Profesor Zygmunt Bauman pisze w swojej „Sztuce życia” między innymi o tym, że szczęścia nie znajdziemy w sklepie z gadżetami elektronicznymi, salonie samochodowym czy butiku z drogimi ubraniami albo butami, bo nie są to miejsca, gdzie możemy doświadczyć radości rozmowy z bliską nam osobą o intymnych sprawach i problemach, bo nie są to też miejsca, gdzie możemy czerpać przyjemność z dobrze wykonanego zadania, które nam powierzono w zaufaniu i przekonaniu o naszych umiejętnościach, bo nie są to również miejsca, w których budujemy poczucie własnej wartości w oparciu o staranne wykształcenie, które pozwala nam cieszyć się bezinteresownie wiedzą, którą możemy dzielić z innymi, na przykład w trakcie samodzielnie przygotowanego posiłku.
Jednym z istotnych elementów poczucia szczęścia, zadowolenia, radości życia i osobistego spełnienia jest poczucie własnej wartości zbudowane na posiadanym wykształceniu. Ten proces edukowania siebie powinien być nieustanny, ponieważ pozwala jednostce zaistnieć w całej sieci wpływów, zależności, szkół, metod, poglądów, teorii, koncepcji, poglądów i pomysłów, które są albo mogą być inspiracjami do zbudowania sobie życia sensownego.
Oczywiście byłoby najlepiej, gdyby tę sensowność budować tak wcześnie, jak jest to tylko możliwe, a jest takie praktycznie od momentu naszego urodzenia. Umysł, a w zasadzie mózg dziecka jest tak plastyczny i tak pojemny, że nie ma prawie żadnych ograniczeń w jego zapełnianiu informacjami. Ilość połączeń synaptycznych jest tak niewiarygodna w rozwijającym się mózgu dziecka, że może ono opanować nawet parę obcych języków i to bez utrudniającego rozumienie akcentu, który jest nie do uniknięcia, gdy języków uczymy się jako dorośli. Trzeba też pamiętać, że brak informacji przekazywanych dziecku do przepracowania, powoduje zanikanie tych synaps, które z braku pracy nie mają co robić. Nie jest to oczywiście problem znacznej grupy rodziców, bo u nich kłopot z dostarczaniem, przekazywaniem, przetwarzanie i opracowaniem danych nie istnieje z tego prostego powodu, że ich mózgi od dawna, jeśli nie od wczesnego dzieciństwa pozostają odporne na jakakolwiek informacje, nie mówiąc już o wiedzy.
Najgorsze jest w tym wszystkim to, że ich dzieci będą też najprawdopodobniej cierpiały na intensywny zanik połączeń nerwowych w swych mózgach.
Ja skonstatowano na majowej konferencji językoznawców w Katowicach, zwanej Kongresem Języka Polskiego - „kwestią kluczową okazuje się sposób uczestnictwa w kulturze” - bo jak mówił Tischner na wykładach z filozofii człowieka, im bardziej jesteśmy kulturalni, tym bardziej jesteśmy ludźmi. Oczywiście bycie kulturalnym rozumiał jako „zanurzenie”, czyli bycie w kulturze, która zgodnie ze swoim językowym, łacińskim źródłem jest „uprawianiem” swego życia zgodnie (albo w sprzeczności) z regułami i zasadami, które są dla nas w jakiś elementarny sposób istotne.
Jak czytamy dalej w raporcie z Kongresu: „Kto ma zwyczaj czytania książek (obojętne czy papierowych czy elektronicznych), mówi inaczej niż ten, który nie czyta nic albo czyta tylko tabloidy”.
Widać to doskonale w jednym z wywiadów, który niedawno ukazał się w Gazecie Wyborczej:
„Badany nr 3
Imię i nazwisko: Obiekt chce pozostać anonimowy. Mówi: "W przeciwnym razie od razu możecie opuścić mój dom".
Wiek: "Nie podam" Na oko 60 lat.
Zawód: "Nie powiem". Obecnie rencista.
Zamieszkały: W bloku z wielkiej płyty.
Wywiad: Nie czytamy w domu książek. Czemu? A ile procent Polaków czyta, że akurat mnie pytacie? Jestem Polakiem, więc nie czytam. Nie wiem, czy za drogie są te książki. Nie znam cen, bo nie kupuję. Mam dwie córki, jedna po studiach. Nie wiem, czy coś czytają – one mają swoje życia. Żona też nic nie czyta.
Mało w życiu czytałem. Lektury szkolne jakieś. "Placówka" była, pamiętam. Koszmar! Jestem po szkole zawodowej. Tam już nic nie czytałem.
Moja mama miała tylko podstawówkę i ona jadła te książki. Rodziewiczówna, Orzeszkowa – ciągle latała po nie do biblioteki. Czytała mi jakieś bajeczki, pamiętam. Ale ja od zawsze wolałem rower. Jak nie przejadę dziennie 20 km, to choruję. To znaczy, teraz też choruję, bo jestem na rencie, ale to nie od roweru.
Kiedyś jazda obowiązkowa to był dla mnie "Wieczór Wybrzeża", gazeta taka. Teraz w piątki kupuję "Dziennik Bałtycki", ale to tylko ze względu na program telewizyjny, artykuły mi się nie podobają.
Skąd czerpię wiedzę o życiu? A z telewizora. Mamy trzy pudła TV, po jednym w każdym pokoju. Nie lubię filmów, tylko gadające głowy, polityka, czasami kanał National Geographic.
Nie mam w domu ani jednej książki. No, mówię przecież: ANI JEDNEJ. Czy mamy Biblię w domu? Czyli co niby? Aha, Pismo Święte. Nie, nie mamy. Nad wersalką w dużym pokoju wiszą: Jezus, papież i Matka Boska, to wystarczy.”
Czytając te rozmowę, trudno pozbyć się wrażenia, że definicja szczęścia, którą analizuje i interpretuje Bauman, w tym kontekście wymaga gruntownego przeredagowania – tradycyjne wyznaczniki radości, samozadowolenia, spełnienia i poczucia własnej wartości niekoniecznie muszą być generowane przez takie aspekty naszego życia jak gruntowne wykształcenie, wiedzę czy umiejętność i chęć budowania maksymalnej ilości połączeń neuronowych w naszych mózgach.
Zbyszek Kruczalak