Rok 1983:
– Bjorn Borg rezygnuje z uprawiania zawodowo tenisa po 5 kolejnych zwycięstwach na kortach Wimbledonu.
– Następuje połączenie wojskowego systemu ARPANET z protokołem TCP/IP, co w przyszłości zaowocuje powszechnym dla każdego internetem.
– Prezydent USA, Ronald Reagan, ogłasza początek prac nad zaawansowanym systemem przechwytywania pocisków, któremu media natychmiast nadają przydomek "Gwiezdnych Wojen". Następnie ogłasza, że system globalnego pozycjonowania, czyli popularny GPS dostępny będzie w przyszłości dla cywilów.
– W pierwszą podróż rusza wahadłowiec Challenger.
– Brytyjska uczennica Samantha Smith zaproszona zostaje do Związku Radzieckiego przez jego przywódcę, Jurija Andropowa, który przeczytał jej list dotyczący zagrożeń nuklearnych.
– Polska znosi stan wojenny.
– W USA wprowadzony zostaje dzień upamiętniający Martina Luthera Kinga.
To tylko kilka wydarzeń mających przypomnieć nam rok 1983. Jakże wydają się one odległe. O niektórych pamiętają już tylko miłośnicy historii. Przecież utwory, które królowały wówczas na listach przebojów znaleźć można dziś wyłącznie w stacjach nadających muzykę retro.
Jednak jako obecni mieszkańcy Illinois, płacący tu podatki i z niepokojem spoglądający w przyszłość zadłużonego i stojącego na krawędzi bankructwa stanu, powinniśmy znać jeszcze jedno wydarzenie z tamtego roku - objęcie przez Michaela Madigana stanowiska przewodniczącego stanowej Izby Reprezentantów.
Do dziś je zajmuje. Tylko na dwa lata musiał ustąpić, gdy większość tam mieli przez krótką chwilę republikanie. Nie odchodził jednak daleko, bo na stanowisko przewodniczącego mniejszości.
Gdyby w Chicago wciąż rządził Daley, też moglibyśmy o nim wspomnieć, ale nie musimy, bo polityków od kilkunastu, czy kilkudziesięciu lat zajmujących wysokie stanowiska w Illinois nie brakuje. Madigan jest tylko przykładem.
Kiedy po aresztowaniu Blagojevicha na wiosek przejmującego jego obowiązki Quinna powołano specjalną komisję etyki, wszyscy mieli nadzieję, że coś pożytecznego ona urodzi. Komisja zakończyła prace, a wśród głównych wniosków znalazła się konieczność ograniczenia kadencji polityków na najbardziej wpływowych stanowiskach, głównie w legislaturze. Zebrane w opasłym tomie dokumenty z prac komisji przykrył już kurz podobny do leżącego na winylowych płytach z 1983 r. Nic się nie wydarzyło, bo jedynym ciałem ustawodawczym mogącym to wprowadzić jest sama legislatura, nad którą czuwają z kolei najbardziej wpływowi politycy, których kadencje dla wspólnego dobra należałoby skrócić. Jak ten system w ogóle powstał, dziś już nie wie nikt. To musiało być jeszcze przed rokiem 1983.
W Chicago, gdzie co drugi wybieralny polityk sprawuje swą funkcję już dla trzeciego pokolenia, często po przejęciu jej od krewnego, dużo się o tym nie mówi. Podobnie jak o wszechobecnej korupcji. Zresztą te dwie sprawy są ze sobą nierozerwalnie związane. To nie przypadek, że średni okres spędzany na wybieralnych stanowiskach jest u nas najdłuższy w kraju, podobnie jak to, że Chicago okazało się najbardziej skorumpowanym miastem w USA.
Jeśli codziennie pada deszcz, to albo go w końcu polubimy, albo przeniesiemy się w inne miejsce. Po trzydziestu latach nieustannych opadów nikt przecież w towarzystwie nie rozpocznie rozmowy od słów: Znowu pada...
Jednak o deszczu rozmawiają czasem mieszkańcy innych zakątków stanu, gdzie pogoda jest zmienna. Reprezentujący ich dziennikarze przypominają też od czasu do czasu o prognozach i zaleceniach synoptyków.
Korupcja to nie tylko nielegalne przejmowanie funduszy, czy nadużywanie stanowiska. To również według mnie w pełni legalne manipulowanie wspomnianymi funduszami i wykorzystywanie stanowiska do różnych celów. Zależność pomiędzy wysokim, a niskim stanowiskiem jest taka, że mały bez dużego szybko je straci, więc zawsze będzie grał pod dyktando. Dlatego mamy takie ustawy, takie budżety i cały czas, mimo ciągłych wyborów, tych samych polityków u władzy. Jest to swego rodzaju fenomen naszego stanu.
Innym fenomenem, ale już w skali krajowej, są rosnące notowania urzędującego prezydenta. Poparcie dla niego wciąż wynosi mniej, niż 50%, ale w okresie ostatnich 3 miesięcy podskoczyło aż o 3 punkty. Proszę tego nie bagatelizować. O wiele trudniej zmienić negatywne zdanie wyborcy, niż pozytywne. Dlatego zwykle widzimy wielkie spadki notowań, a nie powroty na szczyt.
Wiele osób zastanawia się, skąd ta nagła poprawa wizerunku gospodarza Białego Domu. Przecież nic dobrego się nie wydarzyło - ekonomia wciąż radzi sobie źle, bezrobocie jest o wiele wyższe od podawanego oficjalnie. Mało tego, kilka posunięć było ostatnio bardzo kontrowersyjnych - choćby sprawa antykoncepcji dotycząca kościołów i podległych im instytucji. Próbując odpowiedzieć na pytania dotyczące niespodziewanej poprawy w sondażach niektórzy dochodzą więc do wniosku, że jest to zasługą toczącej się kampanii prezydenckiej w łonie republikanów.
Kilka lat temu pisałem o fenomenie negatywnej kampanii wyborczej. Zacytowałem wówczas obecnego pretendenta do Białego Domu, byłego przewodniczącego Izby Reprezentantów, Newta Gingricha. Powiedział on wtedy, że takie obrzucanie przeciwnika błotem będzie coraz bardziej popularne, bo po prostu działa. Rzeczywiście, dowodzą tego wszystkie sondaże i badania naukowe. Jest jednak małe, maleńkie "ale"...
W czasie, gdy tylko jedna strona organizuje prawybory, wzajemne oczernianie się nie służy całej partii. Kiedy po kolejnych głosowaniach dzięki negatywnym ogłoszeniom na czoło wysuwają się coraz to nowi kandydaci, pozostali wyborcy, reprezentujący inne opcje polityczne lub w ogóle z partiami nie związani, zaczynają dostrzegać złe cechy każdego polityka tej strony sceny politycznej. Niejako przy okazji, bo nie jest to działanie zamierzone, nie uwikłany jeszcze w walkę polityczną prezydent, zaczyna jawić się w nowym, lepszym świetle. Nie byłoby to dla republikanów problemem, gdyby to wyłącznie ich głosy decydowały o tym, kto zasiądzie w Białym Domu. Ale tak nie jest. Połączeni wyborcy demokratyczni i republikańscy stanowią nieco ponad połowę elektoratu. Pozostali to tzw. niezależni lub niezdecydowani. Łatwo ich do siebie przekonać, równie łatwo zrazić.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak