----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

13 czerwca 2012

Udostępnij znajomym:

'

54-letni mężczyzna wraz z żona starszą od niego o dwa lata kupują w sklepie spożywczym kilka artykułów. On piwo i jakieś pieczywo, ona napój gazowany. W ostatniej chwili kobieta dorzuca zdjętego z półki obok kasy batonika czekoladowego i paczkę gum do żucia, a następnie wręcza mężowi znalezione w kieszeni 5 dolarów wiedząc, że to, co on ma w dłoni nie wystarczy na opłacenie rachunku. Widząca to bardzo młoda kasjerka prosi o dokument tożsamości udowadniający ukończenie 18 lat. Prosi obydwoje małżonków. Niestety, kobieta nie ma przy sobie ID, zostawiła w samochodzie. Transakcja nie może dojść do skutku. Dziewczyna tłumaczy, że takie są przepisy i nie zamierza ich łamać. Mężczyzna wskazuje na swoją siwą brodę, podobnego koloru włosy żony i przekonuje, że przecież na pierwszy rzut oka widać, iż obydwoje są w wieku przedemerytalnym. Nic z tego, dziewczyna nie słucha argumentów, zdaje się nie dostrzegać wieku klientów i uparcie zasłania się przepisami.

Mężczyzna wskazuje w końcu na napis mówiący, że ID wymagane jest od osób wyglądających na mniej, niż 30 lat. Kasjerka na to, iż inny przepis nakazuje sprawdzenie dowodu tożsamości osobie podającej pieniądze komuś, kto kupuje alkohol. "Dobrze, ale osoba podająca pieniądze nie wygląda na 30, mało tego, nawet na 40" – argumentuje mężczyzna. Dziewczyna w kasie proponuje kontakt z kierownictwem sklepu, ale zdania nie zmienia. Piwo, przy zachowaniu wszelkich możliwych środków ostrożności i w pełnej zgodzie z obowiązującymi przepisami federalnymi, stanowymi, miejskimi i sklepowymi kupione zostaje w innym punkcie kilka minut później.

To przykład z życia wzięty i przekonany jestem, że przynajmniej kilku czytelników spotkało się z podobnym zdarzeniem w przeszłości. Wiele osób przekonuje, że po to są przepisy, by je przestrzegać. Dziewczyna mogła stracić pracę, sklep mógł stracić licencję, itd. W pełni rozumiem te argumenty, ale mam jednak inne zdanie. W momencie, gdy zaczniemy się zgadzać na takie traktowanie, stopniowo tracimy coś więcej, niż możliwość zakupu wybranego towaru. Coraz częściej stykamy się z totalną głupotą i bezmyślnością, a najczęstszym wytłumaczeniem są przepisy. Nasze życie staje się zmechanizowane jak fabryka samochodów. Wszystko jest zaprogramowane, nie ma miejsca na własne decyzje, a zdrowy rozsądek jest skutecznie tępiony. Podejrzewam też, że dziewczyna nie straciłaby pracy, ani sklep licencji, bo przecież piwo w końcu kupione zostałoby przez osobę pełnoletnią.

W Nowym Jorku, gdzie urzęduje znany z nadopiekuńczości burmistrz Bloomberg, podobnych rozporządzeń jest bez liku. Nad kilkoma już obradują nasi radni, więc przygotujmy się odpowiednio. Mamy menu restauracyjne z kalorycznym opisem ustępującym w szczegółach wyłącznie ulotce lekarstwa na serce. Mamy tam ograniczenia zawartości tłuszczu, soli i cukru w potrawach. Wbrew pozorom, nie chodzi o zdrowie mieszkańców, ale o budżet. Tamtejsze władze przekonują, że spożywanie soli może doprowadzić do powikłań zdrowotnych, a może się przecież zdążyć, że osoba taka nie będzie miała ubezpieczenia. Potencjalna oszczędność dla podatnika. Podobnego argumentu używano zakazując tam palenia w latach 90. Obecnie trwa dyskusja nad zakazem tekstowania w czasie spaceru, bo ewentualna nieuwaga pieszego może spowodować wypadek, który będzie miasto sporo kosztował – korek, dojazd karetki, leczenie, itd.

Nowy Jork jest też ciekawy z innego powodu. Miasto ma jedne z najbardziej liberalnych przepisów dotyczących posiadania niewielkiej ilości marihuany. W ramach jej dekryminalizacji zezwolono na posiadanie kilku uncji pod warunkiem, że nie jest widoczna dla innych. Burmistrz Bloomberg, który wciela w życie prywatne poglądy w imię polepszania podległego mu stada, nakazał policji zatrzymywać podejrzanych osobników na ulicy i nakazywać im opróżnianie kieszeni. W ten sposób wszystko nagle staje się widoczne dla przechodniów, a policjant nie mając innego wyjścia musi dokonać aresztowania. Nowy Jork jest obecnie rekordzistą pod tym względem. Każdego roku dochodzi tam do 400,000 zatrzymań w związku z publicznym opróżnianiem kieszeni. Problem w tym, że nie chodzi nawet o ewentualną szkodliwość palenia marihuany, ale o to, że będący pod jej wpływem człowiek może dokonać niezgodnego z prawem czynu, narazić kogoś na straty i uruchomić wtedy znacznie bardziej kosztowny proces opłacany przez podatników. Tak podobno jest taniej. Tamtejszy departament zdrowia publicznego zastanawia się nad podobnymi ograniczeniami wobec alkoholu – osoba pijana jest groźna dla budżetu. Nowy Jork, i jest to jak najbardziej poważna informacja, zastanawia się jakie wprowadzić ograniczenia dotyczące spożycia procentowych trunków.

Ostatni pomysł to ograniczenie wielkości napojów gazowanych. Problem w tym, że ograniczenia dotyczą tylko niektórych miejsc. Jeśli w jednym punkcie kasjerka nie będzie nam chciała sprzedać dużej Coli, to pewnie zrobi to sklep po drugiej stronie ulicy. Poza tym można kupić dwa małe kubki, a w restauracjach wciąż zgodne z prawem są dolewki w czasie posiłku. Prawo totalnie pozbawione sensu, podobnie jak wiele innych. Ktoś zaproponował nawet, by każdy mieszkaniec otrzymywał formularz, w którym wpisana będzie ilość szkodzących zdrowiu, zakupionych przez niego artykułów. Regularna reglamentacja.

Z całego kraju, nie wyłączając absolutnie Chicago, docierają do nas coraz częściej informacje o proponowanych ograniczeniach i niewielkiej ingerencji w codzienne życie milionów. Niby nic wielkiego - tu napoje są za duże, tu potrawy za słone, tu nie wolno siadać na murku, tam ubierać się na zielono, karmić piersią dzieci w miejscach publicznych, głośno śmiać się i płakać. Każda ustawa ma setki przepisów, każdy przepis kilkadziesiąt podpunktów. Najczęściej robione to jest z myślą o nas, a zwłaszcza naszych kieszeniach. Przekonywani jesteśmy, że niezdrowy trym życia innych nas kosztuje, podobnie niewłaściwe zachowanie i poglądy. Nikt nam niczego przecież nie odbiera, ale musimy zrozumieć, że wszystko ma jakiś koszt. Mam dosyć prób zrozumienia większości zakazów i nakazów i kategorycznie sprzeciwiam się części z nich. Gotów jestem płacić za szkody związane z tekstowaniem w parku, głośnym śpiewem na ulicy, czy spożywaniem słonych potraw. Zgadzam się z tymi, którzy uważają, iż lepiej chronić swobód i wolności, niż kieszeni. Zdrowy rozsądek u otaczających nas ludzi wart jest każdych pieniędzy.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak

rafal@infolinia.com

 



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor