Byłem kiedyś świadkiem poważnej transakcji handlowej. Dwóch chłopców, w wieku około 10, może 12 lat wymieniało się kartami baseballowymi. Obserwacja przyniosła kilka wniosków. Przede wszystkim pozazdrościłem im umiejętności. Gdybym potrafił choć w niewielkim stopniu targować się jak oni, to nigdy nie musiałbym czekać na przeceny w sklepach. Po jakimś czasie sprzedawcy widząc, że wchodzę na ich teren dobrowolnie dokonywaliby obniżek.
Poza tym chłopcy zaimponowali mi znajomością tematu. Żaden zawodnik nie miał przed nimi tajemnic. Daty, nazwiska, statystyki. Wszystko znali na pamięć.
Doszedłem też do wniosku, że zarówno o dyscyplinie jak i o kartach będących przedmiotem sporu nie wiem zbyt wiele. Ze względu na palące słońce postanowiłem rozpocząć edukację od kart, bo łatwiej i przyjemniej poznawać ich historię w chłodnym pomieszczeniu przy komputerze lub książce. Obawiałem się, że poznawanie gry może wiązać się z wycieczką na boisko...
Nie broń palna, znaczki, monety, obrazy, czy kapsle z butelek, ale właśnie karty baseballowe są najczęściej kolekcjonowanym przedmiotem w Stanach Zjednoczonych. Żyję tu tyle lat i nie miałem o tym pojęcia. Mam wrażenie, że nie ja jeden do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak fascynująca jest historia kart obecnych w każdym sklepiku, w pudełkach ciastek, cukierków, a wreszcie w katalogach poważnych domów aukcyjnych. Bo zbieranie kart z podobiznami graczy zamieniło się w ciągu ponad 100 lat z niewinnej zabawy dla dzieci w przemysł o rocznych obrotach sięgających kilku miliardów dolarów.
Zaczęło się niewinnie i jak zwykle nic nie zapowiadało wielkiej rewolucji. W XIX wieku tytoń sprzedawany był w puszkach, a wszyscy palacze zmuszeni byli do skręcania sobie papierosów. W 1885 roku właściciel Duke Tobacco Company zakupił urządzenie pozwalające na wyprodukowanie na raz aż 200 sztuk papierosów. Dzięki tej inwestycji jako pierwszy w kraju był w stanie oferować zamiast luźnego tytoniu gotowe, skręcone już papierosy, które bardzo szybko znalazły uznanie. W krótkim czasie firma posiadła 40% całego rynku tytoniowego. Pojawił się jednak problem. Pakowane w ramach obniżenia kosztów w papierowe opakowania zamiast puszek papierosy niszczyły się podczas transportu, na półkach sklepowych i w kieszeniach palaczy. Jako udoskonalenie zaczęto wkładać do paczek małe, usztywniające kartoniki. Okazało się to pomysłem niemal rewolucyjnym przy okazji służącym dodatkowej reklamie. By wzmocnić kartonową promocję zaczęto umieszczać na nich podobizny aktorów i aktorek, oczywiście w ramach reklamy papierosów Duke`a.
Pomysł chwycił i wkrótce inne firmy zaczęły robić to samo, umieszczając dla odmiany zdjęcia znanych graczy baseballa. Dlaczego akurat ta dyscyplina? Ponieważ stawała się ona wówczas najpopularniejszą w kraju, poza tym odniesienia do „męskiego” sportu pozwalały walczyć z opinią, że gotowe papierosy to produkt głównie dla niewiast. Na początku były to pozowane zdjęcia, nawet te, w których pojawiać miał się ruch – takie były możliwości fotografii. Ogólnie można powiedzieć, że nie były one w żaden sposób ciekawe i ładne. Stały się jednak popularne głównie wśród dzieci, które namawiały swoich rodziców na kupowanie kolejnych paczek i powiększanie kolekcji. Reklama działała doskonale. W 1890 roku po połączeniu kilku największych kompanii tytoniowych w jedną i przejęciu prawie całego rynku nie było potrzeby dodatkowego reklamowania produktów. Karty zniknęły z paczek papierosów na wiele lat, by powrócić w 1911, kiedy sąd najwyższy ponownie podzielił tę gałąź przemysłu. Tym razem była to akcja przemyślana i ówczesny zestaw 524 kart baseballowych stał się najpopularniejszym i osiągającym najwyższe ceny na aukcjach w historii. Wszystko dzięki jednemu z graczy, Honusowi Wagnerowi z Pittsburskich Piratów, który podał do sądu producentów kart za używanie swej podobizny bez jego zgody. Zanim sprawa zakończyła się, do sklepów trafiła mała partia papierosów z kartami Wagnera i dzięki znikomej liczbie dostępnej na rynku uznawana jest za najcenniejszą. W 1997 roku na jednej z aukcji zapłacono za tę kartę 641 tysięcy dolarów.
Przez lata historycy przekonani byli, że znany sportowiec sprzeciwiał się umieszczeniu swej podobizny na kartach, gdyż był przeciwnikiem palenia, dziś wiemy, że chciał otrzymać honorarium.
W 1928 roku firma Fleer wynalazła balonową gumę do żucia. Historycy uważają to wydarzenie za punkt zwrotny dla kart baseballowych. Już można było zrezygnować z papierosów i sprzedawać podobizny sportowców bezpośrednio dzieciom. Nie chodzi o zdrowie – w tamtych czasach papierosy były polecane przez lekarzy. Ale gum sprzedawano więcej.
Zbieranie kart stało się popularnym hobby, które przerwały dopiero działania na frontach II Wojny Światowej. Do ich produkcji i połączenia z gumą do żucia powrócono w 1948 roku. W 1950 pojawił się w druku kolor sprawiając, że na nowo wybuchło szaleństwo ich kolekcjonowania. W latach 60. dominująca na rynku firma sprzedawała 250 milionów kart rocznie zarabiając krocie. W tym czasie zawodnicy otrzymywali za wykorzystanie swego wizerunku 125 dolarów, co było dla nich poważną sumą zważywszy, że w tym czasie za grę na boisku otrzymywali średnio 19 tysięcy rocznie.
W 1988 r. na rynku operowało już kilkanaście firm produkujących kolorowe zdjęcia zawodników, powstał też związek zawodowy sportowców negocjujący ceny i popularne hobby zamieniło się w wielomiliardowy biznes. W 1992 roku sprzedaż sportowych kart przynosiła już ponad miliard dolarów rocznie, a produkujące je firmy płaciły miliony zawodnikom za kilkuminutowe pojawienie się na zlotach i seminariach zbieraczy.
Przed laty dzieciaki wkładały karty w szprychy rowerów, by uzyskany w ten sposób dźwięk zastępował odgłos nieobecnego silnika, dziś te same osoby, jako poważni dorośli wykupują w bankach skrytki depozytowe i zastanawiają się na ile ubezpieczyć kartę na przykład z 1952 roku. Miłego weekendu.
Rafał Jurak
'