----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

13 października 2011

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Zbyt stary żeby nosić broń i walczyć jak inni -

wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza

zapisuję - nie wiadomo dla kogo - dzieje oblężenia

mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd

przed dwustu laty w grudniu wrześniu może wczoraj o świcie

wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu

 

pozostało nam tylko miejsce przywiązanie do miejsca

jeszcze dzierżymy ruiny świątyń widma ogrodów i domów

jeśli stracimy ruiny nie pozostanie nic

 

piszę tak jak potrafię w rytmie nieskończonych tygodni

poniedziałek: magazyny puste jednostką obiegową stał się szczur

wtorek: burmistrz zamordowany przez niewiadomych sprawców

środa: rozmowy o zawieszeniu broni nieprzyjaciel internował posłów

nie znamy ich miejsca pobytu to znaczy miejsca kaźni

czwartek: po burzliwym zebraniu odrzucono większością głosów

wniosek kupców korzennych o bezwarunkowej kapitulacji

piątek: początek dżumy sobota: popełnił samobójstwo

N.N. niezłomny obrońca niedziela: nie ma wody odparliśmy

szturm przy bramie wschodniej zwanej Bramą Przymierza

wiem monotonne to wszystko nikogo nie zdoła poruszyć

unikam komentarzy emocje trzymam w karbach piszę o faktach

podobno tylko one cenione są na obcych rynkach

ale z niejaką dumą pragnę donieść światu

że wyhodowaliśmy dzięki wojnie nową odmianę dzieci

nasze dzieci nie lubią bajek bawią się w zabijanie

na jawie i we śnie marzą o zupie chlebie i kości 

zupełnie jak psy i koty

 

wieczorem lubię wędrować po rubieżach Miasta

wzdłuż granic naszej niepewnej wolności

patrzę z góry na mrowie wojsk ich światła

słucham hałasu bębnów barbarzyńskich wrzasków

doprawdy niepojęte że Miasto jeszcze się broni

 

oblężenie trwa długo wrogowie muszą się zmieniać

nic ich nie łączy poza pragnieniem naszej zagłady

Goci Tatarzy Szwedzi hufce Cesarza pułki Przemienienia Pańskiego

kto ich policzy

kolory sztandarów zmieniają się jak las na horyzoncie

od delikatnej ptasiej żółci na wiosnę przez zieleń czerwień do zimowej czerni

 

tedy wieczorem uwolniony od faktów mogę pomyśleć

o sprawach dawnych dalekich na przykład o naszych

sprzymierzeńcach za morzem wiem współczują szczerze

ślą mąkę worki otuchy tłuszcz i dobre rady

nie wiedzą nawet że nas zdradzili ich ojcowie

nasi byli alianci z czasów drugiej Apokalipsy

synowie są bez winy zasługują na wdzięczność więc jesteśmy wdzięczni

nie przeżyli długiego jak wieczność oblężenia

ci których dotknęło nieszczęście są zawsze samotni

obrońcy Dalajlamy Kurdowie afgańscy górale

 

teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody

zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych

zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą

cmentarze rosną maleje liczba obrońców

ale obrona trwa i będzie trwała do końca

 

i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden

on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania

on będzie Miasto

 

patrzymy w twarz głodu twarz ognia twarz śmierci

najgorszą ze wszystkich - twarz zdrady

i tylko sny nasze nie zostały upokorzone 

1982

(Zbigniew Herbert, z tomu "Raport z oblężonego Miasta", 1983)

 

Specjalnie przytoczyłem pełny tekst wiersza, którego jeden wers jest mottem do Cosmopolis Dona DeLillo, aby pokazać złożoność, komplikację i niespójność inspiracji literackich. Jak herbertowski poemat ma się do delillowskiej powieści? Można by powiedzieć, że raczej nijak, a przecież niesamowity „szczurzy” cytat otwiera książkę i nadaje kierunek czytelniczemu doświadczeniu.

Główny bohater De Lillo jest wyjątkowej klasy intelektualistą, człowiekiem doskonałego gustu i smaku w każdej dziedzinie. Kocha i rozumie też poezję. Przemieszcza się w swej wyrafinowanej, pełnej technicznych nowinek i elektronicznego sprzętu oraz dzieł sztuki limuzynie po ogromnym, zatłoczonym mieście, spotyka różnych ludzi, zdalnie z niej inwestuje, kocha się w niej, je i wydala, by ostatecznie dojechać nią do granic swego życia, żeby nie powiedzieć, iż do ostatecznego wymiaru swej egzystencji.

Cała ta podróż przez nowojorski Manhattan trwa mniej więcej dobę i przypomina w swej strukturze starożytny dramat, jakkolwiek celem tej wyprawy jest wizyta u fryzjera, więc musimy wziąć w swoisty nawias antyczne paralele, co nie znaczy, że powinniśmy z szukania ich w tekście zrezygnować, bo powieść De Lillo wyraziście opisuje kondycję człowieka, zanurzonego w relację z innymi, z sobą, z pracą i światem pozbawionym bogów. To zresztą też do końca nie jest jasne, bo boski wymiar, w tym transcendentnym znaczeniu boskości, ma w powieści choćby elektroniczny gadżet w kształcie zegarka, który jest w stanie „generować” czy implikować przyszłość – w sytuacji głównego bohatera, Erica Packera jest to jego śmierć. Trzeba jednak z tą „boskością” u De Lillo uważać, bo z jednej strony cały czas wisi nad nim klasycznie rozumiane fatum, ale ma ono też wymiar groteskowy, choćby w postaci „ptysiowego zamachowca”.

Z Cosmopolis w ogóle trzeba uważać, żeby nie popaść w żałosną łatwiznę czytania tego tekstu powierzchownie i naskórkowo. Mamy tu przecież wszystkie podstawowe elementy dramatu greckiego – czyli jedność miejsca, akcji i czasu, ale czy Eurypides albo Sofokles wysyłają swych bohaterów do fryzjera, czy każą im oddać mocz na oczach widowni?

Jesteśmy świadkami wielu niesamowitych wydarzeń, jakie mają miejsce w powieści. Uczestniczymy w „spektakularnym” pogrzebie rappera, popularnej gwiazdy pop, w wizycie prezydenta, co nie wiele różni się od wizyty króla czy innego antycznego monarchy, jesteśmy częścią właśnie kręconego na Manhattanie filmu, bardzo agresywnych zamieszek społecznych, zabójstwa, seksu czy krachu finansowego, który pogrąża Erica, miliardera, w totalnym bankructwie.

Wszystko to dzieje się w największym, najbardziej „kosmopolitycznym” mieście świata i dzieje się poniekąd wbrew woli i na przekór zamysłom głównego bohatera, który zanurzony w dramatycznej rzeczywistości musi poniekąd zaakceptować swą rolę „gadżetu” w świecie, którego jest częścią, a jest to świat pełen obrazkowego przekazu, nieustannie płynącej informacji, drastycznej często przemocy, intensywnego seksu, a nade wszystko bolesnego braku jakiejś idei usensowniającej istnienie głównego bohatera.

Dlaczego?

Czy rzeczywiście możemy mówić, że powodem tego „zagubienia i bezsensowności bycia bez idei” jest kategoria zdrady, tak jak to słyszymy u Herberta?

Czy istotnie to właśnie „ON” ocaleje i ocali wszystkich pozostałych, bo to on jest herbertowsko „niezłomny”?

I czy w ogóle możemy mówić o herbertowsko rozumianym „upokorzeniu” w świecie, w którym „jednostką obiegową stał się szczur”?

De Lillo dotyka w swej powieści - w jakimś sensie wspólnie z Herbertem, który dokonuje tego w cytowanym tu wierszu - dramatu człowieka skazanego na nadmiar informacji, ale pozbawionego idei. Człowieka, który ma wiedzę, ale niczego nie rozumie. Człowieka „bombardowanego” obrazem, który „wieczorem uwolniony od faktów (nie) potrafi pomyśleć”.

Zbyszek Kruczalak



----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor