----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

15 marca 2012

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Były takie czasy, gdy za $50 dolarów tankowało się do pełna własny samochód, dwa pojazdy stojące w pobliżu i jeszcze człowiek musiał udać się po resztę do okienka. Nie twierdzę, że ktokolwiek płacił za benzynę nieznajomym na stacji, choć taki współczesny Robin Hood na pewno by się przydał. Wydaje się, że to było wczoraj...

W tej chwili wręczając na stacji $50 sprzedawcy spuszczamy wzrok i mówimy "przepraszam, ale tylko pół baku". Troszeczkę człowiek głupieje, gdy po zakończeniu transakcji, zatrzaśnięciu drzwi samochodu i włączeniu radia słyszymy w wiadomościach raport ze światowej giełdy brzmiący mniej więcej tak – "ceny ropy naftowej utrzymują się na podobnym poziomie od ponad 12 miesięcy".

Rynek jest nieprzewidywalny i każde, nawet najmniejsze wydarzenie w odległym miejscu może mieć wpływ na zawartość naszego portfela. Nie, nie chodzi o konflikty zbrojne na północy Afryki, czy napięcie na Bliskim Wschodzie. Czy mieszkaniec Kalifornii wiedział, iż wypadek samochodowy w Wisconsin spowoduje 30% wzrost ceny galona benzyny w San Diego? Czy mieszkańcy Illinois zdawali sobie sprawę, iż pożar rafinerii w okolicach Seattle podniesie koszt tankowania pojazdu o 20%?

Kiedy więc cały świat mówi, że należy korzystać z niskich cen gazu i energii elektrycznej, bo za chwilę będą znacznie wyższe, to powinniśmy wierzyć. Nie bardzo wiem, w jaki sposób mógłbym wykorzystać niższą cenę prądu...oglądać więcej tv? włączyć chłodzenie w domu, mimo, że pogoda do tego nie zmusza? Tak, czy inaczej podwyżka nas nie ominie. Okazuje się bowiem, że nie jesteśmy jeszcze w stanie w pełni wykorzystać tzw. odnawialnych źródeł energii, w związku z czym powracamy do tradycyjnych metod i znów zaczynamy oszczędzać.

Niemcy przez wiele lat były krajem najbardziej zaawansowanym w wykorzystaniu energii słonecznej. Nazywane często "królestwem fotowoltaicznym" posiadały najwięcej ogniw przerabiających światło słoneczne na energię elektryczną. Każdego roku tamtejszy rząd przekazywał setki miliardów euro na projekty z tym związane, przez co rzeczywisty koszt jej produkcji był znacznie wyższy, niż w innych krajach. Niemcy płacili za prąd średnio 4 razy więcej, niż my i tylko Holandia równie mocno zaangażowana w alternatywne sposoby pozyskiwania energii miała ceny wyższe.

Jestem za eksperymentowaniem, za inwestowaniem w badania, za rozwojem tzw. zielonej energii, ale jednocześnie rozumiem decyzję niemieckiego rządu, który postanowił porzucić podobne projekty i wycofać z subsydiowania ogniw słonecznych. Mimo olbrzymich nakładów energia pozyskiwana w ten sposób pokrywała zaledwie 0.3% krajowego zapotrzebowania, wyprodukowanie jednego miejsca pracy w tym sektorze kosztowało nawet do 200,000 Euro. Firmy zmuszane były do kupowania droższej energii, a te, które nie chciały tego uczynić i nie były w stanie podporządkować ostrym wymaganiom ograniczenia emisji dwutlenku węgla przenosiły się do Chin. Z Niemiec uciekli więc prawie wszyscy producenci stali, cementu, papieru i chemii. Do tego zmieniające się pory roku i noc następująca po każdym dniu sprawiały, że ogniwa pracowały z przerwami i nie można było na nich zbytnio polegać. Bezpieczeństwo kraju wymagało, by tradycyjne elektrownie były gotowe do przejęcia odpowiedzialności za napełnienie sieci prądem w każdej chwili, więc dymiły nieprzerwanie tylko podwyższając całkowity koszt eksperymentu i w niewielkim stopniu pomagały środowisku naturalnemu.

Ubiegłoroczna decyzja władz w Berlinie dotycząca zamknięcia w najbliższym czasie wszystkich elektrowni atomowych sprawi, że lider w wykorzystaniu odnawialnych źródeł energii dorzuci nagle kilka milionów ton dwutlenku węgla do atmosfery miesięcznie i będzie truł jak za dawnych lat. Eksperyment jak widać nie udał się. A jeśli nie udał się Niemcom, to nie podejrzewam, by jego pomyślne zakończenie było możliwe na przykład u nas.

Mam nadzieję, że doświadczenia niemieckie będą nauką dla innych i jednocześnie przekonany jestem, iż pewnego dnia będziemy w stanie spróbować jeszcze raz. To jednak nie wydarzy się jutro.

Stany Zjednoczone eksperymentują na znacznie mniejszą skalę, co akurat nie jest złe, ale często w głupszy sposób. Od wielu lat rząd federalny ma jakąś obsesję na punkcie żarówek. Model wymyślony jeszcze przez Addisona właśnie kończy swój żywot - zostanie stopniowo wycofany ze sprzedaży w okresie najbliższych 2 lat. W ich miejsce pojawiły się modele CFL, które długo nie będą oświetlały naszych domów, bo pierwsze żarówki LED są już w sklepach. Dwa lata temu rząd federalny wymyślił bowiem konkurs dla producentów sprzętu oświetleniowego. Chodziło o stworzenie żarówki spełniającej określone wymagania. Nagroda była symboliczna - $10 mln. Do pracy rzuciło się więc kilka lokalnych firm, bo jednym z warunków było częściowe wyprodukowanie jej w kraju i wykorzystanie rodzimych surowców.

Pamiętam jak mniej więcej rok temu słuchałem wywiadu z przedstawicielem firmy Lighting Science Group, który z zapałem mówił o zaawansowaniu badań, korzyściach dla świata i oszczędnościach. Zwracał jednak uwagę, że żarówka LED będzie na początku droga. Okazała się bardzo droga. Kosztuje prawie $50, choć mogłaby $20. Nagrodę zgarnęła firma Phillips, która nad podobnym produktem pracowała od dawna, ale wytwarzała go w Chinach. By zdobyć uznanie amerykańskiego rządu i związane z tym kontrakty, przeniosła montaż i produkcję jednego z mniejszych elementów do USA. Cena podskoczyła z $20 na $50, ale projekt uznano za udany, gdyż pobór mocy w naszych domach potencjalnie zmniejszy się o nawet 80%. Jeśli kupimy te żarówki. Co jeszcze ciekawe, w domach gdzie wszystkie źródła światła są super oszczędne znaczącego obniżenia rachunków nie zaobserwowano.

Oczywiście zapłacimy mniej, gdyż ComEd i podobni mu producenci energii pokrywają część ceny produktu. Mamy tu dziwną sytuację. Do żarówek dopłacają firmy produkujące energię, czyli utrzymujące się z jej sprzedaży. To trochę tak, jakby rafinerie dawały nam 5 tysięcy przy zakupie paliwooszczędnego pojazdu. Jednak regulacje na rynku energii i subsydia są tu znacznie większe, niż na rynku paliw, stąd takie dziwne rozwiązania. Rząd po prostu decyduje ile przykładowy ComEd może zarobić na każdym kilowacie i ile musi z zysku przekazać konsumentom. Szkoda, na rynku paliw też by się coś takiego przydało. Temat właściwie dopiero rozpoczęty, więc użyję znanego skrótu – c.d.n.

Miłego weekendu

Rafał Jurak

rafal@infolinia.com



----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor