Dyskusja, która od kilkunastu tygodni toczy się w Waszyngtonie, we wszystkich mediach oraz podczas prywatnych spotkań jest spóźniona, dotyczy tematu niezbyt zrozumiałego dla większości z nas i będzie miała znacznie większe konsekwencje, niż możemy sobie to w tej chwili wyobrazić.
Chodzi o dwie konkurujące ze sobą lub też uzupełniające się ustawy dotyczące regulacji internetu, które trafiły pod obrady Kongresu. Propozycje te na pierwszy rzut oka obejmują proste zagadnienie – ochronę amerykańskiej własności intelektualnej oraz chronionych patentami produktów.
Kiedy jednak otworzymy drugie oko i popatrzymy na treść ustaw nieco uważniej, wyraźnie widzimy, że nie chodzi tu tylko o nielegalnie sprowadzanie za pośrednictwem internetu piosenki, filmu, czy kupowanie w nim kradzionego lub podrabianego sweterka albo telewizora. Jest to pierwszy krok do powszechnej cenzury i kontroli przepływu informacji.
W 2010 r., dokładnie w święto Dziękczynienia, rząd federalny zamknął jeden z najpopularniejszych w kraju, hip-hopowych blogów muzycznych, dajaz1.com. Odwiedzany każdego dnia przez dziesiątki tysięcy miłośników tego gatunku stał się wyrocznią w branży, najlepszym źródłem informacji na temat tej muzyki, a także miejscem, gdzie każdy artysta starał się umieścić nowy utwór, czy zapowiedź płyty. Pojawiające się tam nowości były często „legalnymi przeciekami” od samych artystów, ich menadżerów, a nawet z wytwórni. Wiemy doskonale, że nie ma lepszej reklamy, niż nieoficjalna informacja na jakiś temat. Wszystkich ona zainteresuje.
Tak się złożyło, że pewien młody człowiek, tuż po szkole, zatrudniony przez organizację antypiracką, współpracującą z Departamentem Sprawiedliwości, przeczytał na wspomnianej stronie coś, co uznał za naruszenie praw autorskich. Skontaktował się z sędzią i uzyskał zgodę na zablokowanie blogu. Przez ponad rok, bo aż do grudnia ubiegłego roku wchodząc na stronę widzieliśmy godło departamentu i informację, że adres został przejęty przez rząd, gdyż jego poprzedni właściciele są przestępcami. Wokół całej sprawy panowała kontrolowana cisza, nikt nie mógł uzyskać żadnych informacji, sędzia trzy razy przedłużał blokadę, wszyscy zapewniali, że sprawa się toczy, a winni piractwa odpowiedzą za swoje czyny. W grudniu rząd po cichu i nie przepraszając oddał adres prawowitym właścicielom przyznając, że nie ma najmniejszego dowodu na ich przestępczą działalność, a cała sprawa jest wynikiem pomyłki młodego pracownika. W czasie tych 12 miesięcy naruszono wszystkie możliwe prawa dotyczące podobnych spraw oraz dwie poprawki do konstytucji i nic się nie stało. Rząd może przecież wszystko. Wiemy już, że może bez problemu zamykać strony internetowe i przejmować ich adresy. Wiemy, że może działać na szkodę innych wykorzystując fałszywe lub niesprawdzone informacje. Wiemy, że wszystko to robi bezkarnie.
To było rok temu, przed pojawieniem się propozycji SOPA i PiPA. Sposób w jaki poprowadzono opisaną sprawę tylko wzmaga niepokój wszystkich zainteresowanych tematem. Bo to niekoniecznie musi dotyczyć strony muzycznej, może każdej innej, łącznie z politycznym blogiem, witryną informacyjną, czy wizytówką organizacji pozarządowej.
Niewątpliwie piractwo jest sprawą poważną i władze muszą odgrywać pewną rolę w jego zwalczaniu. Mają zresztą do dyspozycji cały arsenał środków. Tylko w ubiegłym miesiącu zamknięto ponad 150 stron internetowych sprzedających lub pośredniczących w sprzedaży nielegalnego towaru. Problem w tym, że większość takich stron znajduje się na serwerach poza granicami USA, w związku z czym poza zasięgiem systemu. Dlatego wymyślono ustawy, które pozwolą na kontrolowanie dostępu do nich przez osoby mieszkające na terenie kraju. I tu zaczyna się robić niebezpiecznie.
Prokurator generalny może między innymi nakazać dostawcom internetu blokowanie dostępu użytkowników do takich adresów, a wyszukiwarkom internetowym blokowanie tych stron w wynikach poszukiwań. Dokładnie tak, jak robią to władze krajów totalitarnych, gdzie wolność słowa, prawo do wypowiedzi i nieograniczony dostęp do informacji są pojęciami już dawno wykreślonymi ze słowników.
Owszem, filtrowanie wyników w wyszukiwarkach już się odbywa. Ale nie na wniosek rządu. Google na przykład blokuje strony zawierające pornografię dziecięcą. Ale nie dlatego, że tak nakazuje rząd, bo tego bez ingerowania w konstytucję zrobić nie można. Odgórny nakaz tego typu byłby pierwszym krokiem w stronę cenzury i blokowania dostępu do informacji. A to właśnie zapewnić mają obydwie ustawy.
Owszem, przekonany jestem, iż w internecie istnieją tysiące stron wartych zlikwidowania i wyrzucenia z wyników wyszukiwań. Ale kto ma o tym decydować? Rząd? Sąd? Departament Sprawiedliwości?
Opisany wcześniej przykład pokazuje, że instytucjom tym nie wolno pozostawić pełnej swobody działania. Mogą nas zapewniać o dobrych intencjach i dawać gwarancje, że każdy przypadek będzie dokładnie sprawdzony zanim podjęta zostanie decyzja. Osobiście nie wierzę im, bo wiem, iż każda władza ma nieograniczony apetyt na kontrolowanie wszystkich naszych myśli i działań. Wystarczy jeden przypadek, gdy dojdzie do nadużycia tego prawa w imię „wyższych celów oraz zapewnienia bezpieczeństwa państwa”. Może będzie nam się później tłumaczyć, że zrobiono to przez pomyłkę, że winny jest jakiś zatrudniony tam żółtodziób. Może. Może być też tak, że wpisując do wyszukiwarki hasło „manifestacje antyrządowe” zobaczymy spis witryn opisujących takie zjawiska, ale tylko w Europie, Azji, czy Afryce. Bo przecież w USA coś takiego nie będzie się odbywało.
Powie ktoś, że w tym kraju to niemożliwe. Odpowiem na to: Hmmmm....
Oczywiście walka z piractwem jest konieczna. Jest jednak wiele innych sposobów i wiele innych organizacji, które mogłyby się tym zająć. Oddawanie kontroli nad internetem w ręce polityków pod pretekstem ochrony producentów filmowych, muzycznych i firm posiadających patenty na swoje wyroby nie jest najlepszym rozwiązaniem. To pierwszy krok do poważnych problemów w przyszłości. Poza tym zdajemy sobie chyba sprawę, że żadna ustawa tego typu nie powstrzyma światowego piractwa. Zawsze znajdzie się jakiś sposób na obejście prawa, o czym jestem przekonany.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak