Środek nocy.
Kap..kap...kap...i tak tysiąc razy.
To skroplona w klimatyzatorze na drugim piętrze budynku apartamentowego woda uderza w parapet sąsiada na dole.
Kap...kap...kap...kolejny tysiączek.
Przeszkadza w spaniu? Oczywiście. Pobudza nerwy? Jak najbardziej. Usprawiedliwia wycieczkę rano do sąsiada i prośbę, nawet podniesionym głosem, o naprawienie klimatyzatora? Pewnie, w końcu chodzi o małą, brakującą rurkę w tym urządzeniu, której ktoś kiedyś nie zamontował być może z lenistwa.
Sięgnięcia po rewolwer i wpakowania kilku kul w sąsiada jednak nie usprawiedliwia. A tak właśnie było w Chicago, gdy temperatury sięgnęły w tym tygodniu stu stopni.
Do tej pory w wyniku rekordowych upałów w całym kraju zmarło już ponad dwadzieścia osób. Wspomniane przed chwilą zdarzenie też do tej kategorii powinniśmy zaliczyć.
Promienie słoneczne i związana z nimi wysoka temperatura zmusza niektórych do dziwnych zachowań. Kolejny przykład pochodzi z Indiany.
Rozpalona gorącem para postanowiła wykąpać się w publicznym basenie. Zaczęli od pływania, skończyli na uprawianiu seksu. Ktoś krzyczał, nie tylko w wodzie, ktoś inny zemdlał na brzegu przerażony widokiem - policja z litości nie ujawniła nazwiska tego słabeusza. Dzieci miały ubaw i o kilka lat wcześniej, niż zakłada program szkolny przerobiły w kilkanaście minut najważniejsze punkty przedmiotu „Przysposobienie do życia w rodzinie”.
Nietypowa kąpiel nie opłaciła się wspomnianej, prawie 40 letniej parze. O ile niektórzy zgromadzeni nad miejskim basenem mogli z ciekawością oglądać widowisko, a nawet krytycznie komentować niektóre figury, o tyle większość zgromadzonych tam plażowiczów jednak nie przywykła do tego typu zachowań. Para zostanie słusznie ukarana, choć według mnie zbyt surowo.
Gdyby to nie była Indiana, być może skończyłoby się na mandacie. Jednak w tym przypadku czeka ich nie tylko bardzo wysoka kara pieniężna, ale też więzienie ze względu na obecność dzieci oraz, co już zaczyna wzbudzać kontrowersje, dożywotni wpis do rejestru przestępców seksualnych. To pociągnie za sobą dalsze konsekwencje. W powszechnie dostępnych rejestrach tego typu nie podaje się bowiem informacji o rodzaju przestępstwa. Wspomniana dwójka będzie więc do końca życia traktowana jako zwyrodnialcy, być może groźni dla otoczenia, zwłaszcza dla najmłodszych. Okazuje się, że surowe prawo w Indianie nie jest wyjątkiem. Kilkanaście innych stanów ma podobne.
Warto było? Na pewno nie. Gdy słońce zaczyna palić nam mózg lepiej odkręcić hydrant przeciwpożarowy. Ochłodzić też się można i kara znacznie łagodniejsza.
Nie znam przyszłości, ale wyraźnie widzę, że w najbliższa sobotę w centrum miasta słońce poważnie zaszkodzi kilkuset osobom, może nawet tysiącom. Jednocześnie przewrócą się na ziemię i będą leżeć bez ruchu przez 3 minuty. To popularny ostatnio „planking”, czyli w swobodnym tłumaczeniu „deskowanie”. Tak, też pamiętam, kiedy słowo to oznaczało popularne w budownictwie” szalowanie”, czyli układanie drewnianych form do betonu.
Zmienia się świat, wraz z nim język. Deskowanie to teraz leżenie bez ruchu twarzą w dół i rękami wyciągniętymi wzdłuż tułowia. Jak deska. Niektórzy próbowali ratować język proponując „udawanie trupa”, ale jakoś się nie przyjęło.
Chodzi o to, by robić to w nieoczekiwanych miejscach, na przykład w przejściu w autobusie, na środku skrzyżowania, na trawniku przed Białym Domem, czy w pracy. Po to, by ktoś zdążył zrobić zdjęcie i zamieścił je na Facebook-u. Popularność murowana!
Podobają mi się te nowe czasy. Wystarczy poleżeć na ziemi, by poznały nas miliony. Kiedyś musielibyśmy stworzyć szczepionkę, wygrać wojnę albo być seryjnym mordercą. Dziś nikt się tak już nie wysila.
Wszystko zaczęło się w Australii, podobnie jak wiele innych fajnych rzeczy, gdy uprawiający mało wówczas modne „plankowanie” młody człowiek położył się bez ruchu na balkonie na siódmym piętrze. Widocznie czekał, aż ktoś mu zrobi zdjęcie, bo zasnął w upale i spadł kilkadziesiąt metrów w dół zabijając się na miejscu. Premier tego kraju skrytykował zabawę w mediach i zalecił ostrożność rozpoczynając tym samym, co można było bez trudu przewidzieć, międzynarodowe szaleństwo.
No i właśnie w chicagowskim parku Milenijnym, w najbliższą sobotę o godzinie 2 po południu, setki, a może tysiące osób udających turystów padnie nagle na ziemię zamierzając bić rekord Guinessa. Facebook aż huczy od tego. Chętnych więcej, niż miejsca na trawniku przed pawilonem Pritzkera. Sam bym to uczynił, gdyby można było poleżeć twarzą do góry, może na jakimś leżaku, chętnie pod przeciwsłoneczną parasolką.
Warto się tam wybrać i samemu ocenić zjawisko. W ostatnich latach poza deficytem budżetowym i skazaniem kolejnego gubernatora byliśmy w Illinois świadkami niewielu rekordów.
W Arizonie też gorąco. Nawet bez specjalnej fali jaka nas właśnie dopadła. Dlatego niektórych ponosi wyobraźnia. Powstała właśnie strona internetowa, na której stanowi republikanie ogłosili zbiórkę na budowę muru na granicy z Meksykiem. Skoro rząd federalny nie daje pieniędzy, skoro nie chcą sfinansować tego władze Arizony, to niech ludzie sami się zrzucą. Płot ma być nie byle jaki. Do tego będzie drogi. Zwłaszcza, że przy budowie nie wypada zatrudniać nielegalnych imigrantów, tylko najlepiej zrzeszonych w związkach zawodowych pracowników. Na odgrodzenie Arizony od reszty świata republikanie potrzebują 50 milionów dolarów. To minimum i do tego na początek. Straszne podniecenie zapanowało wśród pomysłodawców strony, gdy w pierwszych kilkunastu godzinach ludziska wpłacili 39 tysięcy dolarów. Potem okazało się, że to już wszyscy chętni, reszta woli kupić benzynę, zapłacić za klimatyzację, czy mleko dla dzieci. Okazało się też, że wcale większość mieszkańców Arizony nie ma morderczych skłonności wobec imigrantów. O stronie ucichło, bo takie są prawa przyrody, mam tylko nadzieję, że ktoś sobie o niej przypomni w odpowiedniej chwili.
W ogóle ten południowy stan to raj. Można w ramach aktywnego hobby dołączyć do niekontrolowanych, cywilnych band patrolujących granicę i pustynię. W ramach ćwiczeń sprawnościowych pomóc w budowie płotu. Dobry uczynek za nasze grzechy? Wpłaćmy coś na rzecz jego powstania. Colt uznany tam został właśnie za oficjalną broń stanową, a pani gubernator otrzymała specjalne pełnomocnictwa pozwalające na tworzenie militarnych, uzbrojonych oddziałów antyimigracyjnych. Pewnie dostaną colty. Jedynym wymogiem, by rozpocząć krwawe polowanie na innych ludzi w Arizonie jest obywatelstwo amerykańskie i biali przodkowie. Widziałem to kiedyś w filmie futurystycznym. Koniec nie był szczęśliwy.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak