Zbliżają się kolejne wybory. Właściwie cała ich seria. Czas mierzony jest w tym kraju powtarzającymi się kampaniami wyborczymi i nikogo nie dziwi, gdy ktoś przestaje się w pewnym momencie orientować, na jakie stanowisko oddaje swój głos. Nieczęsto, ale to się zdarza.
Od lat powtarzające się hasła, programy, sposoby prezentacji. Podobne do siebie ogłoszenia polityczne, te same metody zdyskredytowania przeciwnika. Polityka jest z jednej strony pasjonująca, z drugiej niesamowicie nudna. Nic w niej nowego właściwie się nie dzieje, a poważniejsze zmiany przychodzą średnio raz na dekadę.
By ułatwić wybór, a jednocześnie w poważne debaty polityczne wprowadzić nieco rozrywki, proponuję, byśmy na kilka minut zapomnieli o nazwach partii i spojrzeli na nie jak na każdy inny produkt oferowany w sklepach.
Wiem, jest to trudne. Koncentrujemy się na kandydatach, wiążemy się z nimi, zaczynamy wyznawać ich poglądy, dzielić bóle i troski, przeżywać te same uniesienia. Dlatego przestajemy w pewnym momencie zauważać, że oddalają się oni od wyznawanych przez nas wcześniej poglądów, a my trochę nieświadomie podążamy za nimi.
To trochę tak, jak przyzwyczajenie do ulubionej marki. Jeśli mamy sentyment do pierwszego kupionego przez nas samochodu, to istnieje duże prawdopodobieństwo, iż następny będzie pochodził od tego samego producenta. Nawet jeśli w tym czasie powstały nowe, tańsze, oferujące lepszy produkt firmy. Jeśli lubimy czerwone wino i nasi znajomi wiedzą o tym, to trudno w pewnym momencie przyznać się, że o wiele bardziej zaczęło nam ostatnio smakować np. piwo. Zwłaszcza, gdy już postawią butelkę na stół. Z partiami jest podobnie.
Wielu polityków z różnych powodów zmienia barwy. Jedni robią to, by zwiększyć swe szanse w wyborach, inni, bo odmieniły się ich poglądy (choć to akurat zdarza się niezbyt często). Zagadką jest do dziś były prezydent, Ronald Reagan, który zaczynał jako demokratyczny liberał, a skończył polityczną karierę jako konserwatywny republikanin. Sam mówił, że to nie on zostawił partie demokratyczną, tylko ona go zostawiła. Część historyków politycznych podejrzewa pobudki rasowe, inni podatkowe. Jak było naprawdę, do końca nie wiadomo.
Zastanówmy się więc, czy w takiej sytuacji podążamy za lubianym przez siebie człowiekiem, czy wpisujemy go na listę wrogów politycznych i oddajemy głos na osobę, która zajęła jego miejsce w szeregu „naszej” partii? Doświadczenia ostatnich kilkudziesięciu lat pokazują, że zwykle pozostajemy przy partii, czyli człowiek przestaje nam odpowiadać. Jesteśmy wierni głoszonym przez naszą opcję ideałom, wyznajemy jej program i raczej nie zmieniamy poglądów przez większość naszego życia.
Dlatego warto czasami przed oddaniem głosu w wyborach, tak jak podczas kupna różnych przedmiotów, porównać osiągi, usterkowość i zaobserwowaną zgodność z reklamowanymi możliwościami. Bo to się co jakiś czas zmienia, z czego na pewno wiele osób doskonale zdaje sobie sprawę. Od razu zaznaczam, że przez archiwa przekopali się dziennikarze z San Francisco i ewentualne pomyłki oraz protesty proszę przesyłać do nich.
Oznaczyli oni partie czterema literami: A, B, C i D. Następnie cofnęli się kilkadziesiąt lat wstecz i okazało się, że:
– Każde rządy partii A od roku 1960 przynosiły wyższy przyrost miejsc pracy, niż jakikolwiek rząd partii B w tym samym okresie.
– Deficyt jaki rząd partii A przekazywał swym następcom był zawsze niższy od odziedziczonego po poprzednikach. Rząd partii B zawsze, od roku 1960 pozostawiał go wyższym, niż odziedziczony po poprzednikach.
– Średni dochód brutto 20 stanów, w których w ciągu ostatnich 8 kadencji co najmniej pięciokrotnie wygrała partia A(nazwijmy je również stanami A) jest około 15 procent wyższy, niż w stanach częściej zarządzanych w tym samym czasie przez partię B (nazwijmy je stanami B)
– Średni dochód przeciętnej rodziny w stanach A jest wyższy o 16%,niż w stanach B
– Wskaźnik ubóstwa w stanach A jest o 21% niższy, niż w stanach B
– Liczba osób bez ubezpieczenia medycznego jest w stanach A niższa o 25%, niż w stanach B
– Liczba rozwodów jest średnio o 19 proc. niższa w stanach C(to te, gdzie partia C w ośmiu ostatnich głosowaniach co najmniej pięciokrotnie uzyskała przewagę), niż w stanach D (ta sama zasada)
– Liczba morderstw jest o 17 procent niższa w stanach C, niż D
– Liczba gwałtów jest o 20 proc. niższa w C, niż w D.
– Napadów rabunkowych jest w C o 10 procent więcej, niż w D.
Podobnych punktów jest jeszcze kilka. W większości z nich utrzymuje się niewielka, korzystna przewaga A i C. Teraz proszę dokonać wyboru...
Zanim kilka osób zasiądzie do pisania długich, pouczających mnie listów, kilka słów wyjaśnienia.
Porównanie to można potraktować jako zabawę, albo jako poważne narzędzie wyborcze. Można poszukiwać innych odpowiedzi, ale zapewniam, że trudno będzie zmienić podane powyżej wyniki, przynajmniej w zacytowanych kategoriach.
Oczywiście można nami manipulować, choćby pomijając powyższe przykłady, a w ich miejsce wstawiając punkty w których zwycięzcami okazują się stany B i D. Może więc też to zestawienie posłużyć jako przykład nie zawsze najlepszego wpływu danych statystycznych na nasze decyzje, a właściwie tendencyjnego posługiwania się faktami. Jeśli ktoś czeka na odpowiedzi i nazwy partii kryjące się za tymi czterema literami donoszę, że ich nie będzie. Nie chcę, by ktoś potraktował ten tekst jako próbę wpływania na opinie wyborców. Z drugiej strony wiem, że większość czytelników domyśla się czym są A, B, C i D, a dla ułatwienia dodam, iż chodzi tylko o dwie partie nazwane dla utrudnienia dwoma różnymi literami.
Dla każdego z nas co innego jest w życiu najważniejsze. Co innego decyduje o sympatii wobec określonego człowieka, nawet polityka. Zróbmy listę najistotniejszych dla nas rzeczy, a następnie poszukajmy sami odpowiedzi na własne pytania. Nie korzystajmy z podstawianych nam pod nos zestawień, wyników badań statystycznych i nie sprawdzonych zarzutów, które tworzą często fanatycy polityczni. Nawiązując do dzisiejszego tytułu – kupmy ten telewizor sprawdzając sam produkt, bez sugerowania się nazwą producenta. A skoro przy tym jesteśmy to jest taki dowcip, w którym mąż skarży się żonie, że w telewizji lecą same programy typu „reality show”.
– Nie ma już nic oderwanego od rzeczywistości? Żadnej fikcji?! – pyta zrozpaczony.
– Jest – odpowiada żona – reklamy wyborcze.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak