Żyjemy w kulturze, która szczęście wiąże z bogactwem. Cały koncept polega na prostym i wydawałoby się bezdyskusyjnym założeniu, które mówi, iż im więcej będziemy mieli tym będziemy szczęśliwsi. Już nie jeden dom, jeden samochód, jeden telefon, jeden komputer, jeden telewizor, ale przynajmniej po kilka z nich. Im więcej tym lepiej – pozostaje jednak pytanie – lepiej dla kogo?
Jesteśmy zawaleni, przytłoczeni, zniewoleni przez nadmiar przedmiotów, których często w ogóle nie potrzebujemy. Mamy je, kupujemy ich ciągle więcej, bo chciwość i egoizm tych, którzy je produkują i tych którzy je muszą sprzedać są nieskończone, tak zresztą jak i głupota oraz naiwność kupujących. W istocie cały ten mechanizm sprzedawania i kupowania, oparty tylko i wyłącznie na zysku za wszelką cenę wykreował ową wiarę czy przekonanie, że bogactwo szczęście nam daje.
Zadziwiający jednocześnie jest fakt, znany przecież ogólnie i nigdy nie będący tajemnicą, że poczucie szczęścia i owszem, wiąże się z posiadaniem rzeczy, ale tylko i wyłącznie w elementarnym wymiarze, co znaczy mniej więcej tyle, że jesteśmy bardzo nieszczęśliwi, gdy nie mamy dachu nad głową i gdy jesteśmy głodni - gdy zaspokoimy te dwie fundamentalne ludzkie potrzeby - pomnażanie ilości domów czy gromadzenie zapasów pokarmu nijak ze szczęściem jest związane.
Można śmiało wręcz stwierdzić, biorąc pod uwagę doświadczenia ostatnich paru lat w amerykańskiej gospodarce pogrążonej w kryzysie, że nadmiar rzeczy to źródło poczucia nieszczęścia. Musimy przecież spłacać zaciągnięte na te przedmioty pożyczki.
Nie my decydujemy w związku z tym sami o naszym życiu, ale robią to za nas rzeczy, które kupiliśmy kiedyś, a które teraz wymagają od nas różnych działań (dodatkowej pracy, pożyczek, itd.) by je nie tyko utrzymać, ale przede wszystkim by nie pogrążyły nas one w długach, sądowych procesach i windykacyjnym horrorze.
„…już 18 marca 1968 roku, w ogniu kampanii prezydenckiej, Robert Kennedy namiętnie atakował rzekomą zależność między poziomem szczęścia obywateli, a wskaźnikami wzrostu PKB:
Przy obliczaniu PKB jako czynniki wzrostu bierze się pod uwagę zanieczyszczenie powietrza, reklamy papierosów i karetki pogotowia jadące do ofiar wypadków na autostradach. PKB uwzględnia koszty systemów ochrony instalowanych w celu strzeżenia naszych domów oraz zabezpieczenia więzień, w których przetrzymujemy przestępców włamujących się do naszych mieszkań. Do wzrostu PKB przyczynia się niszczenie lasów sekwoi, na miejscu których powstają rozrastające się chaotycznie miasta. Jego wskaźniki poprawia produkcja napalmu, broni nuklearnej i pojazdów opancerzonych, używanych przez policję do tłumienia zamieszek na ulicach. Uwzględni on […] programy telewizyjne, które gloryfikują przemoc, aby producenci zabawek mogli sprzedawać dzieciom swoje produkty.
Jednocześnie wskaźniki PKB nie odnotowują stanu zdrowia naszych dzieci, poziomu naszego wykształcenia ani radości, jaką czerpiemy z naszych zabaw. Nie mierzą piękna naszej poezji ani trwałości naszych małżeństw. Nie mówią nam nic na temat jakości naszych dyskusji politycznych ani prawości naszych polityków. Nie biorą pod uwagę naszej odwagi, mądrości i kultury. Milczą na temat poświęcenia i oddania dla naszego kraju. Jednym słowem, wskaźniki PKB mierzą wszystko oprócz tego, co nadaje sens naszemu życiu.” [Sztuka życia, Z. Bauman s.13]
Szukanie sensu życia jest naszym obowiązkiem. „Żyć to musieć określać sens swego istnienia” napisał profesor Gadacz w książce „O ulotności życia”. Z tego obowiązku nikt nas nie zwolni i nikt nam tego sensu naszego własnego życia za nas nie znajdzie. Profesor otwiera swoją drugą książkę „O umiejętności życia” cytatem z Dialogów Seneki, który przecież miał na tyle odwagi, godności i wiary w swoje przekonania, że bez wahania podciął sobie żyły, gdy wymagała tego „sprawa honoru”, jest więc autorytetem, który swym życiem potwierdził głoszone poglądy:
„Człowiek zajęty najmniej jest zdatny do życia, ponieważ żadna umiejętność nie jest trudniejsza niż umiejętność życia. Biegłych w innych umiejętnościach jest wszędzie wielu, niektóre z nich nawet młodzi opanowali do tego stopnia, że i sami mogliby innych nauczać. Żyć jednak trzeba się uczyć przez całe życie, a czym zapewne jeszcze bardziej się zdziwisz, przez całe życie trzeba się uczyć umierać”.
I dalej Gadacz konkluduje za Platonem: „Warunkiem umiejętnego życia jest myślenie. Ono właśnie odróżnia człowieka od zwierząt. Dlatego ‘bezmyślnym życiem żyć człowiekowi nie warto’. Myśląc o życiu, możemy uczyć się go, gdyż na tę umiejętność nigdy nie jest za późno”.
Dominique Loreau w swych dwu książkach „Sztuka umiaru” i „Sztuka prostoty” niezwykle ostro krytykuje, inspirując się kulturowym dorobkiem Japonii, cały ten konsumpcyjny, oparty wyłącznie na zysku, czyli chciwości oraz egoizmie nasz model społeczeństwa, w którym uwierzono, że nadmiar może być łączony ze szczęściem. Jak pisze:
„Nasza kultura z trudnością toleruje tych, którzy wybierają skromne życie, ponieważ stanowią oni zagrożenie dla gospodarki i społeczeństwa konsumpcyjnego. Osoby te uważane są za jednostki podejrzane, nawet z marginesu. Ludzie, którzy z wyboru żyją skromnie, niewiele jedzą, mało marnują, bawią się rzadko albo nigdy, są nazywani skąpcami, hipokrytami, osobami aspołecznymi”.[Sztuka prostoty s.20]
Do tego wszystkiego, powodowani poczuciem samotności i odrzucenia, które dramatycznie określają życie współczesnego człowieka, jemy coraz więcej i więcej, oszukując samych siebie chwilowym i bardzo ulotnym doznaniem zadowolenia i przyjemności.
Jak pisze profesor Gadacz: warunkiem sensownego życia jest myślenie, bo ono właśnie odróżnia nas od zwierząt. Życie zatem bezmyślne jest pozbawione sensu, co nie znaczy że pozbawione jest tej ogromnej, w dużej mierze kompletnie niepotrzebnej i kupowanej z głupoty, ilości rzeczy. Im więcej ich mamy, tym bardziej robimy się bezmyślni i tym bardziej pogrążamy się w bezsensowności istnienia – umiar i rezygnacja z nadmiaru to kategorie, które Loreau proponuje jako początek usensowniania naszego codziennego życia.
Zbyszek Kruczalak