wniosku, że to kura znosząca złote jaja i żal oddawać potencjalne zyski do Indiany, czy już od lipca do Des Plaines. Myślę, że tym razem skończy się wielką budową.
Zmieniamy temat, bo o polityce w Chicago można pisać w nieskończoność, w związku z tym równie dobrze można tylko kilkanaście zdań. Proponuję zainteresować się najnowszą modą w świecie kulinarnym. Osobiście takiego rozwoju wypadków się nie spodziewałem, choć niektórzy twierdzą, że przy odrobinie wysiłku umysłowego można to było przewidzieć. No cóż...
Zdrowa żywność promowana jest od lat. Nasze posiłki są, przynajmniej teoretycznie, coraz zdrowsze, zawierają coraz mniej kalorii, tłuszczu i związków chemicznych. Zadowoleni są lekarze, my czujemy się podobno lepiej, a przemysł spożywczy znalazł milion sposobów, by na tej modzie zarobić. Są jednak tacy, którzy sie temu sprzeciwiają. Nie chcą jeść zdrowo. Nie chcą też jeździć oszczędnymi samochodami, gasić światła, zakręcać kranu i sortować śmieci. Specjalnie dla nich powstają jak grzyby po deszczu restauracje serwujące potrawy o wiele mówiących nazwach: Potrójny Bypas, czy Nagły Atak Serca. Kolejne firmy zastrzegają związane z niezdrowym żywieniem znaki towarowe, biją się o możliwość używania najgroźniejszych nazw, i przebijają liczbą kalorii, czy zawartością cholesterolu. Na przykład taki Nagły Atak Serca to kanapka, w której zamiast pieczywa używa się dwóch ociekających tłuszczem placków ziemniaczanych. W środku mieszanka trudno rozpoznawalnych wędlin, kilku gatunków sera i sosów. Całość ma prawie 3,000 kalorii i miesięczną dawkę cholesterolu. Jedna z restauracji, zresztą świetnie prosperująca, straciła niedawno swego rzecznika prasowego. Był nim ważący 535 funtów mężczyzna. Zmarł na atak serca. Poszukiwania następcy trwają, podobno chętnych nie brakuje.
Myli się ten, kto myśli, że to odosobnione przypadki. Celowo niezdrowe jedzenie jest coraz bardziej popularne. Modne zaczyna być rezygnowanie z sortowania odpadków w domu, niedługo w internecie zaczną się pojawiać filmiki przedstawiające świadome deptanie trawników. Nie widać tego, ale grupa ta jest coraz liczniejsza. Nie bardzo rozumiem, jaki cel im przyświeca. Na złość mamie odmrożę sobie uszy?
Jeszcze jeden popularny ostatnio temat. Praca agentów kontroli na amerykańskich lotniskach, czyli pań i panów w kamizelkach z napisem TSA. O zmieniających się regułach wiemy. O nowym sprzęcie też. Poinformowano nas o prześwietleniach i osobistych kontrolach. Pasażerowie znoszą wszystko cierpliwie. Jednak od czasu do czasu pojawia się informacja, która sprawia, że zaczynamy się od nowa buntować. Tak było kilka tygodni temu, gdy zobaczyliśmy amatorski film z lotniska przedstawiający osobistą kontrolę 6-letniej dziewczynki. Wytłumaczono nam, że dorośli często wykorzystują dzieci do przewożenia kontrabandy. No dobrze. Jednak kilka dni temu pojawiły się zdjęcia ukazujące osobistą kontrolę ośmiomiesięcznego dziecka trzymanego na ręku przez mamę. Rozumiem, że ludzie ci tylko wykonują swą pracę, że wypełniają polecenia, itd. Ale chyba gdzieś są granice? Zwłaszcza, że do dziś służby TSA nie zatrzymały podczas kontroli nawet jednej osoby próbującej wnieść na pokład coś niebezpiecznego. Natomiast co jakiś czas dowiadujemy się, że agentom federalnym udało się wnieść tam w ramach kontroli bombę w kawałkach, albo pasażerom i obsłudze obezwładnić kolejnego wariata.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak