"W świecie, w którym żyjemy nie można być pewnym niczego... z wyjątkiem śmierci i podatków" – powiedział w 1789 r. Benjamin Franklin. Od samego początku podatek od dochodu był sprawą bardzo kontrowersyjną. Nikt nie był nawet pewien, czy jest on legalny. Wprawdzie Konstytucja pozwalała rządowi federalnemu na ściąganie pieniędzy z obywateli w celu pokrycia własnych długów i na zapewnienie pomocy materialnej najuboższym, ale nie było w niej powiedziane, że można potrącać odsetek od dochodu mieszkańców. Dlatego wprowadzone przez Abrahama Lincolna w 1862 roku podatki na pokrycie kosztów prowadzenia wojny secesyjnej zostały przez polityków i społeczeństwo odrzucone zaledwie 10 lat później. Lincoln nie został w związku z tym przez historyków nazwany „Ojcem podatków”, choć mógł taki przydomek uzyskać. Jako ciekawostkę warto podać fakt, że jedynie 1% Amerykanów zarabiało powyżej 800 dolarów rocznie, czyli sumę, jaka zmuszała ich do płacenia.
Pod koniec XIX w. część mieszkańców USA godziła się na ponowne wprowadzenie podatku dochodowego, ale pod warunkiem, że nakaz ten dotyczył będzie jedynie najbogatszych. Farmerzy, robotnicy, właściciele małych biznesów uważali, że jest to jedyny sposób na odebranie choć części pieniędzy milionerom (skąd to znamy?). Po latach dyskusji udało się w końcu w 1894 roku wprowadzić 2% podatek dla osób i korporacji o rocznym dochodzie powyżej $4,000. Niewielu trafiło do tej grupy, ale ci, których nakaz objął mieli pieniądze i wpływy by się przeciwstawić. Tak więc po niecałych dwunastu miesiącach dyskusji i wojny na argumenty, w 1895 r. Sąd Najwyższy orzekł, iż podatek jest niezgodny z Konstytucją. Idea opodatkowania dochodu podzieliła naród.
Środowisko demokratów i ludzi wyznających poglądy populistyczne opowiadało się za wprowadzeniem opodatkowania, podczas gdy Republikanie byli przeciw. Dlatego wielkim zaskoczeniem była decyzja republikańskiego prezydenta Theodora Roosevelta, który w 1908 r. złamał jednomyślność partyjną i zażądał wprowadzenia podatku zarówno od dochodu jak i od spadku. Nie udało mu się przeforsować swego pomysłu przed upływem kadencji, ale raz zasiany pomysł dorastał powoli i w 1913 roku za zgodą 36 stanów Kongres wprowadził 16-tą poprawkę do Konstytucji legalizującą podatek dochodowy. 13 października 1913 roku ówczesny prezydent, Woodrow Wilson, podpisał odpowiednia deklarację rozpoczynając erę podatkową. Pobieranie pieniędzy od obywateli było wówczas proste. Książka zawierająca wszystkie przepisy na ten temat liczyła sobie jedynie 16 stron, a nie jak obecnie kilkanaście tysięcy. Od dochodu powyżej 3 tysięcy dla osoby samotnej i 4 tysięcy dla zamężnej płaciło się jeden procent. Najwięcej, bo aż 6 % musieli oddać zarabiający powyżej 500 tysięcy. Był to bardzo dobrze przyjęty przez całe niemal społeczeństwo podatek, gdyż dotyczył bardzo niewielu osób. W pierwszym roku obowiązku podatkowego nieliczni zapłacili średnio po 98 dolarów.
Kraj korzyści z nowej ustawy miał niewiele, bo pieniędzy w kasie państwa podobnie jak wcześniej nie było. Ale obywatele przynajmniej nie narzekali. Wszystko zmienił rok 1917, gdy Stany Zjednoczone zaangażowały się w I Wojnę Światową. Potrzeby kraju wzrosły nagle z miliarda dolarów w 1916 do ponad 19 miliardów w 1919 roku. By zaspokoić fundusz wojenny i niespodziewane wydatki administracja Wilsona podjęła decyzje o podniesieniu podatków i bezlitosnym egzekwowaniu tego prawa. W 1920 roku liczba zatrudnionych przez IRS osób wynosiła już prawie 22 tysiące. W porównaniu do wcześniejszych stawek nowe podatki były dla wielu bardzo bolesne. Na przykład przy dochodzie ponad miliona dolarów nakładano próg w wysokości aż 77%. Dopływ gotówki zrewolucjonizował w krótkim czasie pracę rządu, usprawnił administrację, pozwolił na opiekę nad najbiedniejszymi i oczywiście wspomagał działania wojenne. Po jej zakończeniu trudno było sobie wyobrazić dalsze funkcjonowanie kraju bez tych pieniędzy. Wprawdzie w latach 20-tych XX wieku pięciokrotnie obniżano podatki, ale nigdy już nie powróciły one do wcześniejszego poziomu. Lata 30-te to w miarę spokojny okres dla podatnika. Po pierwsze ze względu na niskie progi, po drugie z powodu Wielkiej Depresji, która w 1939 roku pozbawiła oszczędności i dochodów większość mieszkańców USA. Właśnie dlatego przeciętny robotnik nie zapłacił wówczas ani grosza, a np. lekarze, czy prawnicy rocznie oddawali rządowi około 25 dolarów. Kolejny zwrot to rozpoczęcie działań na frontach II Wojny Światowej. Potrzeby budżetowe ponownie wzrosły, tym razem z niecałych 10 miliardów w 1940 do ponad 95 miliardów w 1945 roku zmuszając rząd do podniesienia podatków. Najwyższy próg w tamtym okresie wynosił aż 94%! Znacznie więcej osób zakwalifikowano też do grupy płacącej podatek. O ile przed wojną rząd utrzymywał się z pieniędzy pochodzących od 6.5 miliona obywateli płacących w sumie około miliarda rocznie, o tyle pod koniec 1945 roku podatki w wysokości 19 miliardów ściągano już z 48 milionów Amerykanów. By poradzić sobie z tym nagłym wzrostem powiększono IRS. Urząd ten zatrudniał wtedy już 50 tysięcy osób. Można śmiało powiedzieć, że właśnie wtedy po raz pierwszy każdy przeciętny obywatel tego kraju zapłacił podatek od własnego dochodu. Wyjątków było niewiele.
Przez lata zauważyć można pewna prawidłowość: wojny, konflikty i katastrofy podwyższały stopy podatkowe, natomiast lata prosperity obniżały je. Nigdy jednak do wcześniejszego poziomu. Co ciekawe, mimo, że wydaje nam się, iż obecnie płacimy dość słono, to po uwzględnieniu inflacji tyle samo co w latach 60. Urząd podatkowy jest natomiast większy niż kiedykolwiek. IRS jest największą instytucją posiadającą własnych agentów egzekwujących prawo w świecie – zatrudnia ponad 120 tysięcy osób.
Tak w bardzo wielkim skrócie wygląda historia wprowadzania podatków w Stanach Zjednoczonych. Czy te informacje do czegoś komukolwiek się przydadzą? Szczerze wątpię. Warto jednak wiedzieć. Na koniec zdanie, które na temat podatków w 1952 roku powiedział Albert Einstein: „Najtrudniejszą do zrozumienia rzeczą w świecie jest podatek dochodowy”. Mylił się?
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
'