Po ogłoszeniu wyników wyborów w Iowa i prawyborów w New Hampshire, mamy wreszcie faworyta do republikańskiej nominacji prezydenckiej. Mitt Romney wygrał wtorkowe prawybory w New Hampshire umacniając swą pozycję republikańskiego lidera w wyścigu o prezydenturę. Słuchając jego zwycięskich przemówień, w których gloryfikuje swe doświadczenia w dziedzinie inwestycji kapitałowych wysokiego ryzyka zaczynam się zastanawiać czy kraj potrzebuje jeszcze jednego specjalisty od masowych zwolnień i wyśrubowanych zysków korporacyjnych.
Wybory delegatów na krajową konferencję, które odbyły się w Iowa w dniu 3 stycznia, będąc przygrywką do prawyborów w New Hampshire, nadały nieco desperacki styl walce pretendentów do prezydentury. Były gubernator Massachusetts w wyborach 3 stycznia zdobył przewagę zaledwie ośmioma głosami, bowiem trzech na czterech mieszkańców Iowa głosowało na kogoś innego, co dowodzi, że zwycięstwo nie przyszło mu łatwo. W New Hampshire umocnił jednak swą pozycję lidera w wyścigu o nominację partii republikańskiej zdobywając 39 procent poparcia. Znamiennym faktem jest to, że żaden kandydat, który wygrał zarówno w Iowa jak i New Hampshire nie przegrał potem walki o nominację.
Na drugim miejscu uplasował się najbardziej krzykliwy wśród republikańskich kandydatów, kongresman Ron Paul, który okazał się w New Hampshire prawdziwym zaskoczeniem. Choć w wyborach w Iowa zajął trzecie miejsce, w prawyborach w New Hampshire uzyskał 23 procent głosów. Jego zwolennicy, zwani armią Rona Paula, reprezentują libertariańskie skrzydło partii republikańskiej. Opowiadają się za wycofaniem armii amerykańskiej z Iraku, ograniczeniem roli państwa i jak największą wolnością obywateli. Tę ostatnią Paul pojmuje dość szeroko opowiadając się nawet za prawem poszczególnych stanów do legalizacji marihuany dla celów medycznych. Pomimo poparcia w większości młodych ludzi zaangażowanych w kampanię swego kandydata, Ronowi Paulowi nie przepowiadano dużych szans na nominację. Jak widać prognozy wyborcze należy traktować z dużą dozą dowolności.
Newt Gingrich, który w Iowa zdobył 13% poparcia i do końca żywił do Romney’a urazę za zalew krytycznych reklam, uzyskał w prawyborach zaledwie 10% głosów, podobnie jak Rick Santorum. Z kolei gubernator Teksasu, Rick Perry, który w Iowa zdobył tylkoco dziesiąty głos wyborczy, w prawyborach pozyskał zaledwie 1 procent wyborców.
Zwycięstwo Romneya w prawyborach w New Hampshire zostało przyjęte bez specjalnego zaskoczenia, choć z dużą dozą krytyki wobec korporacyjnej przeszłości polityka. Nie potraktowano go ulgowo, chociaż New Hampshire traktuje on jak swój drugi dom. Od 15 lat jest on właścicielem nieruchomości nad największym jeziorem stanu. Wygrywa również swe polityczne korzenie z Massachusetts, gdzie był gubernatorem od 2003 do 2007 roku. Głosuje w swym domu na przedmieściach Bostonu, który ciągle traktuje jako główne miejsce zamieszkania. Obecna wygrana ma dla niego także ambicjonalne znaczenie, bo startując z Massachusetts cztery lata temu przegrał tam z Johnem McCainem. Po zwycięstwie w New Hampshire łatwiej będzie mu przekonać sceptyków w obrębie swej własnej partii, że jest najsilniejszym republikaninem do stoczenia potyczki z Obamą w listopadowych wyborach. Wkrótce jednak czeka go krytyczny test wyborczy w Południowej Karolinie.
Jak można się było spodziewać, ekonomia stanowi pierwszoplanowy temat dyskusji wyborczych. Romney liczył na wykorzystanie swego rozległego doświadczenia nabytego w czasie zarządzania firmą inwestycyjną Bain Capital. Okazało się ono jednak sporą przeszkodą na drodze do zdobycia serc i głosów wyborczych. Wprawdzie oczywiste było, że za swą rolę w prywatnej firmie akcyjnej, którą kierował od 1984 do 1999 roku, oberwie mu się od demokratów, ale trudno było przewidzieć, że stanie się obiektem ostrych ataków republikanów. I to z powodu działalności, którą prowadził zanim zajął się polityką. Romney zrobił bowiem fortunę kupując, sprzedając i likwidując przedsiębiorstwa. Okazało się to wodą na młyn rywali. Rick Perry porównał Romneya do „chciwego szakala z Wall Street” oskarżając go o likwidację miejsc pracy w dotkniętej kryzysem ekonomicznym Południowej Karolinie. „Jeśli jesteś ofiarą likwidacji dokonanej przez Bain Capital, to twierdzenie Romneya, że rozumie wasz ból, jest obelgą, bo w rzeczywistości on ten ból powoduje”, oświadczył gubernator Teksasu, Rick Perry w ubiegły poniedziałek. Wtórował mu Newt Gingrich, który stwierdził, że Romney czerpał korzyści powodując więcej bólu niż zysków dla pracowników.
Trzeba jednak przyznać, że były gubernator Massachusetts sam napytał sobie biedy. Wiadomo było, że sobie zaszkodzi, kiedy deklarował w ubiegły poniedziałek: „Czerpię przyjemnność ze zwalniania ludzi, którzy świadczą dla mnie usługi”. Wymowa tego oświadczenia słabnie nieco w kontekście, bowiem Romney mówił wtedy o zdolności do zmiany ubezpieczalni, jeśli nie oferuje ona usług dobrej jakości. Z pewnością jednak to wypowiedziane przez niego zdanie będzie mu przypominane wielokrotnie.
Sam wolałby skupić się oczywiście na poprawie zatrudnienia za czasów prowadzenia Bain Capital. Polityk twierdzi, że stworzył wtedy 100,000 nowych stanowisk pracy, jednak nie ma nic na poparcie tego oświadczenia. Gdzie jest prawda?
Jak zwykle pośrodku. Prywatne przedsiębiorstwa inwestycyjne, w tym Bain, niemal na pewno mają mieszaną reputację. Firma finansowała sieć Staples za czasów Romneya, ale jednocześnie zlikwidowała przedsiębiorstwa, których w krótkim czasie nie mogła uzdrowić. Z raportów zamieszczonych w ubiegły poniedziałek przez The Wall Street Journal na temat 77 przedsiębiorstw, w które Bain Capitał zainwestował za kadencji Romneya, wynika, że znaczące zyski zdołała osiągnąć stosunkowo niewielka liczba inwestycji Romneya, podczas gdy 22 procent jego przedsiębiorstw zbankrutowało albo zakończyło swą działalność w ciągu ośmiu lat od podjęcia współpracy z Bain, nierzadko kończącej się utratą znacznej liczby stanowisk pracy. „Chicago Tribune” nazywa to „kreatywną destrukcją” opisując specyfikę prywatnych firm akcyjnych nastawionych na ryzyko inwestycyjne, w tym trzy czy pięcioletni plan zwrotu inwestycji, chęć szybkiego zysku, akwizycje dokonywane za pożyczone pieniądze w celu sprzedaży nieruchomości i zgromadzenia jak najwięcej gotówki. Artykuł redakcyjny dziennika konkluduje, że owa „kreatywna destrukcja”, która ponoć utrzymuje ekonomię kreuje i niszczy tysiące stanowisk pracy każdego miesiąca, jest normalnym zjawiskiem na rynku zatrudnienia. Osobiście mam wątpliwości, ale nie o prawdę tu przecież chodzi, a o głosy wyborcze.
A te należą do zwycięzcy Mita Romneya. Świętując swe zwycięstwo Mit Romney ostrzega swych oponentów by zaprzestali ataków na jego przeszłość w dziedzinie rynku kapitałowego wysokiego ryzyka. Romney określa te głosy mianem „gorzkiej polityki zazdrości”. Wielu zarzutom ilustrującym podstawowe bolączki amerykańskiej nie można jednak odmówić racji. Niewątpliwie sceptycyzm wobec Romneya odzwierciedla powszechną niechęć wobec korporacyjnej finansjery obwinianej za obecną recesję i bezrobocie, jak również powiększający się rozziew pomiędzy najbogatszymi i najuboższymi. Kilkunastu rywali Romneya dało jasno do zrozumienia, że będą kwestionować podstawowe przesłanki jego kandydatury – że jego doświadczenie w prywatnej przedsiębiorczości czyni go najsilniejszym republikaninem będącym w stanie sprostać Obamie w dziedzinie ekonomii w nadchodzących wyborach. Obóz Obamy, traktując Romneya jako swego potencjalnego oponenta wyborczego, dołączył także do wysiłków przyciemnienia roli jaką odegrał Romney w prywatnej przedsiębiorczości. Wiceprezydent Joe Biden stwierdził w ubiegły wtorek, że Romney w większym stopniu martwił się o sukces inwestorów niż o pracowników przedsiębiorstw nabywanych przez jego firmę. W odpowiedzi na to Romney wyjaśnił w „Good Morning America”, że „za każdym razem, kiedy był zmuszony do redukcji zatrudnienia, miał na względzie sukces przedsiębiorstwa i jego rozwój”. Polityk nie zdał sobie jednak sprawy z tego, że tym wyjaśnieniem pogrążył się jeszcze bardziej.
Ataki zwolenników partii herbacianej i religijnych konserwatystów na przeszłość korporacyjną Romneya nasilają się w miarę jak wyścig o prezydencką nominację przenosi się na południe, do Południowej Karoliny, gdzie wybory odbędą się 21 stycznia, a 10 dni potem na Florydzie. Zdaniem ekspertów to właśnie Południowa Karolina wybiera prezydentów. Każdy zwycięzca prawyborów w Południowej Karolinie od roku 1980 uzyskiwał partyjną nominację prezydencką. Stan ten z pewnością będzie ostatnim przystankiem dla niektórych kandydatów. Prawdopodobnie będzie sprawdzianem dla Perry’ego, który zdaje sobie sprawę z marnych wyników potwierdzając, że obecny etap wyborów „w pewnym sensie oddziela ziarno od plew”.
Zwycięska przemowa Romneya wkrótce po ogłoszeniu jego zwycięstwa w New Hampshire, wymierzona przeciwko Obamie, nada ton pozostałej części kampanii, przewidują członkowie ekipy Romneya. „Wiemy, że przyszłość tego kraju zasługuje na coś więcej niż 8 czy 9 procentowe bezrobocie. Na coś więcej niż 15 bilionów zadłużenia. Na coś więcej niż chybione regulacje i złamane obietnice ostatnich trzech lat i nieudane przywództwo jednego człowieka”, oświadczył Romney.
Tymczasem w Południowej Karolinie kandydata powitały ostre ataki republikańskich rywali na jego doświadczenie w prywatnej firmie Bain. Komitet politycznego poparcia byłego przewodniczącego Izby, Newta Gingricha, finansuje film ukazujący Romneya jako chciwego inwestora drapieżcę. Wtórują temu ubiegłotygodniowe sugestie jego rywali, Iona Huntsmana i byłego gubernatora Teksasu, Ricka Perry’ego, że Romney nie ustawał w gromadzeniu zysków, nawet kosztem zwolnień i trudności dla pracowników nabywanych przez jego firmę kompanii. Do ataków przyłączają się demokraci. Kilkunastu mężczyzn rozdawało ostatnio fałszywe banknoty pięćdziesięciodolarowe i rozpowszechniało plakaty ze zdjęciem przedstawiającym młodego Romneya jak wraz z kolegami pozują z dolarami w kieszeniach. Na plakacie nawiązującym do filmu z roku 1987, na temat Wall Street, widnieje slogan „Chciwość jest korzystna”. Pozostaje nam jedynie obserwować jak wyjdzie na niej Romney.
Oprac. Ela Zaworski