----- Reklama -----

WolfCDL. Zostań kierowcą ciężarówki

03 maja 2012

Udostępnij znajomym:

'

Święto zakazane podczas rozbiorów, ale często obchodzone potajemnie i będące namiastką pamięci o zapomnianych już czasach wolności. Przywrócone w 1919 roku, lecz tylko na 20 lat, by mogło powrócić do oficjalnego kalendarza polskich świąt narodowych dopiero w roku 1990. Czy słusznie walczono o prawo do obchodów Konstytucji 3 Maja? Co dała ona Polakom i czy rzeczywiście była rewolucją i zapowiedzią nowego modelu ustrojowego na skalę europejską i światową?

          „Pierwsza w Europie, druga na świecie” – to możemy przeczytać w każdym podręczniku, słyszymy to też każdego roku przy kolejnej rocznicy uchwalenia Konstytucji Majowej. I słusznie: trudno zaprzeczyć, że wyprzedzili nas wyłącznie Amerykanie, a nawet Francja, która w XVIII wieku była już niekwestionowaną europejską stolicą kultury i kolebką nowoczesnych prądów myślowych, została za nami kilka miesięcy w tyle. U schyłku nowożytności nie brakło wprawdzie prób całościowej kodyfikacji prawa i wprowadzenia dokumentu, który dziś nazwalibyśmy ustawą zasadniczą (warto przywołać chociażby rok 1755 na Korsyce czy wydany w Szwecji w 1772 roku regeringsform), nie były to jednak akty, które wyprzedzały pod względem ustrojowym swoje czasy tak dalece, jak konstytucja polska, amerykańska czy francuska. Wyznacznikiem nowoczesności powinna być tu bowiem oświeceniowa myśl polityczna: przede wszystkim trójpodział władzy, podstawowe prawa i wolności przyrodzone każdemu człowiekowi, zasada suwerenności narodu.

          Nie ma więc wątpliwości – Konstytucja 3 Maja była rewolucją. Rewolucją na skalę polityczną, społeczną, ustrojową. I mamy prawo być z tego dumni. Sztuczna skromność nie zawsze jest bowiem cnotą, a martyrologii nasz naród ma i tak wystarczająco – tej prawdziwej i tej pieczołowicie mitologizowanej przez dziesięciolecia. Czy jednak Rzeczpospolita mogła pozwolić sobie na komfort śmiałego wybiegania przed orkiestrę? W Stanach Zjednoczonych konstytucja weszła w życie i faktycznie stała się przełomem. Ale gdy tam uchwalano Deklarację niepodległości, Polska była już cztery lata po pierwszym rozbiorze.

          I oto w 1791 roku stronnictwo królewskie podejmuje próbę wprowadzenia ustroju nie tylko bardziej postępowego od absolutyzmu oświeconego, który panował w państwach zaborczych, ale także niebezpiecznie kojarzącego Polskę z rewolucyjną Francją. Sam Stanisław August Poniatowski zdawał sobie chyba z tego sprawę, czego dowodem jest wysłanie listu do carycy Katarzyny II, w którym powiadamiał ją o tak niezwykle ważnym przecież fakcie, z półrocznym opóźnieniem. Potem poszło już szybko: Targowica, wojna w obronie konstytucji, drugi rozbiór, insurekcja kościuszkowska i ostateczny podział Rzeczypospolitej między państwa ościenne w 1795 roku.

          Trudno przewidzieć, co by się stało, gdyby wybrano stopniowe reformy i dalsze posłuszeństwo wobec rosyjskiego protektoratu. Wtedy też tego nie wiedziano. Dotychczasowa polityka zapewniała wprawdzie spokój, ale czy na długo? Tymczasem nadchodzi dla Rzeczypospolitej szczególny moment dziejowy: Rosja zajęta jest wojną z Turcją, a oczy Europy Zachodniej zwrócone są na rewolucyjną Francję. Położono więc na szalę wszystko i wszystko stracono.

          Tyle historii. A co z dniem dzisiejszym? Konstytucja 3 Maja miała szansę po wejściu w życie stać się dla Polski faktycznym odrodzeniem, a dla Europy wzorcowym modelem nowoczesnego państwa. Ale skoro tak się nie stało, to co właściwie świętujemy?

          Ano to, że możemy – tym razem za sprawą Ustawy Majowej – po raz kolejny poprawić sobie humor. Polacy lubują się bowiem w rozpamiętywaniu swych narodowych zwycięstw. Ale nie tych realnych. Żeby zwycięstwo miało odpowiedni wymiar, musi być przede wszystkim (a najlepiej wyłącznie!) moralne. Lepiej więc pamiętamy wiktorię wiedeńską, niż o dziesięć lat wcześniejszą bitwę pod Chocimiem, chociaż zakończyła się przecież dla Polski sukcesem równie spektakularnym i dzięki niej Sobieski rok później wygrał elekcję. Czemu? Ponieważ pod Wiedniem byliśmy „tacy dzielni”, a nie dość, że nas nawet nie doceniono, to jeszcze pomogliśmy swojemu przyszłemu zaborcy.

          I na tym głównie opiera się polska martyrologia. Nie na samym cierpieniu pod zaborami, ale na serii zrywów patriotycznych, które zamieniały się szybko w klęski, nie zostawiały jednak wątpliwości, po której ze stron powinna leżeć sympatia i współczucie. Obchody święta Konstytucji 3 Maja teoretycznie nie wpisują się w ten schemat – to przecież nam się udało! Ale przy okazji podkreślamy, że nas zdradzono i że nikt nam nie pomógł, kiedy próbowaliśmy tego sukcesu bronić, tym razem oczywiście przelewając już polską krew.

          A w myślach oddychamy z ulgą. Bo przecież dzięki temu Rzeczpospolita wprawdzie upadła, ale się nie poddała! Strach pomyśleć, jak byśmy wyglądali, gdyby państwa ościenne pozbawiłyby nas niepodległości wcześniej. Wtedy byłby to obraz zgrai zapatrzonych we własny interes magnatów i szlachty, którzy przez swoje kołtuństwo i brak troski o państwo niemal sami podłożyli się sąsiadom. A tak mamy zaczątki nowocześnie rozumianego już narodu, zjednoczonego najpierw w walce o reformy, a potem walczącego desperacko o ich zachowanie.

          Świętujmy więc – druga na świecie konstytucja, tuż po amerykańskiej, to naprawdę dowód ogromnego wysiłku nowego pokolenia Polaków oraz umiejętności spojrzenia w zupełnie nowy sposób na sprawy państwa. Ale miejmy jednocześnie świadomość swojej narodowej słabości do pamiętania zwycięstw wyłącznie moralnych. Czy naprawdę w naszej historii nie było niczego, co nam się w pełni udało?

'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor