Żaden amerykański prezydent w ostatnich 70 latach nie zdołał wygrać wyborów do drugiej kadencji w sytuacji, kiedy poziom bezrobocia przekraczał 7.5%. Jest całkiem prawdopodobne, że podobnie będzie w wyborach listopadowych. Utrzymujący się od kilku lat wysoki poziom bezrobocia wydaje się największą przeszkodą wobec reelekcji Obamy. Urzędujący prezydent zawdzięcza radykalny ostatnio spadek aprobaty społecznej gwałtownej podwyżce cen benzyny. W miarę jak ceny paliwa przekraczają $4 za galon, aprobata Obamy spada poniżej 50%.
Szanse prezydenta Obamy na wygranie wyborów do drugiej kadencji maleją z dnia na dzień. Ożywienie ekonomiczne, którego zresztą nikt nie widział, zostało zahamowane. Poziom bezrobocia nie spada poniżej 9 procent. Trzy czwarte Amerykanów uważa, że kraj zmierza w złym kierunku. Według sondażu Gallupa poparcie społeczne dla prezydentury spadało systematycznie w ubiegłym roku, a w ostatnim kwartale wyniosło zaledwie 41 procent. Tylko jeden prezydent w ostatnim półwieczu, Jimmy Carter, miał niższe poparcie społeczne. I Carter, rzecz jasna, nie wygrał wyborów do drugiej kadencji.
Możliwość, że gospodarka ulegnie poprawie przed listopadowymi wyborami by zagwarantować Obamie kolejną kadencję wydaje się coraz mniej prawdopodobna. Kongres mu w tym nie pomoże, bo właśnie zaaprobował Obamowski pakiet zatrudnienia. Pomocnej dłoni nie wyciągnie też Europa, gdzie pogłębiający się kryzys podkopuje zaufanie społeczne i wprowadza zamieszanie na rynkach walutowych. Jeśli Obama ma wygrać wybory, to musi przezwyciężyć stan gospodarki, a nie wskazać na nią jako dowód początkowej poprawy na lepsze, jak Ronald Reagan w roku 1984, kiedy zapewniał, że po raz kolejny mamy „poranek w Ameryce”.
Sytuacja nie jest znowu taka zła dla Obamy. Obama pozostaje popularny, co jest zadziwiające biorąc pod uwagę wszystkie niekorzystne wiadomości gospodarcze. Ponadto prezydent nadal gromadzi swe osiągnięcia, które, razem wzięte, mogłyby posłużyć za przekonywające dowody skuteczności jego kampanii reelekcyjnej, zwłaszcza po śmierci libijskiego dyktatora, Muammara al-Kaddafiego i zapowiedzi, że Stany Zjednoczone opuszczą Irak do końca roku.
Prezydent nie zdoła jednak nikogo przekonać, że odwrócił na lepsze bieg kraju, choć może utrzymywać, że rozwiązał wiele problemów pozostawionych mu w spadku przez George’a W. Busha, a ponadto, że poczynił znaczny postęp w pozostałych kwestiach, co może zapewnić mu kolejną kadencję. A przynajmniej istnieją dowody, że taka strategia może zadziałać. Pamiętamy przecież jak Amerykanie zwrócili się przeciwko Bushowi i partii republikańskiej w sprawie wojny w Iraku. Sprzeciw Obamy wobec wojny i kontrast jaki stanowił wobec Hillary Clinton zapewniły mu nominację demokratyczną i pomogły usytuować w Białym Domu.
Spełnienie jego obietnicy o położeniu kresu wojnie rozpoczętej przez Busha powinno rozbrzmiewać pozytywnie nawet wśród wyborców sfrustrowanych gospodarką. Podobnie uwinięcie się z terrorystami i dyktatorami. Osama bin Laden, Kaddafi i Anwar al-Awlaki upadli jako rezultat akcji Obamy.
Nie ulega jednak wątpliwości, że to gospodarka będzie centralną kwestią wyborczą. W tym względzie jakiekolwiek osiągnięcie nie jest oczywiste. Wydaje się, że dwa dokonania zasługują na wyróżnienie na tym tle. Po pierwsze, fundusz subwencyjny Troubled Asset Relief Fund, który został zainicjowany za kadencji Busha, został niemal całkowicie spłacony za czasów Obamy. Po drugie, reforma banków została zatwierdzona w roku ubiegłym, jakkolwiek w znacznie mniej agresywnym stopniu niż większość Amerykanów chciałaby, na co wskazuje ruch okupacyjny. Obama nie przyniósł silnego ożywienia i ktokolwiek zajmie Biały Dom w roku 2013 stanie przed poważnymi wyzwaniami. Ale plany gospodarcze Obamy na najbliższą przyszłość, to znaczy wygaśnięcie ulg podatkowych dla zamożnych wprowadzonych przez Busha, zgadzają się z życzeniami ogółu. Dwie trzecie respondentów w sondażu New York Times/CBS wypowiadało się pozytywnie o podwyżce podatków dla osób z dochodem przekraczającym $1 milion rocznie. Żaden z republikanów nie odważył się zająć podobnej postawy.
Ostatnio jednak znacznie spadł poziom poparcia społecznego Obamy jako prezydenta, który zdecydowanie wzrastał w poprzednich miesiącach. Sondaż dziennika „Washington Post” i telewizji ABC News dowodzi, że spadek oceny Obamy ma związek ze wzrostem cen benzyny. Ceny benzyny przekraczają obecnie w Chicago i Waszyngtonie 4 dolary za galon, a w Kalifornii wynoszą ponad 5 dolarów. Sondaż „Washington Post” informuje, że 65 procent Amerykanów za tę sytuację wini Obamę, a tylko 26 procent popiera politykę prezydenta w sprawie benzyny. Mimo pewnych oznak poprawy sytuacji w gospodarce, jako że w ostatnich miesiącach nieznaczny wzrost odnotowano na rynku zatrudnienia, tylko 46 procent Amerykanów aprobuje sposób sprawowania urzędu przez Obamę, a 50 procent – nie. Jeszcze w lutym było odwrotnie: 50 procent miało pozytywną opinię o prezydencie, a 46 procent negatywną. Notowania Obamy spadły zwłaszcza wśród niezamożnych wyborców, którzy zwykle rozstrzygają o wyniku wyborów.
Spadek notowań Obamy zbiega się ze wzrostem cen benzyny i nasileniem krytycyzmu ze strony republikańskich rywali Obamy w kwestii ekonomii. Nowy sondaż „Washington Post”/ABC podkreśla, że rosnące ceny benzyny zagrażają politycznej pozycji Obamy, uniemożliwiając mu zebranie owoców dobrych wiadomości gospodarczych. Sondaż dowodzi, że 65 procent respondentów nie aprobuje działań Obamy w kwestii cen benzyny, nawet kiedy połowa z nich przyznaje, że administracja nie mogła nic uczynić, by obniżyć ceny surowca.
Tymczasem raport administracji Obamy podkreśla „znaczny postęp” w redukcji importu i zwiększenie produkcji ropy krajowej i gazu naturalnego. Raport opublikowany przez sześć agencji federalnych, został opublikowany w ubiegły poniedziałek, w rocznicę przemówienia Baracka Obamy z roku 2011, w którym obiecał on zmniejszyć uzależnienie Stanów Zjednoczonych od importu zagranicznej ropy o jedną trzecią w najbliższej dekadzie. Dokument zatytułowany „The Blueprint for a Secure Energy Future” informuje, że Stany Zjednoczone zredukowały import ropy w ubiegłym roku o 10 procent lub 1 milion baryłek dziennie. Stany Zjednoczone importowały 45 procent swej ropy w roku ubiegłym, co w porównaniu z rokiem 2008, kiedy import stanowił 57 procent, wynosi poprawę. Administracja jest na dobrej drodze by sprostać swemu celowi, przekonuje nas w raporcie.
Rzeczywistość jest jednak nieco inna. Amerykański import ropy spadł, po części dlatego że Stany Zjednoczone nasiliły produkcję ropy krajowej i gazu w ostatnich latach. Produkcja ropy wzrosła o około 120,000 baryłek dziennie w roku ubiegłym w porównaniu z rokiem 2010. Produkcja ropy w roku 2011, wynosząc około 5.6 milionów baryłek rocznie, należy do największej od roku 2003. Raport informuje, że Stany Zjednoczone były największym światowym producentem gazu naturalnego od roku 2009. Wykorzystanie odnawialnych źródeł energii, takich jak wiatr i energia słoneczna, jest ciągle stosunkowo małe, ale wzrosło podwójnie od roku 2008. Raport przypisuje administracji zasługi za poczynienie postępu. Powołuje się na takie inicjatywy jak wysoki poziom wydajności paliwa w samochodach osobowych, wzrost produkcji odnawialnych źródeł energii i poprawa zabezpieczenia 1 miliona domów na wypadek złych warunków pogodowych.
Ale niezależni analitycy przypisują większość spadku importu ropy zwolnionemu zapotrzebowaniu w nadal anemicznej gospodarce. I do pewnego stopnia, wyjaśniają, nasilenie produkcji krajowej ropy i gazu jest rezultatem decyzji podjętych przez przedsiębiorstwa za czasów administracji George W. Busha, mających na celu powiększenie rezerw. Opublikowany w ubiegły poniedziałek raport wydaje się więc, przynajmniej w części, osłabiać polityczne ataki na Obamę ze strony jego republikańskich rywali, którzy twierdzą, że jego administracja nie zrobiła wystarczająco dużo, by przeciwdziałać wysokim cenom benzyny.
Tymczasem wiemy, że krajowe ceny benzyny rosną i spadają wraz z globalnymi cenami ropy naftowej, które z kolei rosną wraz ze stopniowym ożywieniem ekonomicznym i nerwowymi reakcjami rynku na nasilenie ciśnienia politycznego w Iranie, jednego z największych producentów ropy na świecie. Zamknięcie kilkunastu rafinerii w Stanach Zjednoczonych również przyczyniło się do podwyżki cen ropy.
Większość Amerykanów jest jednak przekonana, że Obama i Kongres mogą zrobić dużo więcej, by zredukować ceny benzyny, dowodzi sondaż Gallupa. Republikańscy kandydaci do prezydentury i niektórzy liderzy przemysłu naftowego winią politykę energetyczną Obamy za zdławienie produkcji krajowej, ponaglając administrację do otwarcia jak najwięcej terenów publicznych i nabrzeżnych do celów wiertniczych.
Jednakże zwiększone wydobycie krajowe nie wyeliminuje potrzeby importu. Stany Zjednoczone posiadają jedynie 2% sprawdzonych rezerw naftowych, a Amerykanie konsumują 25% światowej produkcji ropy naftowej.
Tymczasem wyższe ceny benzyny uderzają konsumentów przy dystrybutorach paliwa, a prezydenta Obamę w sondażach i komentarzach redakcyjnych. Nathaniel Read „Nate” Silver, poważany amerykański statystyk, socjolog specjalizujący się w analizach wyborczych, w swym blogu FiveThirtyEight.com przewiduje szanse na wygraną Obamy w wyborach na 48 procent. Jakkolwiek nie odzwierciedla to potężnego poparcia społecznego, szacuje Silver, to może okazać się wystarczające na tyle by wygrać wybory. Socjolog, który zdobył popularność dzięki dokładnemu szacunkowi zwycięstwa wyborczego Obamy, przewiduje obecnie, że szanse obecnego prezydenta są podobne do nieznacznego zwycięstwa George W. Busha, który zdobył nieznaczną przewagę, kiedy wzrost produktu narodowego brutto wynosił 2.9 procent, a poziom jego społecznego poparcia 48%. Według New York Times, zaledwie miesiąc temu Obama cieszył się 50 procentowym poparciem wśród respondentów, ewidentnie zachęconych doniesieniami, że stan gospodarki się poprawia.
Bez względu na to, co o gospodarce twierdzi administracja rządowa, w nadchodzących tygodniach i miesiącach powinniśmy przygotować się na wzrost cen przy dystrybutorach paliwa. Średnia krajowa cena za galon benzyny wynosi $3.81, według AAA’s Daily Fuel Gauge Report z dnia 14 marca. W Illinois, Kalifornii, Waszyngtonie, D.C., Alasce i na Hawajach ceny benzyny przekroczyły $4 za galon. I o ile ceny na stacjach paliw są najbardziej widocznym rezultatem niepokojów politycznych na Bliskim Wschodzie, spekulacji na giełdzie i ograniczonych zdolności rafineryjnych, już niedługo dostrzeżemy skutki wzrostu cen benzyny we wszystkim, od bochenka chleba do dostawy pizzy. A to może radykalnie zmienić nasze poglądy.
Oprac. Ela Zaworski