Słowa Baracka Obamy o „polskich obozach koncentracyjnych” były bez wątpienia gafą, wynikającą z błędów jego zaplecza doradczego. Jak to zwykle bywa ze sporami o historię, wszystko jest splotem przypadków i zaniedbań.
Przypomnijmy – całe zamieszanie miało miejsce w czasie wtorkowej uroczystości pośmiertnego uhonorowania Prezydenckim Medalem Wolności Jana Karskiego, legendarnego kuriera z okupowanej Polski, który nagłośnił skalę ludobójstwa dokonywanego przez hitlerowców na Żydach (jego sylwetkę przedstawiliśmy w „Monitorze” w lutym tego roku). Przyznając medal, prezydent Obama stwierdził, że Karski został potajemnie wprowadzony do „polskiego obozu koncentracyjnego”. Sprawa wywołała burzę, w Polsce mnożą się głosy żądające przeprosin, w mediach zagranicznych trwa dyskusja o zasadność bądź nie takiego postulatu. W chwili, gdy powstaje ten tekst, znamy już dwa oświadczenia Białego Domu ubolewające nad tym, co się stało i tłumaczące całe wydarzenie jako przejęzyczenie.
Dlaczego te trzy słowa wywołały aż takie oburzenie? „Polskie obozy koncentracyjne” to nie jednostkowy przypadek wpadki prezydenta USA, ale powtarzające się często przy różnych sytuacjach określenie, używane m.in. przez prasę amerykańską. Co jakiś czas sprawa wraca niczym bumerang, budząc w licznych środowiskach spore oburzenie. Zrozumiałe, gdyż może być odbierane jako zarzut wobec Polski dotyczący jej udziału w Zagładzie Żydów.
Bez wątpienia problem jest bardzo złożony. W bardzo dużej ilości przypadków „polskie obozy” to po prostu skrót myśliwy. Niestety, ale to właśnie na ziemiach polskich znajdowało się symboliczne centrum Holocaustu – obóz zagłady Auschwitz-Birkenau, również Majdanek czy Treblinka. To znajdujące się na terenie Polski hitlerowskie „fabryki śmierci” są miejscem pielgrzymek światowej społeczności żydowskiej, w czasie których wspomina się braci wymordowanych przez nazistów. Możliwe, że pojęcie to, w sposób zupełnie nietrafiony, ale ma po prostu w wielu wypadkach wymiar ściśle geograficzny
Niestety, jest też druga strona medalu – ignorancja osób, które wypowiadają się (najczęściej na piśmie) na ten temat. Trudno powiedzieć, skąd się to bierze. Obstawiałbym raczej ogólnie słaby poziom wiedzy historycznej tzw. „ludzi Zachodu”, zwłaszcza o tak „nierealnym” problemie jak wymordowanie 6 milionów Żydów. Niestety, Polska tym różni się od Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych, że w tamtych krajach trudno jest doświadczyć Zagłady w sposób realny. Nie da się na żywo zobaczyć miejsca, w którym ci ludzie ginęli, trudno jest sobie nawet wyobrazić zniknięcie tak dużej populacji. Programy edukacyjne i nowoczesne muzea to niestety nie wszystko, nawet, gdy są tak poważanymi instytucjami jak United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie. Słabo działa to nawet w Polsce. Opowieści o wydarzeniach sprzed 70 lat dziejących się gdzieś w Europie niekoniecznie będą przemawiać do ludzi, którzy patrzą na świat np. zza Oceanu. Nawet, gdy są wykształceni.
Nie sądzę, by prezydent Obama był przedstawicielem grupy ignorantów. Pokazał, że problem Zagłady rozumie, gdy w czasie ostatniej wizyty w Polsce złożył hołd bohaterom getta w Warszawie.
Na szczęście są prowadzone działania, które mogą wyeliminować tę niechlubną zbitkę słowną. Od kilku lat różne organizacje (w tym Fundacja Kościuszkowska) wpływają na wydawców tytułów prasowych i agencji informacyjnych, by w swoich redakcyjnych stylebook’ach umieszczali zakaz używania wyrażenia „polskie obozy koncentracyjne”. Wiele renomowanych tytułów zadeklarowało już takie rozwiązanie. Po feralnych słowach Obamy prezes Instytutu Pamięci Narodowej Łukasz Kamiński zapowiedział stworzenie dobrze wypozycjonowanego w wyszukiwarkach serwisu internetowego w języku angielskim, który tłumaczyłby zagranicznym dziennikarzom, jak naprawdę wyglądał historia wojny i okupacji w Polsce.
Czy pechowa wpadka Obamy pomoże przełamać ten zaklęty krąg ciągle powtarzanych błędów i przeinaczeń? Miejmy nadzieję, że tak...
Tomasz Leszkowicz
'