Dziesięć osób czekających na lotnisku na odlot samolotu zaczęło ze sobą rozmawiać na temat podróży i jakości usług linii lotniczych im to umożliwiających. Po kilku minutach okazało się, że każdy zapłacił inną cenę za bilet na tej samej trasie. Pojawiły się krzywe spojrzenia, ktoś prychnął, inny głośno ze wzburzeniem krzyknął. Niemal od razu zjawił się niemiły, ale dobrze ubrany pracownik lotniska i poprosił o zachowanie ciszy. Rozmowy, już szeptem, potoczyły się dalej.
Co chwila ktoś spoglądał na zegarek i jednocześnie na bramkę, przez którą lada chwila, czyli od ponad 2 godzin, miała zacząć się ostatnia z serii odpraw. Z nudów podróżni zaczęli informować się nawzajem na temat zabieranego na pokład prowiantu, gdyż zgodnie stwierdzili, że tego co jest serwowane od kilku lat, czyli początków oszczędności, zjeść się nie da, a nawet jeśli, to i tak jest za mało. Niedawne badania wykazały, iż dla 145 milionów pasażerów w 2011 r. linie przygotowały tonę orzeszków. Niestety, konserw na pokład wnosić nie można, podobnie płynów przywiezionych z domu. Pozostają suchary, które w niewielkich ilościach można przemycić. Do tego woda w butelce za $10 kupiona już po przejściu bramek.
Wejścia do samolotu w dalszym ciągu broniły żelazne, zamknięte drzwi i znudzona obsługa za niewielkim biurkiem. Jeden z rozmówców z dumą pokazał, choć ukradkiem, własne słuchawki do walkmana. Poinformował, że spróbuje zaoszczędzić dwa dolary używając ich zamiast wypożyczanych na pokładzie. „Jak zgaśnie światło, to nikt nie zauważy” – powiedział wzbudzając westchnienie zachwytu i pełne uznania spojrzenia.
Do samolotu wciąż nie wpuszczano, więc nasza grupa zaczęła się zastanawiać, po co kazano im przybyć na lotnisko co najmniej dwie godziny przed odlotem. Doszli do wniosku, że dzięki temu wcześniej dowiedzieli się o opóźnieniu w podróży.
Następny temat dotyczył bagażu. Starsza pani ze łzą w oku wspominała czasy, gdy człowiek mógł zabrać ze sobą tyle, ile udźwignął. Potem wymyślono kółka w walizkach i ludzie zaczęli przesadzać, więc wprowadzono ograniczenia. Ale dlaczego kazali jej zapłacić za wniesienie na pokład torebki z dokumentami i kosmetyczką, tego nie była w stanie zrozumieć. Trudności z pojmowaniem współczesnego świata wytłumaczyła swoim wiekiem i przestała się tym martwić. Ktoś inny chwalił się, że tym razem zabrakło w walizce miejsca tylko na przybory toaletowe i spodnie, a resztę udało mu się spakować w ramach limitów. „To sukces, ostatnio nie zabrałem też bielizny” – tłumaczył swą radość młody człowiek. Pasażerowie doszli do wniosku, że linie lotnicze płacą procent z zysku za nadbagaż producentom walizek, którzy w tajemnicy wytwarzają je z ukrytymi ołowianymi wkładkami.
Na pokład wciąż nie wpuszczano. Pojawił się za to człowiek w kombinezonie i poinformował, że wystąpiła drobna usterka techniczna, nic wielkiego, ale kapitan bez naprawy nie poleci. Już ściągają specjalistę. Z Seattle.
Mając dużo czasu pasażerowie zaczęli obliczać ile kosztował ich zbliżający się przelot z Chicago do Miami. Bilet, choć każdy zapłacił inną cenę, około $400. Pierwsza walizka pod pokładem to $40. Druga, bo niektórzy jechali na dłużej, to dodatkowe $50. Podręczny – $30. Kanapka i kawa na lotnisku – $10. Drugi taki zestaw w czasie podróży, zwłaszcza jeśli lecą dzieci - $10. Bogatsi pozwolą sobie na piwo – $10. Wypożyczenie słuchawek – $3, koc – $2, poduszka – $2. Do tego koszt taksówki razy dwa. Całkowity czas podróży bezpośrednim lotem – 7 godzin. Z powodu wyczerpania organizmu życie krótsze o dwa dni.
To prawie się zdarzyło, z niewielkimi dodatkami. Nawet jeśli jeszcze nie jest normą to niedługo będzie. Linie lotnicze są tu najmniej winne, bo koszt biletu to mniej więcej połowa tego, co każdy za niego zapłacił. Starają się zarobić na dodatkach, co boli i denerwuje chyba każdego. Próbujemy to jakoś usprawiedliwiać, czego nigdy nie zrobimy w stosunku do banków. Kilka dni temu poinformowano nas, że Bank of America planuje nowe opłaty. Tym razem $5 miesięcznie, jeśli choć raz skorzystamy z naszej karty debetowej przy zakupach. Przez lata tłumaczono nam, że to nasza gotówka i bardziej się opłaca jej używać, niż karty kredytowej. Nic z tego. Po 1 stycznia zaczniemy płacić. Będzie to dodatek do opłat banku za korzystanie z bankomatu innej firmy, która i tak pobiera kilka dolarów za to, że nie mamy u niej konta. Oprócz tego płacimy za przekroczenie limitów, za niewystarczający balans na koncie, za zgubienie karty, za jej odnowienie i milion innych rzeczy. W kilku stanach już prowadzone są badania wytrzymałości klienta. Na próbę narzucono tam wszystkie możliwe opłaty, które w najbliższych latach będą wprowadzone. Podobno spadła tam liczba mieszkańców. Banki tłumaczą, podobnie jak linie lotnicze, że w ten sposób chcą odrobić straty wynikajace z federalnych ograniczeń, choć akurat linie lotnicze częściej zasłaniają się cenami paliwa. Działa to tak, że chroniąc obywatela rząd tworzy prawo zabraniające zdzierania z niego skóry. Jednocześnie pozwala na ściąganie kilku jej centymetrów miesięcznie bez znieczulenia, z czego wszyscy skwapliwie korzystają.
Lot samolotem, najszybsza i najbardziej powszechna forma pokonywania dużych odległości, staje się towarem luksusowym. Podobnie jak posiadanie konta w banku. Nie wszystkich na to stać. Niestety, dla mieszkańców Chicago to nie koniec. Miasto postanowiło rozciągnąć podatek od sprzedaży i usług w rejony, gdzie do tej pory on nie występował. Może obniży go na chleb i mleko, na pewno podwyższy na fryzjera i pastę do zębów. Wprowadzając zapowiadany podatek od luksusu administracja Chicago za nas decyduje, co jest normą, a co niepotrzebną fanaberią. Próbowałem kiedyś sam obciąć sobie włosy i zapewniam, że bez profesjonalnej pomocy się nie obejdzie. To nie luksus, to konieczność. Podobnie z wizytą u dentysty, czy poradą prawną. Członkostwo w siłowni wiele osób też traktuje jako coś naturalnego, niezbędnego w podtrzymywaniu zdrowego trybu życia. Nie można nikogo za to karać wyższym podatkiem. Owszem, moglibyśmy biegać w parku miejskim, ale bez broni palnej niewielu się na to odważy. Poza tym widoki też inne i zimno przez większość roku. Do granicy pomiędzy koniecznością a luksusem docieramy zbyt szybko. Nie chciałbym, by powiedzenie „Ciesz się, że żyjesz” było za kilka lat standardowym, uznanym przez władzę i jedynie słusznym pozdrowieniem na ulicy.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak