Komentarz demokratki Hilary Rosen o tym, że „pani Romney nie przepracowała ani jednego dnia w swoim życiu” rozpętał prawdziwą medialną konfrontację na temat roli kobiety. Występując w programie CNN AC360 Andersona Coopera, tego samego, który niedawno naśmiewał się z polskiej tradycji śmigusa dyngusa, Rosen stwierdziła, że Mitt Romney nie powinien używać swej żony jako przewodniczki po ekonomicznych problemach kobiet, ponieważ ta nigdy nie pracowała.
Kąśliwe uwagi Hilary Rosen były z pewnością cyniczne i stronnicze, ale zbyt popularne i akceptowalne społecznie, by przejść nad nimi do porządku dziennego. Warto się im przyjrzeć, ponieważ oddają różnice w postrzeganiu roli kobiety przez obie partie polityczne. Rosen zasugerowała, by nie posługiwać się pojęciem „wojny na temat kobiet” wyjaśniając, że „kampania Obamy nie używa go, prezydent Obama go nie używa” i że jest to argument republikanów oskarżających Biały Dom, Planned Parenthood i partię demokratyczną o posługiwanie się nim, podczas gdy, w opinii Rosen, to republikanie sami go rozpowszechniają.
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że obie strony wykorzystują „wojnę przeciwko kobietom” do wygrywania swych koniunkturalnych racji i mobilizacji wyborczej. I jakkolwiek na pozór wydawałoby się, że spór pomiędzy Rosen i panią Romney dotyczy macierzyństwa, to jest on echem zasadniczych dylematów filozoficznych na temat kontroli urodzeń i opieki zdrowotnej kobiet.
A oto komentarz Rosen, który spowodował tyle kontrowersji. Występując w programie CNN stwierdziła ona: „Mamy do czynienia z sytuacją, w której Mitt Romney przemierza kraj wzdłuż i wszerz twierdząc – Moja żona mówi mi, że prawdziwym problemem, z którym borykają się kobiety są kwestie ekonomiczne i kiedy słucham mojej żony, to właśnie to słyszę. Ale wiecie co? Jego żona w rzeczywistości nie przepracowała ani dnia w swoim życiu. Nigdy nie musiała radzić sobie z takimi kwestiami ekonomicznymi, jakie są wyzwaniem dla większości kobiet w tym kraju, w rodzaju jak wyżywić dzieci, jak wysłać je do szkoły i niepokoić się o ich przyszłość.”
Tyle najczęściej cytowany fragment Hilary Rosen, który może być potraktowany z pobłażliwością jako kolejna zaczepka wyborcza aktywistki o prawa homoseksualistów. Już jednak wysłuchanie jej telewizyjnego oświadczenia do końca stawia przedmiot jej wystąpienia w zdecydowanie innym świetle. Otóż Rosen dyskredytuje nie tylko brak zatrudnienia żony republikańskiego kandydata do prezydentury, ale jego tradycjonalne podejście do kobiet, co jej zdaniem, nie przysporzy mu wyborców. Co miała na myśli? Nie wyjaśniła, jakkolwiek możemy się tylko domyślać, że za oficjalnie wyrażoną opinią o niezdolności Ann Romneya do identyfikowania się z finansowymi problemami pracujących w pełnym wymiarze godzin matek kryje się coś więcej. Hilary Rosen jest samotną matką bliźniaków, która musiała przejść przez kosztowną i pełną wyzwań procedurę adopcji wraz z jej ówczesną partnerką, Elizabeth Birch. Nic więc dziwnego, że identyfikuje się z matkami, które nie korzystały z milionów swych mężów by finansować wychowanie dzieci. Jest jednak jasne, że nie o pieniądze Hilary Rosen chodzi, a o tradycyjną rolę kobiety, z którą, jak podejrzewam, nie identyfikuje się, a która to, w jej opinii, uniemożliwia Romneyowi zrozumienie problemów kobiet.
Poglądy pani Rosen nieprzypadkowo pokrywają się z anty-rodzinną polityką administracji Obamy. Hilary Rosen nie jest bowiem osobą prywatną. Pełni funkcję dyrektora odpowiedzialnego za public relations i komunikację w firmie oferującej konsultacje polityczne SKDKnickerbocker, w której jedna z założycielek, Anita Dunn, była wyższym rangą doradcą Obamy i w bieżącym roku świadczyła usługi Narodowej Konwencji Demokratycznej. W wyborach w roku 2008 Rosen pełniła funkcję dyrektora politycznego i redaktora Huffington Post, jak również komentatora w CNN. Jakkolwiek przedstawiciele partii demokratycznej oświadczają, że Hilary Rosen nie pełni formalnie funkcji doradczych, chociaż uczestniczyła w spotkaniach nieformalnie, to nie ulega wątpliwości, że jako znana demokratka w Waszyngtonie, była częstym gościem w Białym Domu.
Po niefortunnym wystąpieniu w programie Coopera w sieci CNN, czołowi doradcy polityczni Obamy niemal natychmiast zdystansowali od niej prezydenta, podkreślając, że Rosen nie świadczy płatnych porad w kampanii Krajowej Konwencji Demokratycznej. Wpływowi doradcy kampanii reelekcyjnej Obamy wyrazili na Twitter swe oburzenie z powodu komentarzy Rosen. „Trudno mi bardziej mi się z nią nie zgodzić”, stwierdził Jim Messina, menedżer kampanii Obamy. „Jej komentarze są niewłaściwe, a dyskusje na temat rodziny powinny być zakazane. Powinna przeprosić”, zawyrokował.
Wątpię w szczerość owych oświadczeń, bo nie mają one wiele wspólnego z poglądami osób je wygłaszających, a ilustrują strategię wyborczą kampanii Obamy. Czołowie doradcy wiedzą bowiem doskonale, że to kobiety nie opowiadające się ani po stronie demokratów ani republikanów zdecydują o wygranej w stanach, gdzie żaden kandydat nie uzyskał dotąd decydującej przewagi. Zdaje sobie z tego sprawę także Ann Romney, która zajęła wiodącą pozycję w trasie kampanii wyborczej, występując niejako w zastępstwie swego męża i próbując zyskać głosy kobiet, bloku będącego jednym z najsłabszych punktów kampanii Romneya.
Według danych z ostatniego spisu demograficznego, co czwarta kobieta posiadająca dzieci w wieku poniżej 15 lat nie pracuje poza domem. To poważny blok wyborczy.
Problem polega na tym, że sprowokowana przez Hilary Rosen dyskusja nie dotyczy Ann Romney. Nie ma też wiele wspólnego z zatrudnieniem kobiet, ich macierzyństwem, czy stanem ich zasobności. Chodzi o atak na rodzinę, w której kobieta zajmuje się dziećmi i to właśnie uważa za swoją nie uwłaczającą jej w niczym powinność. Hilary Rosen próbuje uśmierzyć swój personalny atak wyjaśniając pokrętnie: „To nie jest o tym czy Ann Romney czy ja, czy jakaś inna majętna kobieta może pozwolić sobie na pozostanie w domu i wychowanie dzieci. Większość kobiet w Ameryce, przyznajmy, nie ma takiego wyboru”, nieprzekonywająco tłumaczy Rosen.
Mitt Romney nie pozostaje jej w niczym dłużny. Rzecznik prasowy jego kampanii wyborczej zaatakował Rosen zanim wystosowała przeprosiny w czwartek w ubiegłym tygodniu, czyniąc z kontrowersji zarzut ekonomiczny przeciwko Białemu Domowi. „Powiernica Białego Domu nie tylko wyrządziła krzywdę atakując matkę, która podejmuje decyzję o pozostaniu w domu, ale tak wiele kobiet straciło swe miejsca pracy w gospodarce za czasów Obamy, że nie mają takiego wyboru”, oświadczyła Andrea Saul, rzeczniczka Mitta Romneya.
Występując w sieci Fox w czwartek w ubiegłym tygodniu Ann Romney podkreśliła, że ona także doświadczyła w swym życiu trudności. Biorąc pod uwagę, że jej majątek jest szacowany na $250 milionów, przyznała, że jej kłopoty nie dotyczyły finansów. Pani Romney z właściwą damie gracją nie wspomniała, że przeżyła walkę z rakiem piersi i że jest chora na stwardnienie rozsiane. „Mogę wam powiedzieć i przyrzec, że miałam w życiu problemy”, oświadczyła dyplomatycznie. Daje tym do zrozumienia, że kobiety ciężko pracują w wielu różnych dziedzinach życia i że zasługują na szacunek.
Tymczasem kampania Romneya wykorzystała kontrowersję do zbiórki funduszy. W emailu zatytułowanym „Wojna przeciwko matkom”, Beth Myers, była szefowa personelu Romneya, zaoferowała nalepkę na zderzaku samochodu z hasłem „Matki napędzają gospodarkę” do nabycia za $6. „Jeśli jesteś matką pozostającą w domu, demokraci mają ci do zakomunikowania: że nie przepracowałaś ani jednego dnia w swym życiu”, informował email dodając, że „Ameryka zasługuje na prezydenta, który by nas zjednoczył, a nie wystawiał do walki przeciwko sobie.”
Tak oto wygrywane przez demokratów hasło wyborcze „walki przeciwko kobietom” coraz bardziej wygląda jak walka przeciwko matkom, a w szczególności przeciwko żonie Mitta Romneya. Wiele wskazuje więc na to, że zarówno zwolennicy Romneya jak i jego przeciwnicy interpretują kwestię praw i osiągnięć kobiet jako sposób na pozyskanie punktów wyborczych.
„Osobiście jestem przekonana, że kobiety nienawidzą sposobu, w jaki kwestie zdrowotne stały się przedmiotem gry politycznej republikanów w ostatnich kilkunastu miesiącach”, oświadcza Rosen w odpowiedzi na zarzuty. Wszyscy jednak wiemy, że to nie republikanie uczynili je przedmiotem rozgrywek, a demokraci u władzy, z Obamą na czele wprowadzając bezprecedensowy wymóg finansowania polis ubezpieczeniowych zawierających wymogi sprzeczne z wierzeniami religijnymi katolików i innych grup wyznaniowych, jak w przypadku ustawy Ministerstwa Zdrowia i Usług Socjalnych. To, co wydaje się w przypadku Hilary Rosen gafą polityczną demokratów, lub, jak kto woli, personalnym atakiem aktywistki o prawa homoseksualistów na żonę republikańskiego kandydata, w rzeczywistości nie jest ani przypadkowe ani nieprzemyślane. Wiele wskazuje bowiem na to, że jest istotnym elementem strategii politycznej demokratów.
Sprzeczność interesów Hilary Rosen, która wydała się zrównywać matki opiekujące się swymi dziećmi w domu z matkami niepracującymi, oddaje zasadnicze różnice kulturowe pomiędzy oboma obozami politycznymi. Fox News i inne konserwatywne sieci medialne, które przyszły w odwet Ann Romney, broniły jej przy pomocy retoryki tradycyjnych, pro-rodzinnych wartości i dyskredytowały Rosen jako lewicową feministkę. W rzeczywistości cała historia jest znacznie bardziej skomplikowana, biorąc zwłaszcza pod uwagę jak wielu demokratów przyklasnęło oskarżeniom prawicowych polityków dystansując się od Rosen. Rzecz jasna, implikacje Rosen mogą być łatwo obalone. Wszyscy wiemy, że opieka nad dziećmi jest uciążliwym zajęciem. Z drugiej strony, republikanie mieli ułatwioną sytuację w kontekście nieuzasadnionego i nienawistnego ataku aktywistki.
Pasja, z jaką Rosen zaatakowała Ann Romney niedwuznacznie wskazuje, że walka przeciwko kobietom jest w rzeczywistości walką z rodziną, z jej podziałem biologicznych ról kobiety i mężczyzny, możliwością wychowania dzieci przez żonę i utrzymania przez męża. Arogancja z jaką Rosen wytoczyła swe argumenty nieomylnie wskazuje na prywatny i traumatyczny charakter tej konfrontacji. Nie zapominajmy jednak, że polityka nie jest filozoficznym przemyśleniem, jakby chcieli zarabiający na niej komentatorzy polityczni popularnych sieci medialnych, a wypadkową prywatnych i nie zawsze uświadomionych osobistych motywacji i rozczarowań. I niczym więcej.
Oprac. Ela Zaworski