Niektórzy obawiają się, zresztą nie bez podstaw, że zakładając konto w banku, zamieniając czek w gotówkę lub rozmieniając $100 na drobne będą niedługo musieli oprócz 2 dowodów tożsamości i odcisku palca oddawać próbkę DNA. Może w postaci śliny - taka niewielka spluwaczka sprzężona z komputerem w okienku kasowym. Albo kosmyka włosów – obok zwykle nie piszącego długopisu na długim sznurku można zawiesić nożyczki. Sposobów jest wiele.
Wszystko po to, by udowodnić, że jesteśmy sobą, a nie osobą, którą może chcielibyśmy być, albo ktoś nie jest nami, a my nim. Straszne to zdanie i niemal pozbawione sensu, tak jak otaczająca nas rzeczywistość. I wcale nie chodzi o to, że to my chcemy kogoś oszukać, ale raczej o to, że nikt nie chce być odpowiedzialny za ewentualną pomyłkę. Jak wyświetlą się dwa zielone światełka, to ja, jak nie, to niech inni się mną zajmą.
Obejrzałem kiedyś film, w którym młody, niezbyt przystosowany społecznie człowiek poddaje się wojskowemu eksperymentowi polegającemu na zamrożeniu i zamknięciu w kapsule, która miała być otworzona po upływie kilku lat. Pojawiają się różne problemy i zamiast kilku, śpi lat kilkaset. Trochę, jak w naszej Seksmisji, ale na tym podobieństwa obu filmów się kończą. Człowiek ten budzi się po 500 latach w świecie, gdzie jego średni przecież iloraz inteligencji okazuje się najwyższym na planecie. Otaczają go idioci, którzy jedzą wyłącznie fastfood, popijają jeden, zielony napój, oglądają non stop kretyńskie programy w telewizji i święcie wierzą we wszystko, co powie władza, która również wiele sobą nie reprezentuje, bo przecież jest dzieckiem tej cywilizacji. Wszystko dlatego, że naukowcy przestali zajmować się poszukiwaniem lekarstw, czy metodami walki z głodem, a skupili na przynoszących dochód i potrzebnych społeczeństwu płynach na porost włosów i pigułkach na potencję. Szkoły przestały nauczać, a zaczęły przystosowywać. Ludzie przestali myśleć, a zaczęli wierzyć. Reżyser filmu planował komedię. Niestety, okazał się jasnowidzem. Dowodów przybywa.
Według pewnej, na razie naukowo nie potwierdzonej teorii, współczesne systemy edukacyjne w krajach wysoko rozwiniętych są tak skonstruowane, by nie produkowały ludzi zbyt inteligentnych i potrafiących o siebie zadbać. Mamy poznać podstawy, nauczyć się posługiwać widelcem, znaleźć drogę do sklepu i spłodzić potomstwo. Człowiekiem takim łatwiej jest manipulować, łatwiej kształtować jego poglądy.
Osobnik inteligentny i samowystarczalny jest niekompatybilny ze współczesnym, kapitalistycznym modelem społeczeństwa. Jeśli potrafimy myśleć i zadbać o siebie, to mniej kupujemy, trudniej ulegamy głoszonym programom i od czasu do czasu przeciwstawiamy się hasłom powszechnie uznanym za słuszne. Rząd traci nad nami kontrolę, biznesy sprzedają mniej, a nas nawet ukarać nie ma jak, bo damy sobie radę.
Patrząc na obecne pokolenie trudno jest uwierzyć, że George Washington jako nastolatek porzucił szkołę, Thomas Jefferson mając lat 12 już zarządzał plantacją i kilkoma setkami ludzi i nigdy nie znalazł w życiu czasu, by ukończyć edukację choćby na podstawowym poziomie. W czasach, gdy świat jeszcze nie słyszał o scentralizowanym systemie szkolnictwa nastoletni chłopcy nie tylko doskonale czytali, ale już tworzyli. Później poznaliśmy ich lepiej jako Szekspira, Twaina, Franklina, czy Webstera. Obecnie od młodych ludzi w tym samym wieku system nie oczekuje poprawnego przeliterowania podstawowych wyrazów. Kilkunastoletni człowiek, który bezbłędnie przeliteruje słowo "pszczoła" dostaje dziesiątki tysięcy w nagrodach, natychmiastową propozycję pracy i jest gościem wieczornych programów telewizyjnych.
Zamieniamy się w stado owiec, i choć to brzmi okrutnie, trudno nie zgodzić się z tymi, którzy tak twierdzą. Zapyta ktoś o postęp techniczny. Jest on częścią rozwoju i jednocześnie bardzo skutecznym narzędziem. Każdy rząd zdaje sobie sprawę, że bez niego straci kontrolę. Inwestuje więc w ten rozwój, pielęgnuje go, ale jednocześnie pilnuje, by mieć nad nim władzę. Na szczęście są tacy, którzy dostrzegli, ze to broń obosieczna i nie chcą się poddać. Pozostali, tak jak w filmie - jedzą, piją, gapią się w telewizor, kupują coraz bardziej wymyślne zabawki i całą wiedzę na temat świata czerpią z ekranu komputera.
Tak łatwo nas ogłupić. Od lat wiemy, że z pieniędzmi na emerytury jest coraz gorzej. Wierzymy jednak, że rząd znajdzie jakieś rozwiązanie, mimo że od lat nie potrafi załatwić własnych finansowych problemów sięgając nam coraz głębiej do kieszeni. Sami płacimy za prezenty od polityków. Jednorazowa, dwustudolarowa ulga podatkowa sprawia, że kochamy prezydenta, który stara się o reelekcję. Jego to nic nie kosztuje, nam niewiele daje. Każda kampania polityczna jest najlepszym dowodem, że nie potrafimy już samodzielnie myśleć. Nasz instynkt zastąpiło prawo. Wszystko jest regulowane, nawet sposób, w jaki reagujemy na zaczepki i groźby. W przypadku konfrontacji nie boimy się przeciwnika, ale konsekwencji jakie przyniesie ewentualna obrona.
Gdy się z czymś nie zgadzamy, to protestujemy. Kiedyś krzycząc głośno, sięgając po argumenty, czasami fizyczne. Dziś najczęściej umieszczając anonimowy wpis na jakiejś stronie internetowej. Nie chce nam się i boimy się konsekwencji własnej odwagi. Produkujemy więc polityków i urzędników kierujących się podobnymi zasadami. Nowa sekretarz miasta Chicago, Susana Mendoza, udowodniła nam w tym tygodniu, że nie ma kręgosłupa i jej głównym celem jest ochrona własnego stołka. Odrzucając wybrany wcześniej projekt miejskiej naklejki na samochód skrzywdziła młodego człowieka, ośmieszyła całą administrację miasta i oddała je we władanie gangom. Bazując wyłącznie na opinii anonimowego użytkownika internetu, nie słuchając żadnych argumentów, wraz z grupą innych, wysoko postawionych urzędników doszła do wniosku, że lepiej jest na wszelki wypadek z czegoś zrezygnować, niż przeciwstawić się głupocie. Uległa raz, uczyni to więc w przyszłości ponownie. Jeśli w poniedziałek gang uliczny w Chicago zacznie nosić czerwone berety, to na pewno wtorkowa ustawa rady miejskiej zabroni ich sprzedaży.
Wiele osób zdaje sobie sprawę z zachodzących zmian. Świadczą o tym widziane przeze mnie wpisy na forach internetowych, prowadzone blogi, czy dyskusje. Co z tego, skoro można sobie o tym już tylko porozmawiać w coraz węższym gronie.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak