Za każdym razem, gdy dochodzi do tragedii podobnej do niedawnych wydarzeń w Kolorado odczuwamy niedowierzanie, następnie smutek i współczucie, po czym zaczynamy szukać winnych, niekoniecznie bezpośrednich sprawców.
Niemal natychmiast podnoszą się głosy osób nawołujących do większej kontroli posiadania broni oraz zabezpieczenia budynków użyteczności publicznej.
Zróbcie coś! – słychać zewsząd i są to głosy domagające się ustanowienia nowych praw i tak naprawdę dalszego ograniczenia swobód.
Nikt oczywiście nie protestowałby przeciwko realizacji tych żądań, gdyby przynosiło to jakikolwiek skutek. Wiemy jednak, że największa nawet kontrola wszystkich obywateli, każdego naszego kroku, każdego kliknięcia w internecie i każdego zakupu nie uchroni nas przed podobnymi tragediami. To na razie fikcja, że obserwacja naszych zainteresowań czytelniczych, odwiedzanych miejsc, spotykanych osób, codziennych wydatków, czy historii rodzinnej ma znaczenie prewencyjne. Był zresztą taki film, zaliczono go do gatunku fantastyki-naukowej.
Wyobraźmy sobie świat, w którym każda szkoła, biuro, sklep i hotel ma rządowego agenta od spraw bezpieczeństwa, a na każdego przechodnia przypada co najmniej jedna kamera na rogu ulicy - zresztą nie musimy się zbytnio wysilać, niestety. Rząd kontroluje zakup broni, cały internet i ma pełne prawo do izolowania bez podania przyczyny osób niebezpiecznych dla pozostałych. Żyjemy więc w państwie absolutnie totalitarnym. Czy ktokolwiek uwierzy, że rząd takiego kraju zapobiegnie morderstwom, zamachom, rozruchom i niespodziewanym, tragicznym w skutkach zachowaniom jednostek i grup? W nieco innej formie przerabiane to było już w różnych częściach świata i wiemy jak się skończyło. Domaganie się od rządu większej kontroli jest tak naprawdę przyzwoleniem na ograniczenie naszych praw i swobód, a nie zapewnieniem sobie i rodzinom bezpieczeństwa.
Statystyki pokazują, że zaostrzane po każdym takim zdarzeniu prawo i kary nie wpływają na zmniejszanie się liczby podobnych tragedii. Tak, jak kara śmierci nie ma wpływu na przestępczość, tak zakaz sprzedaży broni nie ma wpływu na jej wykorzystywanie przez pomyleńców i szaleńców. Żaden zakaz nie zastąpi wychowania przez rodziców, środowiska w którym się wychowujemy i wpajanych nam od młodości pewnych zasad. To nie wprowadzone przez rząd prawa, ale słowa wypowiedziane przed laty przez matkę lub ojca, zachowanie idola z lat szczenięcych, czy zawartość mądrej książki decydują, czy postąpimy w określony sposób lub, co ważniejsze, powstrzymamy się przed złym uczynkiem. To nie odgórny zakaz, ale wpojony nam szacunek dla życia powinny decydować o naszym postępowaniu.
Oczywiście są przypadki skrajne, jak ten z Kolorado i z kilkudziesięciu innych miejsc na całym świecie. Ale one też są dowodem na to, że nawet najbardziej surowe prawo i pełna kontrola nie uchroni nas przed tym, co ktoś inny zaplanował. Proszę nie traktować tych słów jako zgody na powszechny dostęp do broni. Uważam, że nie każdy powinien ją posiadać. Jednocześnie nie mogę zgodzić się z całkowitym zakazem, który będzie dotyczył wszystkich tak długo, jak broń będzie gdzieś przez kogoś produkowana. A musimy powiedzieć sobie szczerze, że wizja świata bez broni to chyba największa z utopii. Człowiek zawsze posiadał jakieś narzędzie do zabijania – najpierw była to gałąź i kamień, teraz jest to rewolwer lub sztucer. Trudno wyobrazić sobie, czym będziemy posługiwać się za 100 lat, ale jestem przekonany, że mimo zakazów będzie to "coś" posiadała spora część każdego społeczeństwa. I żaden zakaz temu nie przeszkodzi. Różnica polega na tym, że będziemy żyli w świecie w pełni kontrolowanym, uzbrojonym w czujniki metalu i naszych zachowań, spędzali każdą minutę naszego życia pod czujnym okiem kamer, a i tak od czasu do czasu dochodzić gdzieś będzie do podobnych tragedii. Podobnie jak teraz pojawi się niedowierzanie, smutek i usłyszymy znane: Zróbcie coś!
Nowe prawa powstają każdego dnia. Nie zdajemy sobie sprawy z istnienia większości z nich, a jedynie z kilkudziesięciu, z którymi stykamy się na co dzień. Nie ma człowieka zorientowanego we wszystkich. Stąd potrzeba coraz większej specjalizacji urzędników. W medycynie też występuje specjalizacja, bo jest to bardzo rozległa dziedzina wiedzy, ale nawet fachowiec od... stopy na przykład, będzie prawdopodobnie w stanie odpowiedzieć na podstawowe pytania dotyczące bólu ręki. Bo ogólna wiedza na temat ludzkiego organizmu jest mu do wykonywania zawodu niezbędna. W urzędach jest inaczej. Specjalizacja jest tak wąska, że odwiedzając to miejsce wolno nam zadać jednej osobie tylko dwa pytania. Przy trzecim jesteśmy odsyłani do kolegi z sąsiedniego okienka. Tak jest w banku, na poczcie, w urzędzie skarbowym, czy radzie miasta. Tylko mechanicy samochodowi zawsze znają odpowiedź na każde pytanie. Nooo… prawie wszyscy mechanicy...
Tu pojawia się pytanie, kto i po co te wszystkie reguły i prawa wymyśla? Odpowiedź znana jest wszystkim – kancelarie prawne zatrudniane przez wybieranych w wolnych wyborach polityków i urzędników wysokiego szczebla. Osobom tym wydaje się, że liczba wymyślonych i przyjętych praw świadczy o ich zaangażowaniu. Wydaje im się, że w ten sposób wykazują swą przydatność oraz, że tego od nich oczekujemy.
W wielu krajach świata – tak jest w USA, a także w Polsce – po kilku miesiącach urzędowania nowego kongresmana, posła, prezydenta, burmistrza, wojewody - pojawiają się podsumowania. Zgłosił tyle pomysłów, praw i zmian w już istniejących przepisach, podpisał się pod tyloma, współsponsorował jeszcze więcej. Aktywny, czyli dobry. Mało aktywny, znaczy zły.
Dla polityków jest to jedyny chyba sposób, by wykazać swą przydatność. Problem w tym, że nikt nie sprawdza od razu, jakie skutki przynoszą zgłaszane przez nich pomysły, a po jakimś czasie jest już zwykle za późno. Przecież nie wybieramy ich, by na siłę wymyślali nowe prawa. Czasami dobry rząd to taki, który chroni sprawdzone, istniejące już i wymyślone przez innych zasady. Bardzo często ilość nie świadczy o jakości. Ta polityczna nadprodukcja nie zawsze nam służy.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
'