----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

13 października 2011

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Ruch Occupy Wall Street, który kilka tygodni temu rozpoczął się na Manhattanie, rozprzestrzenił się na inne miasta, w tym Chicago, Austin, Teksas i Los Angeles. Gniew i niezadowolenie, będące jego podłożem, są powszechnie zrozumiałe. Podobnie jak partia herbaciana, ruch okupacyjny zrodził się ze sprzeciwu wobec niepopularnych wykupień, za pieniądze i na koszt podatników, banków uznanych za zbyt duże mogły upaść. Demonstracje wyrażają odczucie, że zwykli obywatele są niszczeni przez siły ekonomiczne pozostające poza ich kontrolą, podczas gdy elity w prywatnym i publicznym sektorze prosperują świetnie. Obciążenie amerykańskich podatników odpowiedzialnością finansową za nadużycia zamożnych dyrektorów przedsiębiorstw, które doprowadziły gospodarkę do ruiny, jest co najmniej irytujące. Jakkolwiek opozycjoniści nie mają rozsądnych pomysłów na rozwiązanie potępianych przez nich bolączek, ignorowanie ich byłoby dużym błędem.

W ubiegły poniedziałek kilka tysięcy zwolenników Occupy Chicago przemaszerowało ulicami Lasalle i Jackson, przed siedzibą trzech budynków: Banku Ameryki, Banku Rezerw Federalnych w Chicago i Chicagowskiej Rady Handlowej. Chicagowscy demonstratorzy pod nazwą „Take Back Chicago” pozyskali związki zawodowe nauczycieli chicagowskich i pracowników usług. Ruch w opinii krytyków jest dyskredytowany jako zdezorganizowany, rozwydrzony i nieostry. Grupa Occupy Chicago, która codziennie demonstruje na ulicy LaSalle, jest niewątpliwie właśnie taka, ale na tym właśnie polega jej siła. Członkowie marszu wyrażają opinię, że z powodu nieokreślenia, ruch jest trudno zaatakować. Jego ogólnikowość może nawet czynić go bardziej groźnym dla liderów korporacyjnych i bankierów Wall Street, którzy są jej głównym celem ataku. Protestanci są pozbawieni przywódców, ale są zdania, że liczebność zgromadzeń ulicznych i ich spontaniczność będzie w stanie wzruszyć system polityczny.

Lista 12 postulatów, które chicagowscy protestanci przedstawili w ubiegłym tygodniu, obejmuje przywrócenie federalnego aktu Glass-Stegall, który oddzielał banki od giełdy papierów wartościowych. Jego uchylenie w roku 1999 było zwiastunem finansowych spekulacji prowadzących do załamania rynku mieszkaniowego i głębokiej recesji.

Occupy Chicago domaga się także uchylenia cięć podatkowych dla najbogatszych, wprowadzonych za prezydentury George W. Busha, ukarania „kryminalistów z Wall Street” i umorzenia pożyczek studenckich przez duże banki. Demonstranci oświadczają, że są motywowani niezadowoleniem z powodu niesprawiedliwości ekonomicznej. Informują, że partia herbaciana również rozpoczęła swą działalność w podobny sposób, ale została przechwycona przez interesy korporacyjne.

Wśród wysuniętych przez Occupy Chicago żądań są także postulaty wyborcze. Demonstranci domagają się uchylenia decyzji Sądu Najwyższego, według której korporacje mogą dokonywać kontrybucji nieograniczonych ilości środków na rzecz kampanii, jako wyraz wątpliwej wolności wypowiedzi. Opowiadają się także za zagwarantowaniem jednakowego czasu antenowego dla kandydatów do urzędów publicznych, a także reformy finansów kampanijnych, wraz z ustanowieniem ustawy gwarantującej sprawiedliwe wybory. Protestanci żądają ograniczenia wpływu lobbystów i wyeliminowania praktyki oddziaływania lobbystów na propozycje legislacyjne. Lista postulatów obejmuje także wyeliminowanie prawa byłych członków rządu do zatrudnienia w korporacjach lub dziedzinach niegdyś przez nie regulowanych. Są też postulaty zaostrzenia mocy regulacyjnej, wzmocnienia biura ochrony konsumenta, oferowania pomocy dla właścicieli pożyczek hipotecznych przejętych przez banki i ofiar grabieżczych praktyk pożyczkowych. Najsilniej nacechowane emocjonalnie jest żądanie wszczęcia dochodzeń i ukarania kryminalistów amerykańskiej giełdy, którzy złamali prawo i przyczynili się do powstania kryzysu roku 2008.

Ruch zyskał popularność dzięki mediom społecznościowym, a protesty rozprzestrzeniły się na inne miasta kraju. W Bostonie setki studentów koledżu przemaszerowało śródmieściem miasta wznosząc hasła „Finansuj edukację, a nie korporacje”. Demonstranci wyrażają swe rozczarowanie systemem szkolnictwa, który odzwierciedla „nieodpowiedzialne i nieetyczne praktyki finansowe”. W Bostonie aresztowano około 50 uczestników zgromadzenia, po tym jak zignorowali ostrzeżenia by wycofać się z terenów zieleni, gdzie koczowali od ponad tygodnia. Kilkuset protestantów zostało aresztowanych w Nowym Jorku tydzień temu, kiedy zignorowali nakazy policji do pozostania w miejscu. Niewątpliwie jedną z przyczyn protestu był raport nowojorskiego kontrolera, Thomasa DiNapoli, który dowodzi, że amerykańska giełda jest powodem bezrobocia ze względu na globalizację finansowych zobowiązań, co w rezultacie prowadzi do zagrożenia dochodów podatkowych w mieście w stanie tak bardzo uzależnionym od finansów. „Nadużywanie ryzyka przez Wall Street było głównym czynnikiem prowadzącym do kryzysu finansowego i recesji”, stwierdził DiNapoli. Jego zdaniem „Zmiany regulacyjne, które ograniczą ryzyko i przesuną uwagę na dochodowość, a nie na krótko-terminowe zyski wzmocnią stabilność.” Demonstranci przedstawiają siebie jako reprezentujący 99 procent populacji, czyli większość Amerykanów.

Demonstranci nowojorscy, którzy przez kilka tygodni okupowali Zuccotti Park na Manhattanie, w ubiegły wtorek rozpoczęli ataki personalne przemaszerowując Manhattanem przed rezydencjami najbogatszych mieszkańców. Tak zwany „Marsz Milionerów” zawitał przed dom CEO JPMorgan Chase, Jamie Dimona, miliardera Davida Kocha, menedżera funduszu hegdingowego, Howarda Milsteina oraz CEO News Corp, Ruperta Murdocha. „No Billionaire Left Behind” głosił transparent jednego z demonstrantów. „Opodatkować bogatych!”, „Gdzie jest moje wykupienie?” wykrzykiwali maszerujący. Podstawowym przesłaniem strajkujących jest bowiem potrzeba rozliczenia się z chciwością korporacyjną i społeczną nierównością w sytuacji, w której kraj stoi przed bezrobociem rzędu 9.1 procent, a nadzieja na rychłą zmianę jest niewielka.

Ruch Occupy Wall Street wydaje się stanowić uzasadniony wyraz gniewu i frustracji, odczuwanych przez wielu Amerykanów, a skierowanych przeciwko przywódcom sektorów finansowego i bankowego, a przede wszystkim uprzywilejowanemu potraktowaniu ich przez rząd federalny, pomimo tego, że spowodowały upadek gospodarki i doprowadziły miliony do utraty ich domów, oszczędności, czy stanowisk pracy.

Zasadniczym zarzutem wobec demonstrantów jest nieokreśloność ich żądań. Czy wyrażają one coś więcej niż tylko nieokreśloną wściekłość wobec banków i osób zamożnych? Czy są czymś więcej niż jedynie zrzeszeniem hippisów koczujących w śródmiejskim parku? Wydaje się, że oba zarzuty są błędne. Wydaje się, że zarówno eksperci jak i politycy mają trudności ze zrozumieniem nowego ruchu. Reakcja Waszyngtonu w większym stopniu ilustruje stan świadomości środowisk uprzywilejowanych niż tysięcy uczestników demonstracji. Niemal natychmiast po uformowaniu się ruchu, protestanci byli krytykowani za brak konkretnych żądań, czy niezdolność do wyłonienia przywództwa. Nawet media nie potraktowały okupacji Nowego Jorku na poważnie dopóki wideo na portalu YouTube nie odnotowały aresztowań uczestników. Obecnie w czwartym tygodniu protestanci udowodnili, że nie tyle niekonkretność ich żądań, co wyrażany gniew przyciąga uwagę społeczną szerokich mas. Ruch okupacyjny amerykańskiej giełdy i wielu innych ośrodków wywołuje społeczny rezonans oddając prosty przekaz: że pracujący Amerykanie chcą odpowiedzialności Wall Street, sprawiedliwego systemu podatkowego i przegłosowania przez Kongres ustawy, która doprowadzi do wzrostu zatrudnienia.

Zwykli Amerykanie rozumieją, że nadużycia Wall Street są oczywiste. Demonstranci pojmują, że to amerykańska giełda wszczęła globalny kryzys finansowy prowadząc hazardową grę z naszymi oszczędnościami i pożyczkami hipotecznymi. Korporacje takie jak Goldman Sachs obstawiały te same pożyczki hipoteczne, które sprzedawały, wiedząc, że te inwestycje i klasa średnia straci, podczas gdy same zarabiały miliony. Po przyjęciu miliardów podatniczych funduszy wykupieniowych, banki obcięły linie kredytowe małych przedsiębiorstw i, w przypadku Bank of America, zwolniły 30,000 amerykańskich pracowników. Jednocześnie podniosły opłaty konsumenckie i odmawiają udzielania pożyczek kwalifikującym się aplikantom. Po upływie kilku lat od początku kryzysu, przedsiębiorstwa pożyczkowe ciągle używały fałszywych podpisów, pogłębiając kryzys. Ruch okupacyjny domaga się odpowiedzialności. Ilustruje frustrację przeciętnych Amerykanów dotyczącą pogłębiających się różnic dochodów i niezdolności Kongresu do dokonania inwestycji w sprawie zatrudnienia.

Ruch Occupy Wall Street dopiero się rozwija. Może prowadzić do konkretnej zmiany legislacyjnej, choć jest to mało prawdopodobne. Może również zniknąć po paru tygodniach, jednakże obecny udział związków zawodowych i niektórych polityków demokratycznych sprawia, że również i to wydaje się mało prawdopodobne. Opcją pośrednią może być stworzenie takiego nacisku na środowisko polityczne, w którym nie będzie już akceptowalne oferowanie elitom finansowym uprzywilejowanej pozycji. W tym względzie ruch Occupy Wall Street może stanowić zarówno grupę nacisku jak i wsparcia dla progresywnych rozwiązań ekonomicznych przed którymi stoi kraj. Brak podobnego ruchu jest z pewnością jedną z przyczyn obecnego kryzysu, który dla przeciętnego Amerykanina przekłada się na bezrobocie, niepewność zatrudnienia i kurczące się oszczędności. Optymizmem napawa fakt, że pozbawieni wpływu na rzeczywistość ekonomiczną a obarczeni odpowiedzialnością finansową za kryzys dochodzą wreszcie do głosu. Największym wyzwaniem dla ruchu stanowi jednak możliwość przekształcenia protestu w strategię polityczną. Occupy Wall Street wkracza dopiero w tę interesującą fazę.

Oprac. Ela Zaworski



----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor