Historia jest nieskończona w możliwościach interpretacyjnych. Można ją czytać, analizować, spierać się o nią, dyskutować, przeinaczać i szukać najdoskonalszej i najbliższej rzeczywistości wersji w zasadzie bez końca i to bez względu na fakty, którymi operujemy. W istocie fakty historyczne, nawet te najbardziej oczywiste i powszechnie akceptowane w swej bezsporności mogą kreować absolutnie sprzeczne ze sobą i skonfliktowane wersje interpretacyjne – czy wydarzenia stanu wojennego i Okrągłego Stołu nie są tego doskonałym przykładem i dowodem?
Historia nawet ta oddalona w czasie, ostygła już z emocji i zapalczywości biorących w niej udział, pozostawia nas ciągle w niepewności i poczuciu niekompletności, żeby nie powiedzieć niekompetencji. Jest, jakby powiedział pewnie Umberto Eco, dziełem otwartym. Jego „Cmentarz w Pradze” w szczególności pokazuje procesy historyczne jako niekończące się nigdy i zawsze powtarzane w rozmaitych wariantach działania człowieka motywowanego pożądaniem władzy, pieniędzy i wpływów. Manipulacja i propaganda są najbardziej użytecznymi narzędziami w uprawianiu działań składających się na to, co nazywamy historią, i to wcale niekoniecznie tę najnowszą, ale tez tę odległą, tak świetnie i intrygująco pokazaną w „Imieniu róży”.
Oczywiście teksty Eco wymagały ogromnych wysiłków badawczych, zaplecza naukowego, przygotowań i ogromnego talentu pisarza. Umberto Eco prawdopodobnie nie szukał motywacji do interpretowania przeszłości na śmietniku, w przeciwieństwie do młodego włoskiego artysty, który tam właśnie odkrył 3000 fotografii i nie był to żaden metaforyczny śmietnik historii, ani żadne wajdowskie wysypisko śmiecia, na którym błąka się stracone pokolenie, ale banalne zwykłe śmietnisko – bo historia bardzo często pokazuje swe absurdalne, okrutne i groteskowe oblicze, dokładnie takie jakie mają ci, którzy ja tworzą. Ewa Winnicka napisała książkę z przeglądania tych tysięcy odnalezionych zdjęć i jest to tekst niesamowity, bo pokazuje porażającą paranoję i absurd działań Polaków, którzy nie potrafią dogadać się w sprawach zasadniczych, co nie przeszkadza im w tychże sprawach walczyć, przelewać krew czy umierać.
„[…] zdjęcia zostały zrobione w latach pięćdziesiątych XX wieku. Były tam damy w strojach wieczorowych, urzędnicy w garniturach, panny młode, księża, dzieci, aktorzy amatorskiej sceny. Tak oto zaczyna się niezwykła opowieść o polskich emigrantach, rozbitkach z otoczenia Władysława Andersa, dla których nie było miejsca w nowej Polsce. O ludziach, dla których życie na obczyźnie było bolesnym zderzeniem ze zhierarchizowanym społeczeństwem brytyjskim i z brytyjskimi władzami. O wielkiej polityce, która mieszała się z osobistymi dramatami. O drobiazgowych przygotowaniach do III wojny światowej. O trudnościach życia codziennego. O samotności i nieudanych małżeństwach polsko-polskich i polsko-brytyjskich. O permanentnym konflikcie: politycznym, międzypokoleniowym, religijnym. O planach osadzenia na polskim tronie brytyjskiego księcia. O rozczarowaniu w 1989 roku.” [recenzja do książki E. Winnickiej “Londyńczycy”]
O tym, że historia jest tylko i wyłącznie lustrzanym odbiciem, a w zasadzie śladem w czasie tego, co zrobi człowiek – w żaden sposób nie jest przecież, bo nie może być samodzielnym bytem, jak chciałaby ją jednakowoż widzieć i rozumieć spora grupa jej badaczy – świadczy sfilmowana przez Agnieszkę Holland historia „Dziewczynki w zielonym płaszczyku”. Relacje i układy między życiem i śmiercią, dobrem i złem, miłością i nienawiścią, wspaniałomyślnością i okrucieństwem są wypadkową swoistego sposobu myślenia charakterystycznego dla ludzi epoki obydwu światowych wojen, bo przecież mordowanie ludzi w imię czystości rasowej wynika wprost z „naukowego” przekonania o wyższości jednych i gorszości drugich.
Koncept „czystości rasowej” nie jest zresztą tematem ani nowym, ani ograniczonym konkretnymi granicami państwowymi – można by powiedzieć, że to temat uniwersalny, tak samo jak uniwersalne są nienawiść, głupota czy podłość ludzka. Czeska proza analizuje ten przypadek w sposób kapitalny w swej bezpretensjonalnej genialności. „Śmierć pięknych saren”, „Obsługiwałem angielskiego króla”, a przede wszystkim „Palacz zwłok” to tylko trzy z wielkiej ilości powieści i opowiadań wydanych ostatnio w opracowaniu Mariusza Szczygła, które grubo przed doświadczeniem stanfordzkim Philipa Zimbardo opisanym w „Efekcie Lucufera” /pokazują, że ludzie dobrzy to tacy, co uniknęli sytuacji, która wyzwoli w nich zło/.
Przeciętny człowiek bowiem sam w sobie, a w konsekwencji historia, którą swymi działaniami tworzy jest niczym innym jak uległym albo buntującym się, ale jedynie przedmiotem/obiektem działań tych, którzy manipulując propagandą czy przymusem, potrafią wymusić na innych takie zachowania, jakie uważają za pożądane.
Jak bardzo nasze „rozumienie” historii się zmienia i jak często ewoluuje w zupełnie nieprzewidywalnym kierunku pokazuje najnowsza książka Roberta Krasowskiego „Po południu”, w której „autor, uważany za najbardziej wnikliwego obserwatora życia publicznego, zbadał kulisy polityki po 1989 roku i dowodzi, że przebiegała ona inaczej, niż sądzimy. Mazowiecki czy Geremek okazują się marnymi politykami. Kwaśniewski i Miller dużo lepszymi. Wybitny jest tylko Wałęsa. Najciekawszy zaś Kaczyński, przedstawiony jako mistrz politycznej intrygi”.
Niezbadane są jak widać drogi historycznych dociekań i starożytne przekonanie o historii jako nauczycielce życia wydaje się być mocno wątpliwe, żeby nie powiedzieć przestarzałe i wymaga chyba zasadniczych modyfikacji.
Zbyszek Kruczalak