Dwa koncerty w tym samym dniu i obydwa wspaniałe. Gdy zapowiadałam przed tygodniem koncerty Piotra Filochowskiego i Adama Makowicza, zastanawiałam się, czy uda mi się być na obydwu i czy to nie za dużo jak na jeden dzień w środku tygodnia pracy. Udało mi się. Nie za dużo. Wrażenia jak najlepsze. Oto moje krótkie relacje
Piotr Filochowski wystąpił na zaproszenie Wydziału Kultury Chicago, w ramach serii Dame Myra Hess Concerts, sponsorowanej przez International Music Foundation i promującej wybitnych młodych artystów. Dowiedziałam się o tym koncercie od samego Piotra, gdyż właśnie prowadzimy rozmowy na temat występu jego i jego młodszej o 3 lata siostry Ani, z Paderewski Symphony Orchestra w Chicago. Koncert był planowany od dwóch lat, niestety, trudno było znaleźć dogodny termin, najważniejsze, że organizator się nie zniechęcił i że koncert znalazł się w kalendarzu prestiżowej chicagowskiej instytucji, jaką jest Chicago Cultural Center. Przyszłam znacznie wcześniej, aby zająć jak najbliższe miejsce i móc dokładnie przyglądać się grającemu skrzypkowi. Okazało się, że 20 minut przed rozpoczęciem sala była w 2/3 wypełniona i pozostały tylko nieliczne pojedyncze miejsca w bliskich rzędach. Koncert zaczął się punktualnie o 12:15 pm (bezpośrednia transmisja radiowa na WFMT 98,7FM). Piotr wyszedł uśmiechnięty, swobodny. Rozpoczął swój występ solową Partitą d-moll J. S. Bacha No. 2. Od razu przekonał, że jest skrzypkiem, który zna swoje rzemiosło: szlachetny dźwięk, piękne frazowanie, spokój, pewność, przejrzystość – wszystko, czego wymaga muzyka Bacha. Po Bachu usłyszeliśmy kaprys nr 17 Paganiniego – jeden z najtrudniejszych. Młody skrzypek nie tylko świetnie radzi sobie z arcytrudnymi przebiegami oktawowymi, ale nie przeszkadzają mu one w muzycznej interpretacji utworu, w którym odnalazł swoiste piękno i wdzięk. Publiczność wyraźnie rozgrzała się, nagradzając wirtuozerię gorącym aplauzem. Do solisty dołączył Kuang-Hao Huang, koncertujący pianista i kameralista. Część polska koncertu rozpoczęła się Polonezem Brillante No.2 in A Major, Op. 21- Henryka Wieniawskiego. Muzyka Wieniawskigo doskonale sprawdza się na koncertach: jest przepojona romantyzmem, zawsze melodyjna. A przy tym popisowa, efektowna. Wirtuoz pisał ją przede wszystkim dla siebie, zgodnie z wymogami epoki, aby wykonywać ją podczas własnych koncertów. Wieniawski napisał wiele tańców polskich, w tym dwa polonezy koncertowe. “Często wykonywałem Poloneza Nr 1, który gra się łatwiej: jest krótszy, efektowniejszy. Na dzisiaj przygotowałem ten drugi: nauczyłem się go dopiero kilka tygodni temu. Wymaga więcej skupienia, przemyślanej interpretacji, umiejętnego rozłożenia emocji… I chyba jest jednak trudniejszy technicznie” - wyznał Piotr. “To jest właśnie polskie granie” – szepnął mi do ucha Wojtek Niewrzoł, wyraźnie zachwycony wykonaniem. Polskie granie podobało się publiczności – swoboda, lekkość, pewność, a nawet pewna zuchwałość i brawura – połączone z wyraźną radością gry porwały słuchaczy nie tylko w Polonezie, ale i w Wariacjach na temat własny op. 15. H. Wieniawskiego. Wcześniej jednak artysta zachwycił pięknym wykonaniem Nocturnu Cis moll Chopina w aranżacji Nathana Milsteina. W zalewie złych opracowań I złych wykonań, których pojawiły się tysiące podczas minionego roku chopinowskiego, uprzedziłam się do przeróbek genialnej, “zaklętej w klawiszach”, muzyki Chopina. To wykonanie okazało się inne: intymne, pełne prostoty i piękna zarazem. “Kocham ten utwór – mówi Piotr. – Grałem go wiele razy i zawsze z takim samym wzruszeniem.” Koncert zakończyła długa, gorąca owacja na stojąco.
Warto wiedzieć, że Piotr gra na skrzypcach zakopiańskiego lutnika Wojciecha Topy, bardzo jest z nich zadowolony i uważa, że niczym nie ustępują słynnym włoskim instrumentom. Jest także dumny z tego, ze jest Polakiem i w każdym recitalu gra utwory kompozytorów polskich.
Wieczorny koncert Adama Makowicza w Chopin Theatre był zupełnie innym przeżyciem. Takie koncerty zapamiętuje się na całe życie. Pełna widownia, klimat, atmosfera uniesienia – bo jak tu nie być uniesionym w obecności legendy światowego jazzu. Adam Makowicz przypomina trochę Pana Kleksa – nie tylko z wyglądu. Jest w nim zachwyt i zaciekawienie, jest usposobienie do żartu i zabawy, ale też jednocześnie głęboka mądrość mistrza, czarodzieja. I radość – życia, grania, zaskakiwania, wciągania słuchacza w gęste meandry nieprzewidywalnej harmonii, roześmiane, rozbiegane pasaże, uporczywe, zawadiackie ostinata – radość dzielenia się tym jedynym, niepowtarzalnym, unikalnym kapitałem, jaki gromadzi wirtuoz, artysta, muzyk, kompozytor, genialny partner genialnych muzyków. Usłyszeliśmy mnóstwo wspaniałej muzyki – od Gershwina do Portera i Ellingtona. Nie zabrakło Chopina, który – i nic dziwnego - zdaje się być źródłem szczególnych inspiracji. Po wyjściu dzieliliśmy się skojarzeniami, jakie rodzi sztuka Makowicza i jego roześmiany fortepian – świeżość, młodość, muzyczny kalejdoskop, nieograniczona fantazja, lekkość, wrażliwość, delikatność, ulotność – jak gwiezdny pył…
Zasypiałam wypełniona gwiezdnym pyłem… To bardzo piękne uczucie. I wcale nie przemija.
Dziękuje Panu Adamowi. Dziękuję też Zygmuntowi Dyrkaczowi, dyrektorowi Chopin Theater i jego wspaniałej żonie, Leli za piękne wieczór.
Barbara Bilszta