Kto nie szuka, ten nie znajdzie.
Rzeka nie popłynie ku ludziom, chociaż oni ją znają,
lecz nie chcą ku niej pójść,
ale to ludzie muszą udać się doń,
jeśli pragną zaczerpnąć wody”
(Hildegarda z Bingen)
Któż nie pamięta niesamowitej atmosfery „Imienia róży” zbudowanej wokół poszukiwań przyczyn zagadkowych zgonów w benedyktyńskim opactwie na południu Włoch. Genialnie opisane realia średniowiecznej rzeczywistości roku 1327 koncentrowały naszą uwagę na fascynującej kulturze, w której dominowało myślenie magiczne. To właśnie ten wymiar magiczno-symboliczno-duchowo-religijny sprawił, że powieściowe wydarzenia i postaci nabierają wyjątkowego, wielowymiarowego znaczenia
Dysputy filozoficzne i teologiczne, heretyckie ruchy religijne, koncepty i szkoły myślenia, metody uprawiania nauki, sposoby budowania i kreowania szkół poznawania i opisu rzeczywistości zewnętrznej i wewnętrznej, a przede wszystkim rozwiązanie zagadki mrocznego opactwa mają wymiar co najmniej ogólnoludzki, żeby nie powiedzieć uniwersalny – w końcu powszechnie uważana za zaginioną, a w istocie tajemnie przechowywana w klasztorze rozprawa „O śmiechu” Arystotelesa mogła być tym elementem, który wywróciłby „powagę” całego średniowiecznego systemu polityczno-religijno-społecznego w niwecz, dlatego księga „truła” potencjalnych czytelników, bo jak wiadomo śmiech jest zaraźliwy, a jego konsekwencje mogą być nieobliczalne.
Umberto Eco pozwala spalić się w powieści cudownej bibliotece w kształcie labiryntu, pełnej niezwykłych tekstów, gromadzonych tam od wieków i obejmujących cały dorobek intelektualny ówczesnego świata. W szalonej scenie filmowej wersji tego pożaru, zakonnicy wynoszą jednak pojedyncze księgi i być może dzięki ich desperackiemu działaniu udało się uratować prace Hildegardy z Bingen, której głównym przesłaniem była konieczność zdrowego umiaru, czyli „discretio” we wszystkim, co człowiek robi. Nie wiadomo, czy prace niemieckiej zakonnicy znajdowały się we włoskim opactwie, ale możemy z wielkim prawdopodobieństwem założyć, że mogły tam być i z pewnością mogły były też stanowić żywą inspirację dla braci benedyktynów w XIV wieku, gdyż sama była siostrą benedyktynką zmarłą w wieku XII.
Hildegarda z Bingen była absolutnie i pod każdym względem niezwykła, a jej zainteresowania, talenty i geniusz były wcale nie średniowieczne, a zaiście renesansowe. Była biegła w filozofii, teologii, muzyce, literaturze, językach, sztukach medycznych, a do tego jeszcze była wizjonerką, mistyczką, przeoryszą i anachoretką. Stworzyła alfabet, w którym spisywała swe mistyczne wizje i porozumiewała się ze współtowarzyszkami. Była powierniczką książąt, królów i papieży.
Jej życie, dziwnym zbiegiem okoliczności, jest dobrze udokumentowane i wiemy o nim mnóstwo, tak zresztą jak i o jej pracach mistycznych, teologicznych i medycznych, które prawie wszystkie się zachowały. Być może właśnie jej życie i dokonania pokazują ostro i wyraźnie, że ciągle pokutuje w nas szkolny i kompletnie zniekształcony obraz średniowiecza, mimo wielu prób zmiany tego wizerunku, żeby wspomnieć tylko genialną „Jesień średniowiecza” Holendra Johana Huizingi. W podobnym duchu, aczkolwiek nie z takim rozmachem, napisana jest bardzo interesującą „Opowieść o życiu naznaczonym łaską – Hildegarda z Bingen”, którą wydała Lucia Tancredi. W książce czytamy:
„Uchodziła za powiernicę cesarza i przewodniczkę tłumów. Bliskie sobie mniszki uczyła, że otacza nas witalność. Dlatego, tłumaczyła, świat nie siwieje. Jej ciało, w wieku osiemdziesięciu dwóch lat, było jej wciąż posłuszne, a ona otaczała je wszelką troską, ponieważ – jak mówiła – było cenną tuniką, którą pewnego dnia będzie musiała zwrócić Stwórcy tak doskonałą, jak w dniu, gdy przyszła na świat. Bez skazy i bez rozdarcia.”
Święta Hildegarda, jakkolwiek nie do końca kanonizowana w efekcie wielowiekowego zamieszania, które ostatecznie ma być uporządkowane z końcem tego roku, wiele swej energii poświęciła sprawom zdrowia i leczenia. Jej podejście do tych spraw było absolutnie nowatorskie i można je śmiało określić współczesnym terminem, jako „leczenie holistyczne”. Inspirowana filozofią starożytnych Greków traktowała człowieka jako byt jednocześnie ziemski i kosmiczny, cielesny i duchowy. Nie widziała w tym żadnej sprzeczności, a jedynie jedność, która przejawiała się między innymi w powietrzno-wodno-ziemsko-ogniowej strukturze natury ludzkiej, innymi słowy jako jedna z nielicznych wtedy i dużo później, miała głębokie przekonanie o strukturalnej jedności psycho-fizycznej pacjenta. Nie tylko zresztą w tym była szokująco „nowoczesna”. W rozdziale analizującym „ratio” kolejną obok „viriditas” i „discretio” cnotę, którym poświęcała w swych pismach wiele uwagi, możemy przeczytać:
„Właśnie dlatego, że konfrontowani jesteśmy z tak wielką ilością informacji, musimy umieć krytycznie ocenić, czy możemy wierzyć temu, co słyszymy. Dając bezkrytycznie wiarę wszystkiemu, pozostawiamy odpowiedzialność innym i w ten sposób padamy łupem manipulacji. Ponadto powinniśmy kwestionować to, co spostrzegamy, pytając, czy jest zgodne z naszymi własnymi doświadczeniami, czy też może chodzi o przejęte uprzedzenia”. (Praktyczny poradnik zdrowego życia, s.23)
Stan chorobowy definiowała w sposób, który do dziś zadziwia, a który jest szczegółowo omówiony w książce „Święta Hildegarda z Binden – Medycyna na każdy dzień”:
„Choroba jest przeważnie jedynie zewnętrznym symptomem wewnętrznej i duchowej kontuzji. Nie chodzi o to, aby symptom ten usunąć, lecz o komplementarny powrót do zdrowia na wszystkich trzech płaszczyznach [zdrowy umiar, dyscyplina, miłosierdzie]. Choroba nie jest naszym wrogiem, lecz wskazówką, iż w naszym życiu coś nie jest w porządku…”.(s.10)
Czytając teksty przeoryszy z Bingen, ma się nieodparte wrażenie, kompletnie trywialne i banalne, ale jednocześnie mocno prawdziwe, że świat tylko zmienia swe pozory, albo dekoracje, w których przyszło nam żyć, a w istocie swej człowiek pozostaje niezmienny i zawsze taki sam w swoich duchowych rozterkach, namiętnościach i poczuciu śmiertelności. Zawsze gdzieś jakaś biblioteka płonie, ale na szczęście zawsze też komuś uda się uratować jakąś jej część, by od nowa móc pracować nad poszukiwaniem „magicznego” wymiaru naszego życia.
Zbyszek Kruczalak