----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

02 czerwca 2011

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Zakończona w ubiegłą sobotę wizyta Baracka Obamy w czterech krajach europejskich dowiodła, że prezydent umiejętnie wykorzystuje swą własną osobę do celów dyplomatycznych. Zachodnia prasa zauważa jednak, że biografia Obamy służy jako substytut strategii politycznych amerykańskiego przywódcy.

Ubiegłotygodniowa podróż Obamy miała na celu odwodnienie Europejczykom, że zainteresowanie amerykańskiego przywódcy rejonem azjatyckim nie odbywa się kosztem najstarszego sojuszu Ameryki. „Chciałem, by wszyscy w naszym kraju, ale także na świecie, zrozumieli, że sojusz transatlantycki pozostaje fundamentem amerykańskiego bezpieczeństwa”, przekonywał Obama. Szkoda tylko, że niewiele miał na poparcie tych oświadczeń. Nie towarzyszyły im żadne deklaracje poważniejszych zmian czy zapowiedzi nowej polityki. Zamiast tego biografia Obamy spełniała funkcje dość oryginalnego narzędzia amerykańskiej polityki zagranicznej.

Przyznać trzeba, że Obama wykazał się tym razem znaczą giętkością w manewrowaniu własną historią. I tak oto w Irlandii, kiedy popijał piwo z mieszkańcami Moneygall, prezydent oznajmił, że jest to miejsce urodzin jego pra-pra-pradziadka ze strony matki. W Wielkiej Brytanii, prezydent zdobył aplauz brytyjskiego parlamentu przedstawiając się jako „wnuk Kenijczyka, który służył jako kucharz w armii brytyjskiej”. Również w Polsce przyznał się do identyfikacji z naszym krajem, na zasadzie kulturalnej osmozy, z racji tego, że pochodzi z Chicago. „Jeśli mieszkasz w Chicago i nie stałeś się choć trochę Polakiem, to jest z tobą coś nie tak”, oznajmił z humorem.

Pomysł Obamy, by przerobić na nowo obraz Stanów Zjednoczonych za granicą, zawsze opierał się na jego własnej, ilustrującej walkę z przeciwnościami historii. Wspaniałe przyjęcie, które otrzymał ze strony społeczeństwa i jego obieralnych reprezentantów, sugeruje, że ta taktyka jest w Europie ciągle skuteczna.

Nieco trudniej zmierzyć jej osiągnięcia polityczne. Niejasne pozostaje bowiem choćby to, w jaki sposób zabiegi dyplomatyczne Obamy przełożą się na zacieśnienie amerykańskiego przywództwa w Afganistanie, Libii i w szerszym zakresie w krajach Bliskiego Wschodu. Obama dowiódł, że pomoc Stanów Zjednoczonych dla demokratycznych zmian w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie będzie zasadnicza dla zagwarantowania ich sukcesu. Przedstawiając swe argumenty odwoływał się do lekcji, które odebrał podczas obecnej podróży do Irlandii, gdzie ugoda pokojowa z roku 1998 w Irlandii Północnej zakończyła dziesiątki lat konfliktów o podłożu religijnym, i do doświadczeń Polski, gdzie Solidarność stawiła wyzwanie sowieckiemu komunizmowi. „Nawet w okresie fiskalnych trudności w kraju, chcę, by amerykańscy obywatele zrozumieli, że powinniśmy kontynuować naszą tradycję przewodzenia w kwestii wolności, demokracji i praw humanitarnych”, deklarował Obama.

Wszystko wskazuje jednak na to, że amerykański prezydent rozumie to zdecydowanie inaczej jak jego poprzednicy. O ile bowiem Reagan i Bush byli świadomi tego, że układy z Rosją są po prostu nieetyczne i krótkowzroczne, to Obama jest gotów pozyskać Rosję za każdą cenę, a tym razem zaproponował rosyjskiemu prezydentowi poprowadzenie mediacji w stosunkach z Libią. Otóż amerykański prezydent uzyskał od Medvedeva zapewnienie, że pomoże w usunięciu Kadaffiego z prezydentury. Rosja, na swój sposób, już wcześniej ujawniała swój krytycyzm wobec misji NATO, oświadczając, że wykracza ona poza ramy pełnomocnictwa. Inną sprawą pozostaje to, czy Kaddafi zaakceptuje rosyjskie pośrednictwo, ale stanowisko Medvedieva coraz bardziej izoluje przywódcę libijskiego.

Poparcie Obamy dla tak zwanej wiosny arabskiej zdecydowanie zdominowało klimat polityczny spotkania. Bez względu na wysiłki Obamy, porównania arabskich transformacji ustrojowych do młodych, post-komunistycznych demokracji europejskich wydały się jak najdalsze od realiów politycznych i historycznych Europy Wschodniej i Centralnej. Komentarze amerykańskiego prezydenta usiłujące spiąć te tak zasadniczo odmienne kulturowo i mentalnie przeobrażenia zamiast łączyć rażą dyletanctwem Obamy pozbawionego nie tyle doświadczenia, co wyczucia politycznego. Na ironię zakrawa fakt, że Obama poszukiwałby porady ekonomicznej w borykających się z trudnościami krajach Europy Wschodniej. Jakkolwiek klimat ekonomiczny w Stanach Zjednoczonych nie jest szczególnie korzystny w danym momencie, to wydaje się wątpliwe, że ktokolwiek może nauczyć się na historii Polski. Na nic zdały się więc elaboraty Obamy w stylu: „Nie wystarczy mieć po prostu energię, początkowe uderzenie tych ludzi z Placu Tahrir, czy oryginalny entuzjazm ruchu Solidarności”. Zamiast dowodzić historycznego obeznania Obamy, deklaracje tego typu irytowały z powodu nieprzystawalności doświadczeń Europy Wschodniej do arabskiego tygla, w który Stany Zjednoczone włożyły przecież duży kij.

I tak oto wyprawa Obamy do Polski, która miała dowieść, że amerykański przywódca dba o Europę Środkową i Wschodnią tyle co o interesy rosyjskie, przypieczętowała amerykańskie koncesje wobec Rosji. Te animozje wobec Obamy wywodzą się jeszcze z jego pierwszego roku urzędowania, kiedy to amerykański prezydent ogłosił przebudowę systemu obrony antynuklearnej zapoczątkowanego i podpisanego przez Busha. Plan Obamy, który rezygnował z umiejscowienia na terytorium Polski dziesięciu myśliwców przechwytujących, ilustruje nie tylko Obamowskie przesunięcie akcentów europejskiego bezpieczeństwa strategicznego, ale wręcz próbę amerykańsko-rosyjskiego porozumienia ponad głowami państw Europy Środkowej, w tym Polski. Nic nie wskazuje na to, by postawa Obamy wobec Rosji uległa zmianie. Co więcej, niezmienna pozostaje także nieugiętość Rosji, która, jak wykazała na spotkaniu ósemki w Deauville, nadal traktuje plan europejskiej obrony antynuklearnej jako zagrożenie dla swoich interesów.

Polska w zupełnie uzasadniony sposób jest zaniepokojona nierzadko agresywną postawą Rosji w regionie. W ostatnich latach Rosja ucięła dostawy gazu do Europy w celu ochrony swych interesów i dokonała inwazji w Gruzji w roku 2008 cytując jako powód tendencje separatystyczne.

Stąd też premier Tusk wysunął kwestie bezpieczeństwa Polski na czoło rozmów z Obamą i uzyskał ponoć od prezydenta Obamy zapewnienie obrony Polski jako członka NATO. „Prezydent oświadczył, że NATO istnieje po to, by bronić NATO”, w sposób dość enigmatycznie alarmujący podsumował Tusk na wspólnej konferencji prasowej. Nie ulega wątpliwości, że decyzja Obamy o przesłaniu kontyngentu amerykańskich F16 i C-130 w celach szkolenia wraz z polskimi siłami powietrznymi stanowiła w większości gest symboliczny na poparcie bezpieczeństwa. Według „Spiegla” zapowiedź Obamy dotycząca ustanowienia w Polsce bazy dla myśliwców F-16 są „nagrodą pocieszenia za porażkę tarczy antyrakietowej”.

Problematyczny pozostaje jednak fakt, że strategia Obamy opierała się w mniejszy sposób na konkretnych przyrzeczeniach politycznych, a bardziej na tanich i niezobowiązujących pokazach publicznego szacunku. I takie właśnie wyłącznie symboliczne znaczenie posiadała zarówno wizyta Obamy pod pomnikiem warszawskiego getta, jak i prezydencka zapowiedź, że nasili naciski na Kongres w celu złagodzenia wymogów wobec Polaków podróżujących do Stanów Zjednoczonych.

Pomimo powszechnego optymizmu wykazywanego przez stronę polską w kwestii rozwiązania spraw wizowych, Obama po spotkaniu z Tuskiem wyjaśnił, że nie jest w stanie nie uwzględnić niekorzystnych obecnie przepisów zawierających konkretne kryteria zniesienia obowiązku wizowego, wskazując na procent odmów wizowych jako przeszkodę nie do pokonania dla amerykańskiego prezydenta. Obama poinformował dość enigmatycznie, że wspiera projekt ustawy w Kongresie, który by te kryteria zmienił. Będziecie mogli robić zakupy na Piątej Alei i wszędzie indziej, jeśli chodzi o USA, zadeklarował nieco ironicznie. Wiadomo przecież, że nie o ekskluzywne zakupu tu chodzi, a o łączenie rodzin i zaprzestanie polityki dyskryminacyjnej wobec Polaków stojącym w kolejce do okienka wizowego.

Już wcześniej z apelem o zniesienie wiz dla Polaków zwróciła się do Obamy grupa senatorów i członków Izby Reprezentantów, w tym Mark Kirk, Barbara Mikulski, Mike Qigley i Janice Schakowsky, Daniel Lipinski i Brian Higgins. Na stronach Białego Domu w czasie, gdy Obama rozmawiał o wizach w Warszawie ukazał się list Obamy do kongresmenów. „Podzielam wasze wsparcie dla Polski i rozczarowanie, że ten bliski sojusznik NATO był dotychczas wykluczony z programu wizowego”, pisze Obama.

Szczególną zasługę przypisuje sobie w tym względzie Bronisław Komorowski, który po zakończeniu wizyty Baracka Obamy w Polsce, udzielając wywiadu telewizji TVN 24 podkreślił, że kwestia zmiany systemu wizowego to zasługa jego rozmowy z Barackiem Obamą w Waszyngtonie w grudniu, gdzie w sposób otwarty zażartował „z tego zjawiska przyznawania wiz”. Polityka dowcipu przynosi pozytywne efekty, przekonywał Komorowski. Przyznam, że na wzmiankę o dowcipach Komorowskiego w Waszyngtonie skóra mi cierpnie, pamiętam bowiem rubaszny żart o pierwszej damie, za którego niezręczność obarczono niesprawiedliwie tłumacza.

Trudno nie zgodzić się z opinią wyrażoną w niemieckim tygodniku „Der Spiegel”, który dostrzega wzajemne wyobcowanie prezydenta Baracka Obamy i przywódców krajów wschodnioeuropejskich. Tygodnik podkreśla jak mało prezydent USA i przywódcy krajów z Europy Wschodniej mają sobie do powiedzenia. Spiegel zauważa dziwne zmęczenie zwykle promieniejącego Obamy po przybyciu do Polski. Wizytę w naszym kraju całkowicie zlekceważyła pierwsza dama, Michelle Obama, co gorzko odnotowała prasa. Obama nie bardzo wie, co począć z tym obszarem świata”, cytuje „Spiegel” polskiego amerykanistę Zbigniewa Lewickiego.

Niemiecki tygodnik umieszcza ubiegłotygodniową wizytę Obamy w kontekście jego poczynań z początku prezydentury. Niemiecki tygodnik przypomina, że Obama „zdeptał” plany swego poprzednika w Białym Domu, George’a Busha, dotyczące rozmieszczenia w Polsce i Czechach tarczy antyrakietowej, co było „afrontem wobec Warszawy”. „Także podejmowane wspólnie z Bushem działania na rzecz związania Ukrainy i Gruzji z zachodnią wspólnotą państw Obama sobie odpuścił. Dawno minęły już czasy, gdy Bush krytykował starą Europę Niemców i Francuzów, a Polakom dał nadzieję na specjalne relacje, na wzór brytyjski”, dodaje Spiegel.

Tygodnik wyjaśnia, że wzajemna obcość amerykańskiego prezydenta i przywódców krajów wschodnioeuropejskich nie jest jedynie winą Obamy. Ukraińcy wybrali przed rokiem prorosyjskiego Wiktora Janukowycza na prezydenta, odrzucają członkostwo w NATO, a w Polsce prawicowo-liberalny premier Tusk i Bbronisław Komorowski są zwolennikami Unii Europejskiej i prowadzą politykę pod kątem Brukseli, a nie Waszyngtonu. W Polsce „niewiele pozostało z orientacji na USA”, podsumowuje tygodnik. Nie bez znaczenia jest również kosz, którego Obamie dał nieobecny w czasie wizyty amerykańskiego prezydenta Lech Wałęsa, który odwiedził zresztą Tunezję w ubiegłym miesiącu udzielając konsultacji nowym przywódcom kraju na drodze do demokracji.

Wizyta Obamy odbyła się w czasie wyjątkowo niskich notowań Stanów Zjednoczonych w Polsce i z pewnością przyczyniła się do spadku popularności amerykańskiego mitu. Związki pomiędzy obydwoma krajami, posunięte do przodu z pomocą $10 milionów udzielonych przez polsko-amerykańskie społeczeństwo, zostały mocno nadszarpnięte przez różnice dotyczące inwazji na Irak i ostatnio, przez wykluczenie Polski z amerykańskiego programu umożliwiającego obywatelom 36 krajów wkroczenie na teren Stanów Zjednoczonych bez konieczności otrzymania wiz.

Sondaż Centrum Badania Opinii Publicznej w Warszawie ujawnia, że 43 procent Polaków jest obecnie pozytywnie ustosunkowanych do Stanów Zjednoczonych, co jest najniższym poziomem pro-amerykańskich sympatii odkąd centrum rozpoczęło badanie opinii 18 lat temu. Obama obiecał wywarcie nacisku na Kongres w kwestii zmiany wymogów wizowych.

Obiecał także większą współpracę w dziedzinie energetyki. Polska dysponuje co najmniej 187 bilionami stóp sześciennych rezerw gazu łupkowego. Umożliwiłoby to zaspokojenie popytu przez trzy stulecia, pozwalając Polsce, byłemu satelicie sowieckiemu, na osiągnięcie niezależności od rosyjskiego importu. Polskie złoża generują zainteresowanie ze strony Exxon Mobil Corp., Chevron Corp. i ConocoPhillips, trzech największych kompanii amerykańskich, które znalazły się wśród tych, które uzyskały 86 licencji na wydobycie gazu łupkowego.

Gaz łupkowy jest jednak niewątpliwie kwestią kontrowersyjną. Amerykańskie grupy ochrony środowiska są zdania, że jego wydobycie ma długoterminowe skutki dla zdrowia ludzkiego i środowiska. Francja stoi właśnie przed decyzją dotyczącą zakazu wydobycia gazu łupkowego. Tymczasem Polska jest entuzjastą tego przemysłu, a amerykańskie kompanie rafineryjne dostrzegają w polskich złożach olbrzymią szansę. Pytaniem pozostaje to, w jakim stopniu Polska jest przygotowana na skorzystanie z zainteresowania wielkich korporacji rafineryjnych. Jednym z zasadniczych przeszkód jest brak doświadczenia rządu w negocjowaniu ze sprawnymi lobbystami, jak ci, którzy reprezentują amerykańską ropę. Braku ekspertyzy może znacznie umniejszyć polskie zyski. Polski rząd komunikujący zachodnim przedsiębiorstwom, że złoża gazu nie są tak duże, wybiera po prostu złą strategię biznesową. W praktyce oznacza to, że inwestorzy podejmują większe ryzyko. Eksperci od spraw energetyki nie potrafią wyjaśnić, dlaczego polski rząd podważa własne pozycje negocjacyjne. Ale to już zupełnie inna historia.

Na podst. Bloomberg, Onet, Spiegel, oprac. Ela Zaworski



----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor