Amerykańska gospodarka nie powiększa zatrudnienia w tempie niezbędnym by uniknąć niebezpieczeństwa kolejnej recesji. W sierpniu rynek nie odnotował nowych miejsc pracy, a w czerwcu i lipcu wzrost na rynku zatrudnienia, według zrewidowanych statystyk, był jedynie anemiczny. Poziom bezrobocia utrzymał się na poziomie 9.1 procent w sierpniu, a coraz więcej osób informowało o podejmowaniu prac w niepełnym wymiarze godzin, tłumacząc, że tylko takie było dostępne.
Raport Departamentu Pracy opublikowany w ubiegły piątek dowodzi, że rynek pracy w sierpniu nie dodał nowych stanowisk pracy. Co gorsza, zredukowano statystyki zatrudnienia za czerwiec i lipiec. Rząd oświadcza, że w ostatnich trzech miesiącach liczba miejsc pracy wzrastała średnio jedynie o 35,000 w miesiącu, co jest cyfrą tak nieznaczną, że może być rezultatem błędu statystycznego. Statystyka Departamentu Pracy ilustruje dramatyczne spowolnienie gospodarki w porównaniu ze średnio niemal 180,000 miejscami pracy dodawanymi miesięcznie w pierwszych czterech miesiącach obecnego roku, kiedy wiele wskazywało na to, że rynek pracy mógł się odradzać.
Analitycy dostrzegają w braku zatrudnienia złowieszczą zapowiedź tego co ma nadejść w najbliższej przyszłości. Tymczasem około 14 milionów Amerykanów w sierpniu było oficjalnie bez pracy. Sześć milionów z nich, czyli niemal 43 procent bezrobotnych, pozostawało bez pracy przez sześć miesięcy lub dłużej. Wielu z nich czeka utrata rozszerzonego zasiłku. Długofalowo oznacza to zwiększone ryzyko utraty ich umiejętności i zanikające prawdopodobieństwo ponownego zatrudnienia. Duża liczba bezrobotnych powoduje również wzrost obaw o przyszłość kraju. „To dewastująca sytuacja”, oświadcza Christine Owens, dyrektor wykonawczy National Employment Law Project. „Krajowa zdolność produktywnej pracy zostaje zaprzepaszczona”, komentuje Owens. „Ma to ponad-pokoleniowy wpływ, oddziałując na dzieci bezrobotnych pracowników.”
Sierpniowy raport jest pierwszym od roku, który odzwierciedla zerowy wzrost zatrudnienia. „Stagnacja amerykańskich wypłat z tytułu zarobków nie wróży nic dobrego”, podsumowuje Paul Ashworth, ekonomista z Capital Economics. „Szeroko zakrojone przesłanie jest takie, że nawet jeśli gospodarka Stanów Zjednoczonych nie zacznie ponownie się kurczyć, każda ekspansja będzie bardzo skromna i nie sprosta wymogom, które byłoby potrzebne do redukcji bezrobocia”, wyjaśnia Ashwort.
W odpowiedzi na pesymistyczne raporty ekonomiczne prezydent Obama w ubiegły wtorek wezwał Kongres do przyjęcia jego planu stworzenia nowych miejsc pracy. Podczas wystąpienia w Różanym Ogrodzie Białego Domu prezydent zapowiedział, że natychmiast prześle plan ustawodawcom i oczekuje, że od razu go przyjmą. Wiele wskazuje jednak na to, że określony przez prezydenta mianem polisy ubezpieczeniowej przeciwko recesji, plan stworzenia nowych stanowisk pracy stanowi bardziej powtórkę nieskutecznego planu stymulacyjnego. Centralnym punktem prezydenckiego planu zatrudnienia jest obniżenie podatków od wynagrodzeń dla osób indywidualnych i przedsiębiorstw. Obejmuje on także nowe wydatki na zatrudnienie nauczycieli i remonty szkół.
W grudniu ubiegłego roku Kongres zatwierdził jednoroczne cięcia w podatkach od Social Security, redukujące poziom opłat dla pracowników z 6.2 procent do 4.2 procent w roku 2011. Pracodawcy ciągle płacą podatki na poziomie 6.2 procent, co dotyczy wynagrodzeń nie przewyższających $106,800.
Obama proponuje rozciągnięcie redukcji podatków na dodatkowy rok i obniżenie ich do 3.1 procent w roku 2012. Prezydent proponuje także objęcie przedsiębiorstw redukcją podatków od wynagrodzeń od pierwszych $5 milionów. Rozszerzenie i powiększenie ulg podatkowych będzie kosztowało $240 miliardów.
Prezydent wezwał ustawodawców do „ natychmiastowego przegłosowania planu zatrudnienia”. Pozostawił jednak odpowiedzialność za opłacenie planu o wartości $447 miliardów specjalnej obu-partyjnej komisji powołanej do redukcji deficytu o co najmniej $1.2 miliardów w najbliższej dekadzie.
Plan zakłada również przeznaczenie $130 miliardów na pomoc dla stanowych i lokalnych administracji rządowych oferując gotówkę na potrzeby luk budżetowych, zwolnień rządowych, naprawę dróg i tymczasowe wsparcie finansowe na pokrycie braków budżetowych.
Plan Obamy oznaczałby dla stanów duży zastrzyk federalnej gotówki niemal trzy lata od wykorzystania przez nie miliardów otrzymanych w ramach ustawy stymulacyjnej z roku 2009. Wiele stanów użyło środki stymulacyjne do zasilenia zanikających dochodów podatkowych i osłabienia lub opóźnienia cięć wydatków w szkołach publicznych, programach opieki zdrowotnej i innych usługach. Ale dziury budetowe utrzymują się nadal w wielu stanach waz z wysokim bezrobociem i zmniejszonymi dochodami podatkowymi.
Administracja Obamy ma nadzieję, że kolejna dostawa gotówki może pomóc administracjom stanowym w wypełnieniu luk budżetowych. Republikanie są mniej entuzjastyczni co do pomysłu przyjęcia środków, zwłaszcza że byłyby one obwarowane warunkami federalnymi. Realistyczne widoki na przegłosowanie planu zatrudnienia w wersji Obamy są niewielkie, biorąc pod uwagę nacisk republikanów na redukcję wydatków republikańskich w Kongresie i poszukiwanie długo-terminowych funduszy federalnych na cele transportu i edukacji.
Wzywając Kongres do przyjęcia swych pomysłów prezydent Obama próbował zdobyć poparcie dla zaadoptowania swego planu o wartości niemal $450 miliardów, przyrzekając, że pomoże on pracownikom przemysłu budowlanego i odbuduje rozsypujące się szkoły. Na renowacje szkół jego plan przeznacza $25 miliardów, a w samym Ohio plan stworzy nowe miejsca pracy dla dziesiątek tysięcy pracowników budowlanych, zapewnia Obama.
Przemówienie prezydenta utrzymane było w atmosferze wiecu wyborczego, włączając w to muzykę towarzyszącą Obamie wychodzącemu do tłumu, zdejmującemu marynarkę i zawijającemu rękawy koszuli w słoneczny dzień. Zwracając się do Kongresu zapytywał populistycznie: „Moje pytanie do Kongresu brzmi: na co, u licha, czekamy?”
Otóż republikanie na Kapitolu twierdzą, że prezydent sprzedaje stare pomysły, które już odrzucili, w nowym opakowaniu. Obamowski pakiet dotyczący miejsc pracy oferuje cięcia podatkowe dla pracowników i pracodawców poprzez redukcję podatku od wynagrodzeń na Social Security. Wydatki obejmują więcej pieniędzy na zatrudnienie nauczycieli, odbudowę szkół i koszty zasiłku dla bezrobotnych. Plan przewiduje także kredyty podatkowe w celu zachęcenia przedsiębiorstw do zatrudnienia weteranów i długookresowo bezrobotnych.
Prezydent proponuje pokrycie większości kosztów, niemal $450 miliadów, poprzez ograniczenie ulg na donacje charytatywne i inne wydatki dostępne dla osób zamożnych. Obejmuje on także $40 miliardów z oszczędności w przemyśle rafineryjnym, a ponadto $18 miliardów z podatków od dochodu menedżerów funduszy inwestycyjnych, a dodatkowo $3 miliardy z tytułu zmiany podatkowej dotyczącej korzystania z samolotów korporacyjnych. „Musimy upewnić się, że wszyscy płacą uczciwą stawkę, włączając najzamożniejszych Amerykanów i największe korporacje”, stwierdził Obama. „Musimy decydować jakie są nasze priorytety”. Grając na populistycznych uczuciach zawiści wobec najbogatszych, Obama wydaje się nie przekonywać większości. Boehner i inni republikanie stali się bardziej sceptyczni w ubiegły poniedziałek, kiedy Biały Dom oznajmił plany opłacenia kosztownych zmian całkowicie ze wzrostu opodatkowania bogatych obywateli i korporacji. W odpowiedzi na to Obama ponowił atak na partię republikańską, oświadczając, że stoi mu na drodze tylko po to by odmówić mu politycznego zwycięstwa.
Jest oczywiste, że dla Obamy jakikolwiek postęp w kwestii ekonomii jest polityczną koniecznością w sytuacji, kiedy zbliża się kampania reelekcyjna, gospodarka utknęła w zastoju, bezrobocie sięga 9.1 procent, a sondaże dowodzą powszechnego niezadowolenia z przywództwa. Czołowy strateg kampanii Obamy, David Axelrod, stwierdził we wtorek, że Biały Dom chce by Kongres odniósł się do całego pakietu, a nie jedynie jego części. „Nie prowadzimy negocjacji, by złamać pakiet”, stwierdził w programie sieci ABC „Good Morning America”. „To nie jest menu a la carte”, podsumował.
Ale już we wtorek rzecznik Biełgo Domu, Jay Carney, wyjaśnił, że prezydent podpisze części ustawy, jeśli będzie to konieczne, jeśli prześlą mu je ustawodawcy. Rzecznik oświadczył, że Biały Dom wolałby gdyby plan ustawy pozostałby niezmieniony, ale poinformował, że „rozumiemy jak Kongres działa”.
Przywódca senackiej mniejszości, Mitch McConnell, zdyskwalifikował Obamowski plan stworzenia nowych miejsc pracy jako „ w większym stopniu plan wyborczy niż zatrudnienia”. McConnell, który teoretycznie dysponuje dostateczną liczbą głosów by zablokować ustawę, odrzucił prezydenckie wezwanie do podniesienia opodatkowania najbogatszych Amerykanów i obciążenia bogatych korporacji kosztami legislacji. „Prezydent wie, że podniesienie podatków jest ostatnią rzeczą, którą powinno się robić w celu stworzenia miejsc pracy. Stwierdził to sam”, ewidentnie odnosząc się do wypowiedzi Obamy z roku 2009, że „nie podnosi się podatków w czasie recesji”. Wtóruje mu John Boehner, przewodniczący Izby Reprezentantów w taki oto sposób komentując obecną sytuację: „Widzimy stały wzrost podatków w celu opłacenia tymczasowych wydatków. Nie sądzę, że naprawdę pomoże to naszej gospodarce”, stwierdził Boehner.
W odpowiedzi na krytycyzm, prezydent przybył do rodzinnego stanu Boehnera, Ohio, gdzie zadeklarował, że Amerykanie stoją obecnie przed prostym wyborem pomiędzy dalszym wzbogacaniem miliarderów, a utrzymaniem nauczycieli w szkołach. „Czy chcecie zachować ulgi podatkowe dla multi-milionerów i miliarderów, czy chcecie utrzymać pracę dla nauczycieli?”, wykrzykiwał prezydent w Columbus, w Ohio, czołowym stanie, w którym żaden kandydat ani partia nie posiada przewagi w zabezpieczeniu głosów w wyborach roku 2012. „Chcecie utrzymać ulgi podatkowe dla kompanii rafineryjnych czy odnowić więcej szkół?”, grzmiał Obama podczas gdy wyborcy skandowali „Przegłosuj tę ustawę”.
Ta ostra przepychanka polityczna odbywa się w czasie, kiedy US Census Bureau poinformowało, że rekordowa liczba mieszkańców Stanów Zjednoczonych, 46.2 milionów, żyła w roku 2010 w ubóstwie, którego poziom wynoszący 15.1 procent, był najwyższy od 1993 roku. Amerykańska definicja ubóstwa określa roczny dochód na rok 2010 w wysokości $22,314 dla czteroosobowej rodziny, a $11,139 dla indywidualnego obywatela.
„Jeśli prezydent jest naprawdę zainteresowany rozwojem ekonomii i ponownym zatrudnieniem Amerykanów, to porzuci tymczasowe propozycje i półśrodki, a także wzrost podatków”, podsumował McConnell. Przewodniczący mniejszości senackiej domaga się od Obamy permanentnej reformy zepsutego systemu podatkowego, redukcji niekontrolowalnych przepisów federalnych i przegłosowania umów wolnocłowych z Kolumbią, Panamą i Koreą Południową.
Przesyłając plan ustawy do Kongresu w ubiegły poniedziałek, prezydent Obama nalegał na natychmiastowe zatwierdzenie go „bez gier, polityki i opóźnień”. W obecnym kształcie Obamowski projekt zatrudnienia, opiewający na łączną sumę 447 miliardów dolarów, przypomina bardziej przedwyborcze manewry niż plan zatrudnienia. Wszystko wskazuje na to, że nie obejdzie się bez gier, polityki i elekcyjnych pokrzykiwań.
Oprac. Ela Zaworski