----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

12 stycznia 2012

Udostępnij znajomym:

Śmierć Kim Dzong Ila ponownie zwróciła oczy całego świata na niewielkie, acz kłopotliwe państewko, jakim jest Korea Północna. Czy tamtejszy totalitaryzm wreszcie się skończy? A może nic się nie zmieni? By lepiej odgadnąć przyszłość systemu, warto zajrzeć do jego korzeni.

Powojenne losy Korei były podobne do tych, jakie dotknęły Niemcy - po pokonaniu Japonii okupowany przez nią przez pół wieku półwysep został podzielony na dwie strefy wpływów (amerykańską i radziecką). Podobnie jak w Niemczech, w obydwu częściach podzielonego kraju utworzono państwa, będące przyczółkami komunizmu bądź demokracji w tej części Azji.

Władzę na północy objął Kim Ir Sen – słabo wykształcony przedwojenny komunista, który trafił do ZSRR i służył w Armii Czerwonej. Stalin wybrał go, gdyż prawdopodobnie nie znalazł nikogo lepszego, a jednocześnie dostatecznie wiernego – malutka Korea nie mogła posiadać zbyt licznych elit, tym bardziej o rodowodzie komunistycznym. Przez wiele lat rządów Kim zbudował na nowo swój oficjalny życiorys, kreując się na największego bojownika partyzantki antyjapońskiej i wyróżniającego się działacza partii komunistycznej. O ile jednak „ukochany przywódca” przed 1945 r. nie odegrał w historii swojego państwa większej roli, to jego późniejsze działania odcisnęły na tym państwie piętno, które wyczuwalne jest do dzisiaj.

Historię Korei widzimy przede wszystkim przez pryzmat wojny z lat 1950-1953. Sam jej przebieg wzbudzać może spore zainteresowanie, a kolejne „zwroty akcji” - atak północnokoreański, odpowiedź USA pod flagą Narodów Zjednoczonych, wreszcie pomoc „chińskich ochotników” która uratowała Kima i zaszachowała Amerykanów – mogą budzić spore emocje. W latach 50. w Korei nie wydarzyło się to, co 20 lat później stało się w Wietnamie – tam komuniści siłowo zjednoczyli kraj, co w dalszej perspektywie doprowadziło do pewnej liberalizacji politycznej i rozwoju gospodarczego, jednak pod kierownictwem monopartii (podobnie jak w Chinach).

Korea Południowa we współpracy z USA podniosła się ze zniszczeń wojennych, budując podstawy pod jedną z lepiej rozwijających się gospodarek świata. Korea Północna pozostała słaba i odizolowana, co tylko wzmacniało myślenie o oblężonej twierdzy i psychozę strachu przed innymi.

Na tym gruncie narodziła się ideologia Dżucze, czyli samodzielności. W drugiej połowie lat 50. Kim Ir Sen widząc, że Chruszczow dąży do destalinizacji, a ZSRR i ChRL zaczynają kłócić się o prymat w światowym ruchu komunistycznym, stawia na politykę niezależności. Nie chce kontynuować sojuszu z Moskwą, w której według niego rządził „zdrajca idei marksizmu-leninizmu” (czyli Chruszczow), nie chce też utrzymywać bliskich stosunków z Mao, gdyż boi się, że mała Korea stanie się w ten sposób kolejną prowincją chińską. Przywódca rozpoczyna czystkę w partii, eliminując z niej popleczników obydwu komunistycznych mocarstw i ogłasza politykę niezależności politycznej, gospodarczej i obronnej.

Kim rozwijając ideologię Dżucze dochodzi m.in. do wniosku, że to właśnie Korea Północna jest ostatnim krajem, w którym zachowano prawdziwy komunizm, a on sam jest godnym spadkobiercą idei Marksa i Lenina. W ten sposób były figurant radziecki stał się absolutnym wzorcem człowieka, bohaterem, swoistym komunistycznym „świętym”. Do dziś, mimo śmierci w 1994 r. pozostaje prezydentem KRLD (stanowisko to nie zostało do tej pory obsadzone). Pierwszym rokiem nowego kalendarza był rok jego urodzin (1912), centralnym miejscem w stolicy kraju Pjongjangu jest jego ogromny pomnik, zaś ciało „Wielkiego Wodza” zostało zmumifikowane (podobnie jak zwłoki Lenina, Stalina czy Mao).

Temu wszystkiego towarzyszyła budowa wszechogarniającego państwa totalitarnego, mieszającego wątki komunistyczne z nacjonalistycznymi, budowanego na strachu przed wszystkim, co obce. To z nim związana jest militaryzacja całego społeczeństwa i stałe powiększanie armii, to ze strachu wynika represyjność i ciągła mobilizacja mas do zadań, które wyznacza im partia. Dodać do tego należy intensywną propagandę i indoktrynację od najmłodszych lat szkolnych i wizję gospodarki centralnie sterowanej, wymagającej wyrzeczeń i solidnej pracy.

W grudniu zeszłego roku świat obiegły nagrania z Korei, na której widać były tłumy ludzi płaczących po śmierci Kim Dzong Ila. Wielu komentatorów uważało, że to spektakl wyreżyserowany w obecności karabinów. Bez wątpienia jest w tym wiele prawdy. Wydaje się jednak, że nie mało było w tym też naturalności. Ponad półwieczna praca komunistów przyniosła skutki – Koreańczycy z północy sami uwierzyli, że śmierć „Umiłowanego Przywódcy” to największa tragedia z możliwych...

 

Tomasz Leszkowicz



----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor