Publikujemy 37 część wykładów księdza profesora Józefa Tischnera z cyklu „Wybrane problemy z filozofii człowieka”
Wiemy o tym, jak wielką rolę odgrywa w egzystencjalizmie pojęcie, a raczej doświadczenie nicości i ile wciąż jeszcze nierozwiązanych problemów narodziło się w związku z tym pojęciem.
Spory te usprawiedliwia sam niejasny status ontologiczny pojęcia nicości. Wydaje mi się, że nie zdołamy do końca zrozumieć egzystencjalistycznego pojęcia nicości, jeśli nie zgodzimy się na podstawowy postulat, że w rozważaniu tej sprawy nie chodzi o badanie pojęcia, lecz wprost o badanie doświadczenia.
Zanim pojawia się w umyśle pojęcie nicości, istnieje zdaniem egzystencjalistów, doświadczenie nicości. Od niego trzeba rozpoczynać. Nie wolno jednak doświadczeniu temu grozić zdemaskowaniem w imię jakichś uprzednio już skrystalizowanych pojęć. To nie doświadczenie ma się stosować do pojęcia, lecz pojęcie do doświadczenia. Jeżeli doświadczenie nicości jest złudzeniem, należy przeciwstawić mu nowe doświadczenie, ale nie pojęcie – i jeszcze jedno stwierdzenie – prawda o doświadczanej nicości nie bierze się z nagromadzenia wielu doświadczeń, lecz z intuicji, która odważyła się sięgnąć do dna jakiegoś kluczowego w tym względzie przeżycia.
O jakie przeżycie i doświadczenie chodzi?
Nie powinniśmy dawać się zwodzić słowom i wielorakim opisom. Wszystkie one są eksplikacją, transpozycją lub konkretyzacją kierkegaardowskiego opisu „choroby na śmierć”. Jego echa słychać w całym egzystencjalizmie. Posłuchajmy fragmentu:
„Być chorym na śmierć to znaczy nie być zdolnym do śmierci, ale nie chodzi tu o nadzieję życia – nie, beznadziejność polega na tym, że człowiek nie ma ostatniej nadziei, nadziei na śmierć. Gdy śmierć jest najgłębszym niebezpieczeństwem, człowiek ma nadzieję na życie, ale kiedy poznaje większe niebezpieczeństwo ma nadzieję na śmierć. Kiedy niebezpieczeństwo tak się wzmaga, że śmierć staje się nadzieją, rozpacz jest beznadziejnością niemożliwej śmierci”. [Bojaźń i drżenie, choroba na śmierć, s.152]
Czymże zatem jest ta kierkegaardowska choroba na śmierć? Czymże ona jest, jeśli nie uwarunkowanym przez Ethos egzystencjalnej filozofii przeżyciem możliwości potępienia? Bo potępić to zarazem zabić i pozwolić żyć. Zabić moralnie, a kazać żyć fizycznie. Jakkolwiek trzeba by nazwać wewnętrzny stan człowieka potępionego, rozpaczą czy trwoga czy jeszcze inaczej, jest on w każdym razie stanem „śmierci niemożliwej”. Słowo „potępienie” ma pierwotnie sens religijny. Potępienie jest tutaj zawsze „wobec Boga”, ale sens ten wcale nie wiąże się z religią w sposób konieczny.
Potępiać może każdy, kogo kocham, kogo w najgłębszej pokorze ducha ubóstwiam, kogo całą ciszą mego bytowania proszę, aby mi prawa do tej miłości nie odmawiał. Tylko potępienie przez aktualnie lub potencjalnie ukochanego jest chorobą na śmierć i tylko ono jest prawdziwym problemem dla człowieka. Piekłem człowieka nie jest niebyt metafizyczny, lecz byt skazanego na „beznadziejność niemożliwej śmierci”.
Kierkegaardowski archetyp doświadczenia nicości przejawia się w różny sposób poprzez egzystencjalistyczne doświadczenie i pojęcie egzystencji. Jedni będą ten archetyp radykalnie laicyzować, inni będą dbali o to, by potrzymać w nim religijny „timbre”. Wszyscy będą szukać rozwiązania w wolności, z której bierze się zdecydowanie, autentyczne projektowanie siebie, bycie tym, czym się jest – słowem – jakaś forma zdobywania prawa do afirmacji czy wybawienia, bo „zbawić” to ostatecznie pozwolić na to, by być nie tyle fizycznie, co właśni e moralnie. Pojęcie egzystencji będzie w każdym przypadku ujmować to podstawowe napięcie człowieka między nim a nim, które jest wprawdzie formą jego losu, ale pozwala wybierać przeznaczenie. Czy się je pojmie jako jasperowskie „Selbst-sein”, czy jako heideggerowską formę, czy sartre’owską świadomość niepozycjonalną, zawsze zdradzi nam ono coś z fundamentalnego Ethosu filozofii, która nie rościła sobie nigdy ambicji do tego, by świadczyć Bogu, lecz od samego początku chciała być świadkiem walki człowieka o siebie.
W tym jednak punkcie otwiera się możliwość jeszcze jednej negacji egzystencjalizmu podjętej nie tyle w imię jego logosu ile w imię jego Ethosu, a zatem negacji najbardziej fundamentalnej.
Negacja ta nie dokona się na płaszczyźnie pojęć, lecz na płaszczyźnie doświadczeń, a zatem tak, jak sobie tego życzył sam egzystencjalizm. Dotyka ona przede wszystkim pojęcia nicości, a pośrednio dopiero pojęcia egzystencji. Doświadczenie nicości, które opisują przede wszystkim Heidegger i Sartre jest wtórne w stosunku do naprawdę zachodzącego i najbardziej ludzkiego.
Najbardziej pierwotnie bowiem doświadczaną odmianą nicości jest nie nicość egzystencjalna lecz nicość aksjologiczna. Nicość egzystencjalna jest nicością bytu. Nicość aksjologiczna jest istnieniem w stanie wewnętrznego „sponiewierania” przez wartości radykalne i jednoznacznie negatywne. Symbolicznie wyrażają to słowa „choroba na śmierć”. Dać się „sponiewierać” wartościom negatywnym, to zabić siebie w sobie, to popaść w aksjologiczne szaleństwo czystego demonizmu, czyli utraty siebie przez siebie. Popadłszy w ten stan nie nadawać się do tego, by nawet największa miłość pochyliła się nad człowiekiem ze swym „no bądź”, „masz prawo kochać”.
Zbyszek Kruczalak