"To nie jest dekryminalizacja marihuany" – zaznacza Rahm Emanuel, choć takiego określenia używał prezentując kilka dni temu projekt dotyczący złagodzenia kar za jej posiadanie na terenie Chicago. Pod wpływem krytyki ze strony części radnych plan zmienił się nieco w ciągu tygodnia, pozostając jednak wciąż znacznie bardziej liberalną alternatywą dla obowiązujących obecnie przepisów. Szanse przyjęcia zmian są spore – pod pierwszym projektem burmistrza podpisało się 27 aldermanów, a po wprowadzeniu niewielkich zmian i czwartkowych przesłuchaniach w jednym z komitetów miejskich ich liczba znacznie wzrosła.
Przeciwników liberalizacji prawa jednak nie brakuje, w związku z czym wyników ewentualnego głosowania jeszcze nie da się przewidzieć. W czwartek obradowała komisja miejska zajmująca się tym problemem, która wysłuchała opinii m.in. szefa chicagowskiej policji.
"Każda osoba paląca marihuanę w miejscu publicznym w Chicago będzie aresztowana - mówił Garry McCarthy podczas spotkania z radnymi – To samo dotyczy osób posiadających ja na terenie szkół i parków."
Wyliczając wyjątki superintendent przypomniał również, iż areszt dotyczyłby osób poniżej 17 roku życia oraz nie posiadających odpowiedniego dowodu tożsamości. Pozostali w większości otrzymywaliby mandat, nad którego wysokością trwają teraz najgorętsze debaty.
Mimo, że prawnicy nie do końca zgadzają się z taką opinią, McCarthy oraz Emanuel przekonują, że zamiana aresztu na mandat nie jest dekryminalizacją marihuany, a tym bardziej pierwszym krokiem do jej legalizacji w Chicago. Według policji mandaty będą wręcz dla większości osób bardziej dotkliwe, ponieważ w 9 przypadkach na 10 zatrzymana osoba jest uniewinniana przez sąd, a cały koszt postępowania biorą na siebie podatnicy.
"Nie jestem zwolennikiem dekryminalizacji. Chcę, by było jasne, iż mówimy o innej formie karania za posiadanie marihuany" – tłumaczył komisji McCarthy.
W ciągu kilku dni do pierwotnej wersji proponowanej przez burmistrza wprowadzono kilka zmian. Jedna z najważniejszych dotyczy wysokości grzywny. Rahm Emanuel proponował mandaty od 100 do 250 dolarów. Radni domagają się jednak, by kara wynosiła nawet do $500 za posiadanie do 15 gramów, a ostateczna wysokość kary zależna byłaby od historii kryminalnej zatrzymanej osoby.
Część radnych od początku przeciwna była i wciąż jest jakimkolwiek zmianom prawa. Jednak większość - 27 osób - juz pierwszego dnia poparło pierwotna wersję ustawy. Wprowadzane zmiany i wyniki przesłuchań komisji prawdopodobnie podwyższą liczbę radnych przychylnych propozycji.
Wielu aldermanów nie widzi w zmianie prawa korzyści dla miasta. Teoretycznie sąd zwalniany jest z części dotychczasowych obowiązków, ale policjant dokonujący zatrzymania musi poświęcić sprawie sporo czasu. Po zarekwirowaniu marihuany musi bowiem zanieść ją na posterunek i oddać do laboratorium, a następnie wrócić do patrolowania ulic. Radni obawiają się też, że nowe prawo nie będzie stosowane równo na terenie całego miasta, skoro to oficer decydował będzie o mandacie lub aresztowaniu.
"Chcę mieć pewność, że za jakiś czas statystyki nie pokażą, iz w jednej części miasta większość palaczy otrzymuje mandaty, podczas gdy w innej dochodzi do wielu aresztowań" – mówił Patrick O"Connor z 40 okręgu miejskiego podczas czwartkowych przesłuchań.
Radny nawiązał w ten sposób do raportu opublikowanego w ubiegłym roku, który z jednej strony wskazywał na równe spożycie marihuany na terenie całego miasta, a jednocześnie informował, iż większość aresztowań w związku z jej paleniem i posiadaniem dotyczyła społeczności Afro-Amerykańskiej.
Mimo widocznego sprzeciwu części rady miasta burmistrz jest optymistą, choć spodziewa się trudnego głosowania.
"Policjanci aresztują za posiadanie już 10, 11 lub 12 gramów - co zajmuje mnóstwo czasu i energii departamentu – po czym muszą jeszcze być obecni na każdej rozprawie sądowej – mówił Rahm Emanuel podczas wywiadu udzielonego stacji CBS – Oznacza to, że nieobecni są w tym czasie na ulicach, gdzie mogliby zwalczać gangi i ograniczać użycie broni palnej."
Podobny projekt przedstawił w ubiegłym roku alderman 25 dzielnicy, Danny Solis. Wyliczył on wówczas, że oszczędności miasta i sądów przekroczyłyby dzięki zmianom $7 mln. rocznie.
"Ta niewielka zmiana uwolniłaby setki godzin pracy policji przynosząc inne korzyści – twierdzi szef chicagowskiej policji. Przypomina, że zatrzymane osoby zawsze są legitymowane, sprawdzana jest ich historia kryminalna. W ten sposób często zapobiega się przyszłym przestępstwom i znajduje poszukiwane listami gończymi osoby. Zmieniając przepisy policja robiłaby to dalej bez konieczności rozpoczynania kosztownego procesu sądowego.
Pomysł jest nowy dla Chicago, ale warto pamiętać, że złagodzone przepisy od lat obowiązują na wielu przedmieściach, gdzie mandaty za publiczne palenie marihuany i posiadanie niewielkich jej ilości są już normą. Pomysłodawcy tych zmian za każdym razem przypominają, iż nie ma to nic wspólnego z ewentualną legalizacją. W stanie Illinois od lat ponawiane są bowiem próby legalizacji spożycia marihuany w celach leczniczych, co z zamianą aresztu za posiadanie na mandat rzeczywiście niewiele ma wspólnego. Już w 1978 r. Illinois zgodziło się na używanie marihuany w celach medycznych. Zastosowanie i kontrolowanie tego prawa pozostawiono jednak w gestii departamentu zdrowia publicznego, który nigdy się powierzonym zadaniem nie zajął, pozwalając, by ustawa wygasła po kilku latach. Nigdy natomiast wcześniej nie wyrażono pozytywnej opinii w stosunku do kar pieniężnych za jej używanie bez medycznego uzasadnienia.
Jeśli propozycja znajdzie poparcie miejskich komitetów, to pod ogólne głosowanie trafić może już na początku przyszłego tygodnia, a nowe przepisy mogłyby obowiązywać nawet od 1 lipca.
RJ
'