Publikujemy 33 część wykładów księdza profesora Józefa
Wizja człowieka, który nagle został pozbawiony substancjalnego podłoża, zaczęła wykazywać jakieś analogie z wizją muzyki, z wizją pieśni. Sposób bytowania człowieka egzystencjalizmu przypomina sposób bytowania dzieła muzycznego. Wiemy wszyscy o wpływie poetów na egzystencjalizm, szczególnie Holderlina i Rilkego. W jednej z sonat do Orfeusza Rilkego czytamy: „śpiew to istnienie”.
W filozofii tradycyjnej rdzeń człowieka był jak monadyczna substancja, która samą siebie przenosi z momentu w moment i w ten sposób swą metafizyczną tożsamością pokonuje zmienność strumienia czasu. W nowej wizji istnienie jest pieśnią. Pieśń tworzy się z chwili na chwilę, ona zawdzięcza swą wewnętrzną tożsamość nieustannym nawiązywaniem do przeszłości i ciągłym wybieganiem w przyszłość. Pełnię osiąga dopiero wtedy, gdy przestaje istnieć. Od samego początku ciąży nad nią akord śmierci, który ją kończy. Pieśń jest z istoty „historyczna”, jest z istoty „dziejowa”, jest związkiem czasu i nicości, zarazem jest i nie jest.
Ontologia pieśni, w której człowiek śpiewa samego siebie, jest zbudowana na paradoksie, ponieważ tej pieśni, którą jest człowiek – przynajmniej zdaniem niektórych egzystencjalistów – nikt nikomu nie gra. Jest to najtragiczniejsza z pieśni. Nikt człowieka nie śpiewa, nikt do końca nie słyszy, nikt nie oczekuje. Zwyczajna śpiewana pieśń nie zna swej tragedii, człowiek natomiast jest pieśnią, która swą tragedię zna. Dlatego człowiek od siebie ucieka w świat rzeczy i wyobraża sobie, że sam jest czymś do nich podobnym. Podczas gdy podstawowym jego zadaniem jest stawać się sobą.
Taką, generalnie mówiąc, podstawową sytuację ontologiczną człowieka ma oddać słowo „egzystencja”. Analogia między sposobem bytowania człowieka, a sposobem bytowania dzieła muzycznego jest oczywiście tylko analogią i nie może być brana dosłownie. Porównanie jest jednak o tyle przydatne, że wskazuje dlaczego w egzystencjalizmie nagle nowego znaczenia nabierają takie słowa, jak: czasowość, nicość, historyczność, dziejowość, prawda, odpowiedzialność, autentyczność i tak dalej.
One to okazują się bardziej nieodzowne do opisania ludzkiego bytowania, niż słowa dotychczasowe, zaczerpnięte z metafizyki świata zewnętrznego, jak: własność, substancja, akt, możność, materia, forma.
Wspominając o negacji tradycyjnego substancjalizmu przez egzystencjalizm nie możemy jednak pominąć milczeniem drugiej negacji, której ofiarą pada negacja pierwsza. W zarodku kryje się ona już u Kierkegaarda, ale w sposób pełny daje o sobie znać dopiero u Sartre’a. Pierwsza negacja w miejsce substancji stawiała proces. Druga negacja uznaje proces za prawdziwą substancję, czyli za to, co istnieje naprawdę, w przeciwieństwie do martwej nieruchomości. Ujawnia się ona w sartrowskim pojęciu „bytu dla siebie”, którego heglowska proweniencja jest oczywista. Dla Hegla być substancją było najłatwiej i najprościej. O wiele trudniej było być podmiotem. Ewolucja absolutu polegała między innymi u Hegla na tym, że substancja ze sfery prostego istnienia w sobie przechodziła na poziom istnienia podmiotu, czyli zaistnienia dla siebie. Dopiero istnienie „dla siebie” jest naprawdę istnieniem. U Sartre’a „byt dla siebie” jest absolutem, własnym demiurgiem, wolnością bycia i nie bycia, jest twórcą własnej istoty. Tak więc o ile negacja skierowana przeciw Kartezjuszowi zdawała się osłabiać status ontologiczny człowieka w porównaniu na przykład ze statusem rzeczy, o tyle myśl Sartre’a nawiązująca wprost do Hegla, zakwestionowała to osłabienie przyjmując, że tylko to jest „naprawdę”, co ma moc wydobywania siebie z nicości samego siebie.
Przejdźmy obecnie do analizy pojęcia egzystencji.
Przyjmuje się zazwyczaj, że w egzystencjalizmie istnieją co najmniej trzy niesprowadzalne do siebie pojęcia egzystencji. Rzecznikiem pierwszego jest Jaspers, który pod wieloma względami stoi najbliżej Kierkegaarda.
Rzecznikiem drugiego jest Heidegger, a rzecznikiem trzeciego J.P. Sartre.
Zgódźmy się na te sugestie i zapytajmy w takim razie, co w każdym z tych przypadków pojęcia te znaczą, a ściślej do jakiego podstawowego doświadczenia nas odsyłają.
EGZYSTENCJA JAKO MROCZNY POCZĄTEK
Nie jestem tutaj w stanie rozpatrzyć wszystkich zagadnień, jakie wyłaniają się w związku ze sprawą egzystencji u Jaspersa, ponieważ zaprowadziłoby nas to zbyt daleko. Wśród problemów podstawowych dwa wymagają bezwzględnie przynajmniej pobieżnego zasygnalizowania. Jeden ma charakter negacji, drugi ma charakter afirmacji.
Jaspers przeczy najpierw wszelkiej możliwości uzyskania wiedzy obiektywnej o egzystencji. Próby naukowej obiektywizacji egzystencji są skazane na spełznięcie na niczym. Dopiero całkiem poza naukowe doświadczenia otwierają nam dostęp do egzystencji. Są to tak zwane „doświadczenia graniczne”, przyjmowanie odpowiedzialności, zagrożenie śmiercią, wielkie cierpienie, walka.
Doświadczać sytuacji granicznych i egzystować – to jedno i to samo – mówi Jaspers. Jesteśmy naprawdę tacy, jacy jesteśmy w sytuacjach granicznych. Nasze codzienne zachowanie jest przybieraniem masek. Uzyskiwana w sytuacjach granicznych wiedza o egzystencji dopełnia się w jednym „mgnieniu oka” i jest wiedzą nie tyle uzyskaną ile narzuconą od wewnątrz. Jej sprawcą nie jest myślenie. Kartezjańskie cogito ergo sum jest błędem: gdy myślę, że jestem, wtedy wcale nie jestem, bo być to dla mnie zadanie a nie fakt.
Czymże jest u Jaspersa ta odsłaniana w sytuacjach granicznych egzystencja jako taka?
Zbyszek Kruczalak