Szkolenie dla instruktorów pływania, w którym w ubiegłym tygodniu brała udział moja szesnastolenia córka, zakończyło się nadzwyczajnym zebraniem personelu z powodu nieszczęśliwego wypadku. Dzień wcześniej, w piątek, na otwartym basenie w parku w Glenview utopił się czteroletni chłopiec. Na pięć dni przed swymi piątymi urodzinami.
Przyszedł popływać wraz z kilkunastoosobową grupą kolonistów. Dziecko, które wymagało specjalnej troski, w nikomu nie znany sposób znalazło się na głębokiej wodzie. Ratownik wyłowił go już nieprzytomne i wraz z innym pracownikiem próbował przywrócić oddychanie. Próby uratowania nie przyniosły rezultatu i po przewiezieniu do szpitala w Glenbrook chłopiec zmarł.
Nieszczęśliwy wypadek wydaje się niczyją winą. Przedszkole Wesley Child Care Center przyprowadza dzieci na baseny publiczne od ponad 20 lat, twierdzi dyrektorka, Ellen Fagerburg. Ośmiu opiekunów towarzyszyło dzieciom w basenie Roosevelt podczas zajęć wolnego pływania. Ratownicy bez skutku stosowali sztuczne oddychanie zanim czterolatek, Vincente Cardenas, został odtransportowany do szpitala. Wszyscy ratownicy, jak moja córka, przeszli intensywne szkolenie i zdali egzamin certyfikacyjny.
Z drugiej strony, pracownicy kompleksu musieli spuścić dziecko z oczu skoro w jakiś sposób znalazło się bez opieki na głębokości kilku metrów. Jak to możliwe, że ratownicy nie zauważyli czterolatka w najgłębszej części basenu? Wydaje się, że tragedii można byłoby zapobiec, gdyby tylko dorośli sprawujący dozór poświęcali swym zajęciom należytą uwagę.
Zarazem jednak, z perspektywy matki nastolatki, która w pierwszym dniu swej pierwszej pracy dowiaduje się o śmierci chłopca znajdującego się w takiej samej grupie wiekowej, którą się opiekuje, stwierdzam, że reakcja na taki wypadek jest traumatyczna, i to dla wszystkich, z ratownikami i ich menedżerami włącznie. Wytykanie ratowników palcami nie ma w tej sytuacji uzasadnienia. Poza tym, ratownicy, choćby jak najlepiej wyszkoleni i wybrani, są tylko nastolatkami i z pewnością nie pełnią funkcji opiekunów cudzych dzieci.
Na ironię zakrawa fakt, że do wypadku doszło następnego dnia po próbie pobicia rekordu Guinnessa przez Splash Landings, jeden z basenów kompleksu parku w Glenview. W ubiegły czwartek zorganizowano tam olbrzymią lekcję pływania dla dzieci, służącą kampanii edukacyjnej na temat umiejętności pływania i zapobieganiu utonięciom. Zatonięcie jest drugą pod względem liczebności ofiar przyczyną niezawinionych wypadków śmiertelnych u dzieci w wieku od pierwszego roku do czternastu lat w Stanach Zjednoczonych. Statystyka dowodzi, że co czwarta ofiara utonięcia jest dzieckiem w wieku lat 14 lub młodszym. Ryzyko utonięcia dziecka jest jeszcze większe w skali świata. Jak wykazują badania, jeśli dziecko nie nabędzie umiejętności pływania do czasu ukończenia trzeciej klasy podstawowej, nigdy nie będzie dobrze pływać.
Nie wiem ile dzieci brało udział w gigantycznej lekcji pływania w ubiegły czwartek, ale dane sprzed dwóch lat informują o niemal 4,000 uczestnikach z 34 różnych stanów, pięciu krajów i trzech kontynentów uczestniczących w największej światowej lekcji pływania, the World’s Largest Smimming Lesson (WLSL). Tego dnia nie odnotowano żadnych wypadków, nawet przy tak ogromnej liczbie dzieci przewijających się przez basen. „Staramy się wykształtować świadomość, że lekcje pływania mogą uratować komuś życie”, oświadczyła Jen Vernon, kierowniczka programów nauki pływania w parku w Glenview. „To dobry sposób by dzieci z naszej społeczności nauczyły się podstaw pływania dobrze się bawiąc”, przekonywała.
Największa światowa lekcja pływania, która w ubiegły czwartek miała miejsce na basenie Splash Landings, zgromadziła setki okolicznych dzieci, które właśnie rozpoczęły wakacje i kolonistów z pobliskich ośrodków opieki. Kierowcy przejeżdżający nieopodal basenu w Glenview obserwowali kilkulatków w koszulkach tego samego koloru jak trzymając się za ręce zmierzają w stronę basenu. Dzieci niosły ze sobą ręczniki i okulary. Nikt nie podejrzewał, że ten malowniczy widok zapowiadał nadchodzącą tragedię. Większość z nas przecież posyłała dzieci do tego typu ośrodków na prawie cały dzień. Wizyta na basenie była prawdziwą atrakcją programu, choć dla rodziców oznaczała zawsze ryzyko oddania pociechy pod opiekę obcym. Większość rodziców korzysta z tych opcji, a wśród nich byłam również ja. Dopiero po kilku latach dowiedziałam się, że kilkuletnie wtedy dzieci, oddane pod opiekę jednego z parków rekreacyjnych, były wrzucane do basenu przez swych opiekunów i nierzadko pozostawione same sobie w wodzie.
WLSL ma na celu promocję zapobiegania utonięciu poprzez szkolenie tysięcy uczestników w tym samym czasie, głosi zachowana na internecie broszura parku rekreacyjnego w Glenview. W kontekście nieszczęśliwego zdarzenia, do jakiego doszło zaledwie dzień później, nikt już nie wspomina o rekordzie Guinnessa. Lekcje pływania objęły wtedy kwestie bezpieczeństwa, unoszenie się na wodzie, oddychanie, zanurzanie się i podstawy klasycznego stylu pływania. Szkolenie odbywało się pod nadzorem instruktorów pływania, którzy przez tydzień uczą się metodologii pływania i komunikacji z dziećmi, jak również z ich rodzicami. Instruktarz wykorzystuje metodę Starfish Aquatics Institute. Wyszukiwarka informacji na temat tej instytucji wskazuje, że jest ona organizacją uznaną w kraju w dziedzinie szkolenia i zapewnienia bezpieczeństwa w kompleksach wodnych.
Ale to tylko teoria. A praktyka, jak to w życiu bywa, od szczytnych haseł nieco odstaje. Nie podważając faktu, że szkolenie traktowało o bezpieczeństwie uczestników i technikach szkolenia, z uwag mojej nastoletniej uczestniczki wywnioskowałam, że w dużej mierze koncentrowało się na motywowaniu dzieci i wdrożeniu instruktorów do stosowania gotowych formułek komunikacyjnych. Wydaje się, że zamiast okrzyków zachęty do pływania i sztucznych objawów uznania, cytowanych za podręcznikiem, instruktorzy pływania powinni uczyć się praktycznych metod i technik pracy z dziećmi, jak również rozpoznania i zapobieżenia niebezpieczeństwu i niwelowania ryzyka.
Wręczony każdemu z instruktorów podręcznik zawiera listę frazesów, które można i których nie można wypowiadać rodzicom i uczonym dzieciom. I tak zamiast przyznać, że po prostu woda jest zimna, można powiedzieć tylko, że jest orzeźwiająca. Zamiast nauki gier i zabaw ruchowych pomocnych przy nauce pływania, szkolenie polega na powtarzaniu zachęcających do pływania pochwał i okrzyków stymulacyjnych, w rodzaju „Podziwiam twoją energię”, „Znakomicie”, „Jestem z ciebie dumny”, itp. Zamiast przeglądu potencjalnie niebezpiecznych sytuacji, scenariuszy wydarzeń, czy po prostu niebezpiecznych obszarów basenu, szkolenie instruktorów polega na obchodzeniu basenu dokoła i wygłaszaniu pochwał na rzecz uczestników. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie nacisk kładziony na ustalone z góry formułki i zakaz wypowiadania własnych opinii, a także kwestionowania sprawdzianu predyspozycji, jak również zalecenie dzielenia się wyłącznie pozytywnymi ocenami i absolutny brak spontaniczności.
Czy podwyższa to ryzyko utonięcia? Niekoniecznie, ale kształtowanie kultury korporacyjnej tak by w większym stopniu zadowalała rodziców niż wymogi bezpieczeństwa wywołuje niepokój. Zatrudnianie niewykwalifikowanych nastolatków w roli instruktorów pływania, pomimo ich tygodniowego szkolenia, które, notabene, nie obejmuje nauki sztucznego oddychania, nie stanowi jakiejkolwiek gwarancji bezpieczeństwa ani profesjonalizmu szkolenia. Nie od rzeczy jest zupełny niedostatek dorosłych instruktorów, z reguły dojrzalszych, ale i droższych, a poza tym sprawiających nieco kłopotu nastoletnim menedżerom kompleksów rekreacyjnych. Nastolatkowie będący tanią i powszechnie dostępną latem siłę roboczą, są owszem atrakcyjni dla kilkuletnich uczniów i podatni na wyrobienie przez pracodawcę, ale też niedojrzali emocjonalnie. Nawet najbardziej rygorystyczne szkolenie nie zmieni ich życiowych przyzwyczajeń ani sposobu myślenia. Tymczasem zapobieżenie potencjalnie niebezpiecznym sytuacjom jest wypadkową skutecznego szkolenia, czujności ratowników i uważnych opiekunów.
Nia ma jednak żadnych gwarancji. Ubiegłotygodniowy wypadek utonięcia czterolatka w parku wodnym w Glenview dowodzi, że tragedia może zostać niezauważona przez dwunastu pełniących swe obowiązki ratowników, ośmiu dorosłych opiekunów i osiemnaścioro dzieci z kolonii.
Jak to możliwe? Eksperci przestrzegają, że nikt nie będzie krzyczał po pomoc. Dobrze wyszkolony ratownik powinien rozpoznać wyraz twarzy i wyłonić tych, którzy wydają się przestraszeni, przerażeni lub zaniepokojeni, w bardzo szybkim tempie sprawdzając po kilkadziesiąt twarzy. Wiele parków rekreacyjnych stosuje podział basenu na sekcje. Każdy z ratowników musi być w stanie wskazać zaniepokojonego pływaka w 10 sekund i uratować go w ciągu 20 sekund, co znane jest w formie reguły 10/20.
Stanowe przepisy bezpieczeństwa wydają się być bardzo liberalne. Według wymogów Illinois Swimming Pool and Bathing Beach Code, ratownicy muszą być zatrudnieni na basenach, w których dzieci w wieku poniżej 16 roku życia mogą pływać bez opieki rodziców lub opiekunów, jak również na wszystkich basenach ze sztucznie wywoływanymi falami i kompleksami ślizgawek. Ratownicy muszą posiadać uprawnienia Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, National Pool and Water Park Lifeguard Training program, YMCA czy innego programu zaaprobowanego przez stan. Wymogi stanowe stanowią, że na basenach, gdzie wymagani są ratownicy, jeden ratownik musi przypadać na 100 osób kąpiących się lub 2,000 stóp kwadratowych powierzchni basenu. Ratownik nie może być obciążany czynnościami, które go rozpraszają i przeszkadzają w obserwowaniu ludzi lub udzielaniu im pomocy.
Przy wszystkich tego typu środkach ostrożności, przypadki uratowania tonących są znacznie częstsze od utonięć. Jedynie w Arlington Heights uratowano w bieżącym roku 17 tonących, a w skali roku odnotowuje się zwykle od 60 do 70 przypadków. United States Lifesaving Association, organizacja zrzeszająca ratowników, ujawnia dane świadczące o niemal 57,000 przypadkach uratowania w ubiegłym roku, 76 wypadkach śmiertelnych bez udziału ratownika i jedynie 18 w basenach, gdzie ratownik pełnił służbę.
Największym nieporozumieniem wydaje się powszechne oczekiwanie dorosłych, że ratownicy pełnią jednocześnie funkcję opiekunów dzieci. W przeciwieństwie do często ukazywanych w filmach scen zatonięć, w których ofiary wymachują rękami, topiąca się osoba rzadko krzyczy na pomoc. Do bardziej typowych należą przypadki, w których ofiara, napiwszy się wody, pływa po powierzchni twarzą na dół, bez ruchu. Do tragedii może dojść w sekundzie. Utonięcie odbywa się po cichu.
Tak właśnie było w ubiegłym tygodniu w Glenview. Kilka osób, które były świadkami zdarzenia w Roosevelt Outdoor Pool, kiedy zatonął czteroletni chłopiec, oświadczyło, że nie zdawali sobie sprawy z zamieszania, dopóki nie usłyszeli gwizdka ratownika i nie zobaczyli jak wyciąga on chłopca z głębokiej na pięć stóp wody.
Na pozór niewinna zabawa, sprawiająca wrażenie wstrzymywania oddechu pod wodą, może szybko doprowadzić do utonięcia, jeśli nie zauważy się tego w porę. Ofiary zwykle nie oddychają przez kilkanaście minut zanim praca serca zostaje zatrzymana. Natychmiastowe zastosowanie sztucznego oddychania może więc uratować życie.
Do utonięcia może dojść nawet wtedy kiedy słaby pływak przemieści się na głęboką wodę nie mogąc dopłynąć do brzegu. Tak prawdopodobnie było w przypadku czterolatka z Glenview. Temperatura wody może także odgrywać rolę. Pływanie w zimnej wodzie, nawet, kiedy temperatura powietrza jest wysoka, może prowadzić do wychłodzenia organizmu i w konsekwencji zatonięcia. Szamoczące się w wodzie dziecko może łatwo zostać zignorowane w zatłoczonym, otwartym basenie. A już z pewnością nie będzie widziane przez opiekunów wypoczywających na leżaku kilka metrów od basenu. Rodzice powinni znajdować się na wyciągnięcie ręki od dziecka, zwłaszcza kiedy uczy się ono pływać lub nie pływa jeszcze dobrze. Theresa Rees, specjalistka do spraw szkolenia ratowników, która współpracuje z wieloma rekreacyjnymi ośrodkami w ramach Czerwonego Krzyża, ostrzega, że od paniki do utonięcia upływa około 20 sekund. Tak szybko.
Oprac. Ela Zaworski
'