Od jakiegoś czasu w internecie krąży list przypominający mowę Cycerona z 55 r. p.n.e.: „Budżet powinien być zbalansowany, skarbiec napełniony, arogancja władzy ograniczona i kontrolowana, pomoc obcym krajom zlikwidowana, ludzie muszą nauczyć się pracować, a nie korzystać z pomocy społeczeństwa. Inaczej Rzym upadnie”.
Ma to być przestroga dla nas i przypomnienie, że Rzym przecież upadł, bo go nie posłuchano.
Oczywiście jak to w internecie często bywa, sporo tu przesady. Ktoś znalazł starą mowę wielkiego mówcy i nieco ją przerobił, by nawiązywała do współczesnych problemów USA. W oryginale brzmi ona:
„Arogancja władzy musi być ograniczona i kontrolowana, pomoc innym mniejsza, inaczej Rzym upadnie”.
Nie ma tu o słowa budżecie, zresztą nikt wtedy nie zastanawiał się nad takimi sprawami. Brakuje pieniędzy w skarbcu? Zabierzemy lub ograbimy. Pomoc społeczeństwa? To późniejszy wynalazek i osobiście uważam, że stosowany odpowiednio i w umiarze doskonały. Ale dla mnie nawet ta skrócona wersja wystarczy za przestrogę.
Przy okazji znalazłem wiele innych, umieszczonych w sieci informacji, które w ostatnich latach narobiły sporo zamieszania. Były, jak się później okazało, nieprawdziwe, ale o tym już nikt nie chce pamiętać.
Ponieważ często w rozmowach, a zwłaszcza dyskusjach na tematy polityczne posługujemy się fałszywymi argumentami i informacjami warto przypomnieć sobie kilka, których przytaczanie, no cóż... ośmiesza nas.
Osobiście znam osobę, która niemal całą wiedzę na temat otaczającego nas świata, występujących w nim zależności i układów politycznych czerpie z internetu, włączając w to anonimowe listy wpadające każdego dnia do skrzynki z „szokującymi” prawego obywatela i podatnika historiami. Sprawa może więc wydawać się poważna, choć niektóre opowieści są naprawdę zabawne.
Zacznijmy od sprawy ostatnio głośnej i powtarzanej przez wielu źle poinformowanych.
Otóż plotka głosi, że szef Rezerwy Federalnej, Ben Bernanke, upił się w barze i zamawiając kolejne drinki opowiadał zgromadzonym tam ludziom o prawdziwej sytuacji w kraju. Nie wdając się w szczegóły przypomnę w skrócie, że przedstawił czarny dla kraju i świata scenariusz i powiedział, że gdyby te informacje ujrzały światło dzienne, byłby to koniec gospodarki świata. Uznał, że jego pieniądze nie mają już żadnej wartości i odmówił zapłaty za wypite napoje. Resztę dolarów wrzucił do szafy grającej i pięć razy pod rząd puścił utwór Money for Nothing w wykonaniu Dire Straits.
Ktoś tam był, widział to, opublikował i jest afera!
Oczywiście zaangażowani politycznie wojownicy zapomnieli, ze poza światem polityki istnieje jeszcze np. sztuka, czy rozrywka. By wiedzieć, że ta informacja to żart wystarczy się chwilę zastanowić, a jeśli nie jesteśmy w stanie takiego procesu przeprowadzić, zapytać o opinię jakiegokolwiek bystrego nastolatka.
Od wielu lat na rynku wydawniczym z wielkim sukcesem funkcjonuje The Onion. Gazetka, w której każda informacja, łącznie z datą i nakładem jest wyssana z palca. Można ja znaleźć w większości barów w Chicago i każdym większym mieście amerykańskim, gdzie jest sporo młodzieży, alkoholu i muzyki. Zwykle leży koło wyjścia z lokalu i jest dostępna za darmo. Jej wydawcy wzorowali się na wczesnych wydaniach programu Saturday Night Live, MAD TV i innych, zawierających satyrę polityczną. Popularność „Cebuli” przerosła najśmielsze oczekiwania. Do tego stopnia, że od kilku miesięcy mamy w telewizji program pod tym samym tytułem. Pół godziny informacji wyssanych z palca. Ma bawić i śmieszyć. Opowieść o szefie Rezerwy Federalnej to dzieło twórców gazety. Jeśli ktoś chce sprawdzić proszę cofnąć się do 3 sierpnia 2011 roku i poczytać, co tego dnia opublikowano na internetowej stronie The Onion.
Kolejna plotka wywołała poważna dyskusję we wszystkich mediach, po czym okazała się pozbawiona sensu. Ktoś odkrył, że autor tej opowieści nie zna podstaw liczenia. Brzmiała ona mniej więcej tak: W czasie operacji wojskowej w Iraku znajdowało się tam średnio 160,000 żołnierzy amerykańskich. W ciągu pierwszych 22 miesięcy zginęło 2112 z nich, co daje 60 przypadków śmiertelnych na każde 100,000 żołnierzy. W tym samym czasie w Waszyngtonie liczba śmiertelnych postrzeleń z broni palnej wyniosła 80 na każde 100,000 mieszkańców. Co oznacza, że mieszkając w stolicy USA mamy prawie o 25% większą szansę na otrzymanie śmiertelnego postrzału, niż w Iraku.
Autorzy tej informacji powoływali się najczęściej na dziennik L.A. Times, ale zależnie od miejsca Waszyngton zastępowany był Nowym Jorkiem, Chicago, czy Miami.
W całej tej informacji jest mnóstwo nieścisłości, ale wystarczy zwrócić uwagę na jedną, chyba najważniejszą. Według przedstawionych liczb śmiertelność w Iraku wynosiła w tym okresie nie 60 na 100,000, ale 1,320 na 100,000. Niestety, dane z Waszyngtonu są bliskie prawdy, choć nieco niedokładne.
Obecnej Pierwszej Damie często wypomina się, że zatrudnia aż 23 osoby na różnych stanowiskach mimo, że nie pełni żadnej oficjalnej funkcji. Dla porównania przytacza się czasy Hillary Clinton, Nancy Reagan i Laury Bush, które podobno dawały sobie radę z pomocą zaledwie kilku osób, w przypadku tej ostatniej zaledwie dwóch.
Przeczą temu oficjalne rozliczenia Białego Domu. Powszechnie dostępne archiwa wymieniają każdego pracownika kolejnych administracji z funkcją, pensją i zakresem obowiązków. Wynika z tych dokumentów, że ostatnią żoną prezydenta z tak niewielkim zespołem była Eleanor Roosevelt, której pomagały dwie kobiety. Późniejsze Pierwsze Damy, włączając w to wymienione wcześniej, korzystały z pomocy od 20 do 30 osób nie licząc wolontariuszy, których zawsze w Białym domu jest kilkunastu. Wystarczy odwiedzić stronę whitehouse.gov. Rozliczenia można ściągnąć w wygodnym formacie PDF.
Fałszywe informacje i liczby dotyczą nie tylko polityki, konfliktów zbrojnych i rządów. Często spraw bardziej trywialnych, plotek z wyższych sfer i Hollywood. Szkoda, że każdą informację traktujemy poważnie jeśli zgodna jest ona z naszymi poglądami i potwierdza nasze opinie na jakiś temat.
Na koniec kontrowersyjna i budząca wiele emocji sprawa. Kto wie, czy nie pojawi się wyjątek we wprowadzonym niedawno w naszym stanie prawie znoszącym karę śmierci.
W momencie podpisywania przez gubernatora Quinna ustawy to regulującej, na wykonanie wyroku w Illinois oczekiwało 15 osób. Wśród nich Paul Runge, który według prokuratora z powiatu DuPage najbardziej w tej grupie na śmierć zasłużył.
41-letni dziś mężczyzna w 1997 r. zgwałcił, a następnie zamordował mieszkankę Chicago i jej 10-letnią córkę. Dowody przeciw niemu znaleziono dopiero w 2001 r. dzięki porównaniu materiału DNA. W czasie procesu przyznał się do kolejnych morderstw, w sumie sześciu kobiet i dziewczynki.
Swą przestępczą działalność zaczął w wieku 17 lat gdy porwał i zgwałcił 14 letnią dziewczynkę. Odsiedział za to 5 i pół roku więzienia.
Po wyjściu na wolność niemal natychmiast dopuścił się morderstwa. W 1995 r. zgwałcił i zamordował przyjaciółkę swej dziewczyny, Stacy Frobel ze Streamwood. Dwa tygodnie po zniknięciu dziewczyny pies przypadkowo znalazł fragmenty jej ciała w pobliżu granicy Illinois-Wisconsin. Niemal natychmiast stał się podejrzanym, jednak nie znaleziono wówczas wystarczających dowodów. Do tego czynu przyznał się dopiero podczas wspomnianego wcześniej procesu w 2001 r.
Również w 1995 r. zgwałcił i zamordował dwie siostry, uciekinierki z ogarniętej wojną Bośni – 20 letnią Dzenetę i 22 letnią Amelę Pasanbeganovic. Przebywały one w USA dopiero od 6 miesięcy. Zostały zwabione do domu Paula Runge obietnicą pracy przy jego sprzątaniu. Na taśmie z przesłuchania spokojnie opowiada o pozbywaniu się ciał, które w małych kawałkach umieszczał w kubłach na śmieci za domami na zachodnich przedmieściach. Nigdy żaden fragment nie został odnaleziony.
To właśnie ta ostatnia sprawa od dłuższego czasu toczyła się przed sądem w powiecie DuPage, gdy kilka dni temu prokurator nieoczekiwanie wycofał zarzuty.
Paula Runge nazwano publicznie zimnym, wyrachowanym mordercą, seksualnym sadystą nie odczuwającym niczego i nie czującym sympatii wobec nikogo. To słowa asystent prokuratora powiatu. Temu opisowi nie zaprzeczył nikt. Wycofano jednak sprawę z sądu, gdyż byłaby ona dalszym, niepotrzebnym wydawaniem pieniędzy. Kara śmierci Runge została zamieniona zgodnie z prawem na dożywocie i gdyby nawet udowodniono mu kolejne kilkadziesiąt okrutnych morderstw niczego by to nie zmieniło. Bez kary śmierci dalszy proces jest bezcelowy. Sprawa Runge poruszyła opinię publiczną na tyle, że nawet dotychczasowi przeciwnicy najwyższego wymiaru kary zastanawiają się, czy nie uczynić wyjątku. W tym momencie wchodzimy już w rozważania innej natury, ale każdy niech sam się nad tym zastanowi.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.