----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

21 lipca 2011

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Dwie różne książki, jedno wydawnictwo, podobne tematy, ten sam gatunek literacki, różni autorzy, to samo doświadczenie historyczne, różne perspektywy osobiste i czasowe, identyczne poczucie absurdu, jaki funduje nam historia.

W Egzekutorze mamy do czynienia z historią skrajną, doświadczeniem, które wykracza poza ramy tego, co możemy określić jako normę czy akceptowalną rzeczywistość, biorąc pod uwagę nawet nadzwyczajną sytuację wojny, która w oczywisty sposób rozciąga zakres tego, co nazywamy normą czy normalnością.

W swym tekście Stefan Dąbski wydobywa z pamięci i opisuje to, czego doświadczył w okresie okupacji niemieckiej, wykonując wyroki śmierci z rozkazu dowództwa Armii Krajowej jako nastoletni chłopak. Urodził się w 1925 roku, do AK wstąpił w roku 1942. Tekst jest zgrzebny, literacko żaden, napisany został całe lata po zakończeniu wojny. Można z nim polemizować na wiele sposobów na wielu różnych poziomach, nie można jednak w żaden sposób odmówić mu osobistego charakteru. Są to wspomnienia starego człowieka. Autor popełnił samobójstwo w 1993 roku, przerywając pisanie nieomalże w pół zdania.

Książka jest niezwykła nie dlatego, że opisuje to, w jaki sposób, gdzie, kiedy i kogo Dąbski zabija – to jest doświadczenie, które było przecież udziałem wielu żołnierzy podziemia – niesamowite jest bowiem w tym tekście to, co nie jest wypowiedziane, opisane czy przedstawione dosłownie, a co określa się terminem „ideologia”. To właśnie podporządkowanie ideologicznemu rozumieniu świata i narzucenie tego sposobu myślenia pozwoliło „unormalnić”, zaakceptować i powszechnie zaaprobować zabijanie ludzi przez nastolatka. Sam autor wygłasza pod koniec swych wspomnień patetyczną przemowę, która stawia cały tekst w dość niezwykłym świetle:

„Przez lata po zakończeniu próbowałem analizować siebie samego i w końcu uznałem, że doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie w młodych latach – w atmosferze do przesady patriotycznej. Każdy z nas rodzi się jak ten prosty kamień, który można ociosać według własnego upodobania. Każdy z nas, bez względu na narodowość, jest taki sam. Gdy się dziecku wpaja od kolebki, jak ważna jest Ojczyzna i że trzeba za nią walczyć z nieprzyjacielem aż do śmierci lub zwycięstwa, to to dziecko jak dorośnie, będzie walczyć na rozkaz i strzelać do każdego, kto ma inne poglądy lub jest innej narodowości.”

Podobnie ideologicznie zniekształconą rzeczywistość pokazuje inna książka wydawnictwa Karta, która została opublikowana w tym roku, ale zawiera pamiętniki pisane w okresie 900 dni oblężenia Leningradu przez Niemców. Przytoczone teksty napisane zostały przez trzy kobiety i stąd tytuł całości „Oblężone”.

Jelena Koczyna, Olga Bergholc i Lidia Ginzburg opisują „niemożliwe” w każdym tego słowa znaczeniu, a przecież absolutnie doświadczone przez autorki cierpienie, strach, upokorzenie, umieranie, morderczy głód, przerażenie, poczucie bezsilności, absurdu, porzucenia, walki o jedzenie, rezygnacji czy też chęci przetrwania mimo wszystko, a nawet miłości.

Autorkom udało się powiedzieć o tym, iż „życie w blokadzie wytworzyło swoisty syndrom leningradzki, powstał specyficzny typ błokadnogo człowieka – oblężonego, zamkniętego w sobie na zawsze przez historię, ale przede wszystkim przez własny lęk”. Lęk potęgowany i sterowany przez ideologię, której podporządkowano wszytko, włącznie z życiem i śmiercią ludzi.

Nie było niczym niezwykłym w oblężonym Leningradzie, iż zwłoki zmarłych z głodu, wycieńczenia i mrozu ludzi układano w stosy na ulicy, bo nikt nie nadążał z ich grzebaniem, nie było tez nic nadzwyczajnego w fakcie, że zjedzono wszystkie koty i psy w tym mieście, nie dziwiło też nikogo, że tajna policja ze Żdanowem na czele pracowała  wtedy pełną parą i miała czas, środki i energię, żeby zsyłać na front albo do łagrów tych, którzy wprawdzie ratowali życie innym, ale mieli na przykład niemieckie nazwisko, tak jak ojciec Olgi Bergholc, znany i szanowany w mieście lekarz, albo wykonali w oblężonym mieście VII symfonię Szostakowicza tak jak Jakow Babuszkin. Było też czymś zupełnie normalnym, że w momencie największego głodu „jeżdżą ciężarówki z trupami i rozjeżdżają nieboszczyków, którzy osuwają się ze stosów, a ich kości trzeszczą pod kołami. Tymczasem Żdanow przysłał do Moskwy telegram z żądaniem zaprzestania wysyłki indywidualnych darów dla organizacji w Leningradzie! Że niby to powoduje niekorzystne skutki polityczne […] Powiedziano nam: stwórzcie w kamienicach grupy wsparcia NKWD, żeby wyławiać plotkarzy i panikarzy”.

Najbardziej jakkolwiek niesamowite było spostrzeżenie jednej z autorek, po wieczorze poetyckim w umierającym z głodu mieście, podczas którego czytała fragmenty swoich tekstów robotnikom:

„[...] znów upewniam się, ku mojej radości, iż zwykli ludzie, niemający nic wspólnego z literaturą, wcale nie gorzej – a wręcz przeciwnie – lepiej czują poezję i niepotrzebnie towarzysze znawcy tak się martwią, czy odbiorca zrozumie sens wiersza”.

Dąbski w „Egzekutorze” jest jednostkową, indywidualną, unikalną ofiarą spustoszenia, jakie niesie ze sobą ideologia. „Oblężone” pokazują totalny wymiar tego dramatu.

Zbyszek Kruczalak



----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor