----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

01 marca 2012

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

„Nic tak nie uśmierza niepokoju z powodu światowych problemów ekonomicznych jak widok milionerów wręczających sobie złote statuetki”, stwierdził słusznie Billy Crystal, który po raz dziewiąty wystąpił w roli prowadzącego Oscary. Tegoroczna ceremonia była utrzymana w stylu ucieczki od rzeczywistości, który, jak się wydaje, dość dobrze oddaje powszechną współcześnie potrzebę oddalenia się od dotkliwych problemów w świat filmu i marzeń. Była więc sceneria typowej sali kinowej, z popcornem i cyrkowym odlotem w wykonaniu Cirque de Solei. Co, rzecz jasna, nie oznacza zupełnej rezygnacji z polityki, nierozerwalnie związanej ze sposobem selekcji produkcji, jak i ich oceny, będącej konsekwencją bieżącej koniunktury politycznej. W sumie tegoroczne widowisko choć przydługie, było tak urocze, jak Penelope Cruz, i inspirujące, jak wyznania wielu z nagrodzonych twórców, że na szczyty sławy doprowadziły ich pasja i odrzucenie standardów.

Czar prysnął jednak natychmiast po przeczytaniu gorzkiej recenzji, którą wydała widowisku Agnieszka Holland rozczarowana pominięciem jej filmu wśród nagrodzonych. „Jestem w lepszej sytuacji niż Martin Scorsese. „Przegrałam z naprawdę dobrym filmem, a nie jakąś idiotyczną wydmuszką”, skomentowała Holland odnosząc się do filmu „Artysta” w reżyserii Michela Hazanaviciusa. Nie kryjąc zawodu po porażce przyznała, że nie było wstydem przegranie z „Rozstaniem”, który jest głębokim filmem opowiadającym o dzisiejszej sytuacji człowieka”. Nie da się ukryć, że zjadliwa krytyka Holland drastycznie odstaje od stylu w jakim prawdziwe sławy przyjmowały niepowodzenia, by wymienić choćby nominowaną 17 razy Meryl Streep, wyróżnionej za najlepszą aktorkę pierwszoplanową w „Żelaznej damie”.

Nie da się bowiem ukryć, że polska ekipa oscarowa, obejmująca oprócz Agnieszki Holland, Roberta Więckiewicza i Juliusza Machulskiego, którzy reprezentowali „W ciemności”, a także Janusza Kamińskiego nominowanego za najlepsze zdjęcia do „Czasu wojny”, była podczas tegorocznej uroczystości zupełnie niezauważona.

Triumfował bowiem niezaprzeczalnie „Artysta”, który zdobył pięć Oscarów, w tym w najważniejszej kategorii – najlepszy film. Produkcja otrzymała także Oscary w kategoriach: najlepszy aktor pierwszoplanowy (Jean Dujardin), najlepszy reżyser (Michael Hazanavicius), najlepsza oryginalna ścieżka dźwiękowa (Ludovic Bource) oraz najlepsze kostiumy (Mark Bridges). Tyle samo Oscarów otrzymał „Hugo i jego wynalazek”, choć obejmują one pięć mniej ważnych kategorii technicznych: najlepsze efekty wizualne, najlepszy dźwięk, najlepszy montaż dźwięku, najlepsza scenografia i najlepsze zdjęcia. Niemy, czarno-biały „Artysta” od początku był uważany za faworyta tegorocznej rywalizacji o statuetki Akademii Filmowej. Głównym bohaterem jest gwiazdor kina niemego, aktor George Valentin, grany przez Jeana Dujardina, który z powodu wprowadzenia filmów dźwiękowych pod koniec lat dwudziestych walczy o swą pozycję w świecie filmu, a także o własną godność i marzenia. Ta sentymentalna podróż do okresu kina niemego jest jednocześnie namiętnym romansem Valentina z piękną tancerką i aktorką, Peppy Miller, graną przez Berenice Bejo, prywatnie żonę reżysera Michela Hazanavicusa.

Jean Dujardin, który oprócz roli w „Artyście” jest tak samo znany z faktu, że nie mówi po angielsku, radził sobie świetnie pokonując gwiazdy takie jak George Clooney, który za „Spadkobierców” otrzymał Złoty Glob, czy Gary’ego Oldmana ze „Szpiega” i stając się pierwszym Francuzem, który otrzymał Oscara w kategorii dla najlepszego aktora. „Kocham wasz kraj”, wykrzyknął ze sceny i podziękował legendarnemu aktorowi filmu niemego, Douglasowi Fairbanks. Dokończył swe wystąpienie konkludując, że gdyby jego bohater, George Valentin, potrafił mówić, powiedziałby: „Genial! Merci! Formidable! Meric beaucoup!, co oznacza „Super! Dziękuję! Fantastycznie! Dziękuję wam bardzo!”

Tymczasem Meryl Streep otrzymała swego trzeciego Oscara dla najlepszej aktorki za swój niesamowity portret byłej brytyjskiej premier, Margaret Tchatcher w „Żelaznej damie”. Mając na swym koncie więcej niż jakikolwiek aktor, bo aż 17 nominacji, Streep jest teraz jedną z zaledwie pięciu odtwórców, którzy kiedykolwiek otrzymali trzy lub więcej Oscarów. Należą do nich Jack Nicholson, Ingrid Bergman i Walter Brennan; jedynie Katharine Hepburn zdobyła cztery. Była to czwarta wygrana Streep od roku 1982 i wielu podejrzewało, że zostanie pokonana na korzyść Violi Davis, gwiazdy ze „Służących”. Aktorka otrzymała owację na stojąco, po czym stwierdziła „Kiedy pada moje nazwisko, mam wrażenie, że słyszę jak połowa Ameryki mówi: „O, nie, znowu ona?” Streep nie kryła jednak wzruszenia odbierając statuetkę. W niezwykły jak na gwiazdę Holywoodu sposób swe przemówienie rozpoczęła od podziękowania mężowi, Donowi Gummerowi, by nie przeszkodziła temu muzyka. Wyznała mu: „Chcę żeby wiedział, że wszystko, co cenię najbardziej w życiu, dałeś mi”. Przewidując, że Oscara odbiera po raz ostatni w życiu oświadczyła, że najbardziej ceni sobie przyjaźnie, miłość i radość, dzielone w trakcie wspólnej pracy nad filmami.

Zaskoczeniem nie były Oscary dla Octavii Spencer za najlepszą aktorkę drugoplanową w „Służących” i Christophera Plummer za rolę drugoplanową w „Debiutantach”, co przewidzieli wszyscy krytycy. „Dzięki za umieszczenie mnie w tym samym miejscu co najbardziej pożądany mężczyzna”, wyznała Spencer zanim nie rozkleiła się całkowicie ze wzruszenia. „Już kończę. Przepraszam, że zachowuję się nienormalnie”, stwierdziła. Tymczasem 82-letni Plummer, będąc najstarszym aktorem, który otrzymał Oscara, chwycił statuetkę przemawiając do niej: „Jesteś jedynie dwa lata strasza ode mnie, kochanie. Gdzie byłaś całe moje życie?”

Irańskie „Rozstanie” w reżyserii Asghara Farhadiego, które otrzymało Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny przez wszystkich komentujących było określane jako film wybitny. „Zebrało już tyle nagród i zostało docenione chyba przez wszystkie gremia oceniające, że nie ma wątpliwości, że jest to arcydzieło filmowe, zauważył krytyk filmowy Tomasz Raczek. Nawet Agnieszka Holland wyznała, że nie jest wstydem z nim przegrać. Niemniej jednak nieprzypadkowa wydaje się zbieżność tematyki irańskiej z obecną rzeczywistością na arenie międzynarodowej. Reżyser w swym podziękowaniu podkreślił również dysydencki charakter przesłania i poświęcenie jego narodu w walce humanitarnej. Romans amerykańskiej Akademii Filmowej z polityką jest od lat niekwestionowanym faktem.

W odróżnieniu od filmów nagrodzonych Oscarami w kategorii za najlepszy film w ostatnich kilkunastu latach, zarówno „Hugo i jego wynalazek” w reżyserii jednego z najwybitniejszych żyjących twórców kinowych, Martina Scorsese, jak i „Artysta”, zwycięzca w pięciu kategoriach, nie są bestselerami kinowymi. Amerykańska prasa podkreśla, że wśród filmów nominowanych w roku bieżącym do głównej nagrody nie było filmów takiej rangi jak „Titanic” z roku 1997, czy trylogia „Władca pierścieni”. Tegoroczni zwycięzcy nie stanowią także arcydzieł swego gatunku, jak miało to miejsce w nagrodzonym w roku ubiegłym przypadku „Jak zostać królem” Toma Hoopera, czy „To nie jest kraj dla starych ludzi” braci Joela i Ethana Coenów. Ze względu na nieobecność kasowych produkcji prasa amerykańska przewidywała, że tegoroczna ceremonia rozdania Oscarów nie będzie cieszyła się dużą popularnością. Pełne krytyki recenzje ubiegłoniedzielnej uroczystości zamieścił zarówno „Washington Post” jak i magazyn internetowy „Deadline”.

„Washington Post” zauważa, że ceremonia wręczenia Oscarów dowodzi wyraźnie, że głównym problemem przemysłu rozrywkowego jest tęsknota za przeszłością, która nie powróci. Tymczasem nostalgia nie jest dobrym modelem biznesowym, wyjaśnia „Washington Post”. Cały wieczór, będący ukłonem w stronę Hollywoodu za czasów kina czarno-białego, był poświęcony aktorskim reminiscencjom o wpływie jaki oglądanie filmów w kinach, a nie na laptopie czy telefonie komórkowym, miało na ich przyszłą karierę. Tymczasem, dowodzi opiniotwórczy dziennik, w erze Netflixa czy VOD (Video-on-Demand) nawet najbardziej popularne filmy nie będą miały takiej widowni jak 20 czy 30 lat temu. Obecny widz z nostalgią będzie może wspominał ściągnięcie filmu na swój telefon komórkowy, a nie $15 za bilet wstępu do kina. Fakt, że uroczystość odbywała się w dawnym Kinie Kodaka miało symboliczne znaczenie, sugeruje „Washington Post”: tak jak Kodak nie potrafił podążyć za techniczną innowacyjnością i zbankrutował, podobnie Hollywood uparcie trzyma się przeszłości, która nie powróci.

Będąca częścią widowiska prześmiewcza grupa dyskusyjna, odwołująca się do roku 1939 i czasów „Czarnoksiężnika z krainy Oz”, była wprawdzie miłym ukłonem w stronę hollywoodzkiej narracji, ale trąciła myszką, dowodzi „Washington Post”. O ile grupa dyskusyjna może zostać odczytana jako sugestia, by amatorzy pozwolili profesjonalistom wykonywanie ich pracy, to zupełnie inaczej ma się to obecnie, kiedy granica pomiędzy nimi nie jest taka znaczna. Dostępność technologii oznacza, że młody chłopak mając do dyspozycji $1,000 i Mackbooka może stworzyć wiarygodny film w krótkim okresie czasu, dywaguje dziennikarz „Washington Post”. Jakkolwiek miłe było oglądanie jak 82-letni Christopher Plummer odbierał swego Oscara, podobnie Maryl Streep odbierała kolejnego, a Billy Crystal po raz dziewiąty prowadził widowisko, to gdzie są młode twarze?, pada retoryczne pytanie „Washington Post”. Billy Crystal dowcipkował nawet, że przeciętny wiek aktorów odznaczanych Oscarami wynosił 67 lat, a Plummer w podobnym stylu cynicznie podkreślał, że show zdobędzie najważniejszą publiczność w przedziale wiekowym od 78 do 84 roku życia. O ile ważne jest by docenić talenty takie jak Scorsese czy Woody Allen, to równie ważne jest przygotowanie młodych talentów wywodzących się zwłaszcza z młodych demograficznie grup.

O ile model biznesowy Hollywoodu opiera się na unikalności talentu, to przedsiębiorstwa internetowe funkcjonują w oparciu o jego powszechność, argumentuje „Washington Post”. Tegoroczne widowisko oscarowe sugerowało, że jedynie kilku wyjątkowych twórców kształconych przez wiele lat jest w stanie stworzyć magię w systematyczny sposób. Tymczasem każdy, kto spędził parę godzin na internecie wie, że to nieprawda. Że świat pełen jest wyjątkowo utalentowanych osób wykorzystujących dostępne narzędzia technologii cyfrowej i eksperymentujących z innymi innowacyjnymi formatami, również w filmie. Sposób w jaki zostaną pogodzone te dwa światy przesądzi o przyszłości przemysłu rozrywkowego, dowodzi „Washington Post”.

Od wstępnej zapowiedzi przez Morgana Freemana, że uroczystość będzie hołdem zarówno wobec współczesności jak i wspaniałej przeszłości kinematografii, w teatrze zapanowała atmosfera wyczuwana zwykle w domach opieki dla starszych, kwituje widowisko oscarowe „Washington Post”. Być może ma pod tym względem rację. Jednak w niczym nie zmniejszy to naszej ciekawości, z jaką zasiądziemy w przyszłym roku przed telewizorami by oglądać dobrze nam znanych aktorów, wysłuchać już niegdyś zasłyszane dowcipy i poczuć się tak wygodnie jak w swoich starych kapciach.

Na podst. „Washington Post” oprac. Ela Zaworski



----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor