Rozpoczęła się już oficjalnie kampania prezydencka. Pojawiły się pierwsze reklamy starającego się o reelekcję Baracka Obamy. Wprawdzie Mitt Romney nie otrzymał jeszcze nominacji, nikt jednak nie wątpi, że to on walczył będzie o Biały Dom z jego obecnym gospodarzem.
Możemy bardzo uważnie przyglądać się wszystkim wydarzeniom na scenie politycznej, śledzić każdy ruch i słowo kandydatów, przeglądać zawartość ich kont i liczyć sojuszników.
Możemy również raz na tydzień zapoznać się z wynikami sondaży ze stanu Ohio i w przybliżeniu ocenić szanse obydwu polityków.
Oczywiście to droga na skróty, ale dla osób bardzo zajętych to dobry sposób na określenie wyniku zbliżającego się głosowania.
Od 1960 r. w każdych wyborach prezydenckich mieszkańcy tego stanu wybierali późniejszego prezydenta. Nie pomylili się dotąd ani razu. Fakt, wszystko może się zmienić, ale na razie jest to dobry sposób mierzenia popularności kandydatów i ich szans na zwycięstwo.
Według opublikowanego właśnie sondażu Obama ma obecnie w Ohio niemal niezauważalną przewagę, bo popiera go tam 45% głosujących mieszkańców, podczas gdy Romneya 44%. Gdy weźmiemy pod uwagę wiceprezydenta to przewaga zwiększa się i wynosi 47-43. Oczywiście wszystko może się zmienić w momencie ogłoszenia nazwiska republikańskiego współkandydata. Różnica raczej nie powiększy się, bo wiemy na pewno, że Sarah Palin w wyborach nie weźmie udziału.
Obserwując wyniki sondaży w Ohio nasuwa się jeszcze jeden wniosek. Tegoroczne wybory nie będą już starciem pokoleń, ale raczej walką płci. Okazuje się bowiem, że mężczyźni głosowaliby stosunkiem 50-40 na Romney`a, natomiast kobiety 49-38 na Obamę. Tak jak wspomniałem, to tylko jeden z sondaży i sposobów oceny sytuacji na scenie politycznej. Jednak od czasu do czasu warto tam zajrzeć.
Szczyt NATO już za kilka dni. Mobilizacja sięga zenitu. Dla nieprzyzwyczajonych wygląda to jak wprowadzenie stanu wyjątkowego. Zamykane muzea, szkoły, linie autobusowe, dodatkowa ochrona budynków mieszkalnych, godzina policyjna. Nawet pielęgniarkom odmówiono organizowania protestu. Wiemy przecież, jak groźna i nieobliczalna jest to grupa zawodowa.
Wiele osób zaczyna wątpić, czy w tym wszystkim chodzi wyłącznie o ochronę przybywających do nas głów państw. Coraz wyraźniej widać, że równie ważnym celem organizatorów jest ograniczenie wolności wypowiedzi osób przeciwnych takim spotkaniom. Niektórzy zapominają, że NATO jest organizacją militarną, która w założeniu miała służyć obronie terytorium państw członkowskich. Obecnie służy obronie nie tylko terytoriów, ale również interesów. Nie można przecież powiedzieć, że NATO nigdy nie bywa agresorem. Niezależnie, jakie poglądy na ten temat reprezentujemy, musimy przyznać prawo głosu wszystkim. Jeśli ktoś nie zgadza się z polityką NATO powinien mieć prawo o tym mówić. Jeśli ktoś jest za likwidacją tej organizacji, powinien być w stanie przedstawić swe argumenty. Dlatego kilka dni przed oficjalnym rozpoczęciem obrad szefów państw członkowskich w Chicago zbiorą się aktywiści i przedstawiciele wielu organizacji w ramach Counter Summit, czyli Szczytu na Rzecz Pokoju i Ekonomicznej Sprawiedliwości. Nikt o tym nie słyszał? Dziwne. Informacje trafiły do wszystkich mediów.
Niewiele osób zdążyło też poznać najnowsze badania dotyczące samochodów wyposażonych w silniki hybrydowe. Przez lata przekonywano nas, że są lepsze dla środowiska i zdrowsze dla ludzi. No cóż, wciąż są. Okazuje się jednak, że trafiając w ręce użytkowników przestają takie być. Przede wszystkim badania dowiodły, iż właściciele samochodów hybrydowych jeżdżą więcej. Nie martwiąc się zbytnio o zużycie paliwa i jego cenę pokonują znacznie więcej mil, niż ich opóźnieni w rozwoju technologicznym koledzy. Jeżdżą często dla przyjemności i bez celu. Rzecz niespotykana od wielu lat. Poza tym EPA nagminnie zawyża wyniki testów tych pojazdów publikując często nawet o 20% wyższy od rzeczywistego dystans przez nie pokonywany z jednego galona paliwa. Hybrydy są bardziej oszczędne i lepsze dla środowiska, ale tylko w niewielkim stopniu wykorzystujemy te ich właściwości.
Wielki Brat nie rezygnuje. Szanse na przyjęcie ustawy SOPA (Stop Online Piracy Act) zostały dzięki zmasowanej akcji internautów pogrzebane zaledwie kilka miesięcy temu, a już mamy nowy pomysł o nazwie CISPA (Cyber Intelligence Sharing and Protection Act). Tym razem protesty nie pomogą, bo nie wiadomo, przeciwko czemu miałyby być wymierzone. Jest to znacznie lepiej skonstruowana ustawa, nie dająca szans ewentualnym oponentom, a przynosząca pomysłodawcom wielkie korzyści. W skrócie chodzi o wymianę informacji ważnych dla bezpieczeństwa cyberprzestrzeni pomiędzy organizacjami rządowymi, a prywatnymi firmami działającymi w tym sektorze. Dostawcy internetu i portale społecznościowe udostępniać będą wszystkie zdobyte na nasz temat dane rządowi federalnemu, a ten dzielić się będzie tym, co sam zebrał. W ograniczonym oczywiście zakresie. W ten sposób rząd bez naruszania naszych praw i tworzenia kontrowersyjnych ustaw i tak dowie się, co lubimy oglądać w internecie, ile czasu w nim spędzamy, z kim rozmawiamy, czy sprowadzamy coś nielegalnie, jakie listy do nas przychodzą, od kogo, itd. Nawet jeśli nie mamy nic do ukrycia, to powinniśmy odczuwać niepokój, że coś takiego ma miejsce. CISPA jest nazywana synem SOPA i PIPA (Protect IP Act) i po rodzicach dziedziczy najlepsze geny.
W związku z zakończonym niedawno sezonem podatkowym dużo mówi się o wysokich i niczym nieuzasadnionych zarobkach osób publicznych, których wynagrodzenia pokrywają podatnicy. Na przykład w Nowym Jorku można jednocześnie zarabiać $250,000 i otrzymywać emeryturę w wysokości $300,000. Można też być szefową niewielkiego dystryktu szkolnego na Long Island z pensją ponad pół miliona i posiadać prawo wykonywania na boku dodatkowych zleceń. W Kalifornii po wyrzuceniu z pracy za malwersacje wciąż jesteśmy uprawnieni do $550,000 za niewykorzystane dni wakacyjne. W Filadelfii po 2 latach pracy dla miasta mamy gwarantowaną emeryturę w wysokości $50,000. Uff..nie tylko Illinois.
Miłego weekendu.
'