----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

31 lipca 2012

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download
'

Wydawać by się mogło, że wszelkie totalitaryzmy, ideologizmy czy nacjonalizmy są do siebie generalnie podobne i poza drobnymi różnicami uwarunkowanymi historycznie czy ekonomicznie skupiają się na „wcielaniu w życie” utopii, które pozwalają jednym prześladować i mordować innych. Można by tak sądzić, gdyby nie powieść Yiyun Li zatytułowana „Włóczędzy”.

W istocie nie bardzo wiadomo dlaczego akurat koncept życia pary starych włóczęgów Hua, zamiataczy ulic i żebraków był dla autorki tak ważny, że narzuciła go całej powieści. Można rzecz jasna nałożyć stosunkowo banalną i zużytą siatkę interpretacyjną utożsamiającą włóczęgostwo z wolnością i niezależnością, ale Yiyun Li skonstruowała opowieść znacznie bardziej wymagającą i skomplikowaną, żeby sugerować się tylko tytułowym ukierunkowaniem w jej rozumieniu. 

Pozornie bowiem mamy w tej poruszającej książce wszystko to, co składa się na ideologie państwa totalitarnego: tajne służby w wersji centralnej i lokalnej, inwigilację już od wczesnego etapu systemu edukacyjnego, indoktrynację we wszelkich przejawach życia prywatnego i publicznego, powszechną cenzurę, procesy pokazowe i pokazowe wyroki śmierci, akty samokrytyki oraz absolutnego i bezrozumnego oddania Wodzowi i systemowi, który ten Wódz reprezentuje, powszechne ubóstwo i nędzę przedstawiane „ludowi” jako przywilej i jedynie etap na drodze ku świetlanej przyszłości, karierowiczostwo i ideologiczny cynizm warstwy biurokratów i partyjnych urzędników.

Jest to o tyle wstrząsające, że wszystkie te „wyróżniki” totalitarnego państwa bezprawia oglądamy „na żywo” z perspektywy kompletnie prowincjonalnego, zabitego dechami miasteczka zwanego Błotnistą Rzeką. To czy nazwa jest rzeczywista, czy też ma symboliczną tylko wymowę nie ma większego znaczenia. Znacznie ma natomiast dobór postaci, które tę społeczność tworzą, a oglądamy ją z wielu punktów widzenia i wielu perspektyw. Widzimy komunistyczne Chiny wiosną 1979 roku przefiltrowane przez „świadomość klasową” wykształconego i wyrafinowanego intelektualnie nauczyciela, kalekiej dziewczynki, która urodziła się z defektem ciała, bo jej matka została skopana przez córkę wspomnianego nauczyciela, zapiekłą i zatwardziałą maoistyczną ideolożkę, która potem zrobiła poglądową woltę w wyniku której została skazana na śmierć, aby partyjni działacze mogli zdobyć nerki dla ciężko chorego aparatczyka. Mamy też postać perwersyjnego stróża, który okazuje się nekrofilem, radiową spikerkę, która ginie, bo ma dosyć propagandowego kłamstwa i obłudy, a która jest zakochana w opozycjoniście, który z kolei organizuje, sam będąc ciężko chory na gruźlicę, „kontrrewolucyjny” wiec, w wyniku którego represje i szykany dotykają dokładnie wszystkich, którzy podpisali się pod protestem i tych którzy z nim wspólnego coś mieli jedynie przez kompletny przypadek.

Zawęźlenie akcji jest rewelacyjne i autorka prowadzi nas przez te meandry wielowątkowej opowieści w mistrzowski sposób. Można by jednak zadać sobie pytanie po co? Po co nam to wszystko czytać po raz kolejny i do tego po tych wszystkich Sołżenicynach, Szałamowach, Primo Levich i ogromnej ilości innych autorów, którzy „fenomen” totalitaryzmu opisali na nieskończoną ilość sposobów?

Myślę, że po to, aby dotrzeć do jednego z najbardziej wstrząsających cytatów tej powieści, który pada z ust starego już bardzo człowieka, wspomnianego nauczyciela Gu, którego przekonania i cała konstrukcja intelektualna definiująca sens życia w pewnym momencie rozpadają się w gruzy:

„Powiadam panu: wbrew temu, co słyszymy przez megafony, siłą napędową historii nie jest rewolucyjna siła, tylko ludzkie pragnienie, żeby wleźć komuś na kark, a potem obsrać go i obszczać do woli. Mężczyźni popełniają wystarczająco dużo okropności, ale jeżeli do tego równania doda się jeszcze kobiety, odechciewa się sprowadzać dzieci na świat. Bo cóż takiego widzi pan na tym świecie, żeby dziecku warto było nań przychodzić? Niech mi pan powie? Proszę wskazać choćby jeden waży powód.” [s.386] 

Dlaczego? Po co? To wszystko pytania o okolicznik przyczyny. Jaka zatem jest przyczyna takiego pytania? Co stanowi o wyjątkowości powieści Yiyun Li w kontekście bardzo wielu innych napisanych na ten sam temat?

Inny punkt widzenia! Autorka Włóczęgów formułuje poruszającą tezę, że totalitarne ideologizmy stają się rzeczywistością dzięki nam wszystkim. To my, indywidualnie i osobiście wcielamy w życie nieludzkie systemy zgadzając się na funkcjonowanie w nich, bo przecież jakoś trzeba przeżyć. To właśnie ta „nieznośna chęć przeżycia” powoduje, że dopasowujemy się, często z czystego strachu, często z głupoty albo chciwości czy podłości do tego, co zbrodnicze i niszczycielskie. Czy mamy jakieś inne wyjście? Oczywiście że mamy, ale ono wymaga od nas brania odpowiedzialności za podejmowane decyzje, a tego elementu życia w wolności nie lubimy.

Podobną tezę w kontekście nazistowskim sformułował Jonathan Littell w słynnych i skrajnie kontrowersyjnych „Łaskawych”, nigdy jednak nie była ona tak drastycznie postawiona w opisie banalnej, codziennej i „pokojowej” rzeczywistości społeczeństwa doświadczonego komunizmem. Może rzeczywiście więc włóczęgostwo zasługuje na tytułowe naznaczenie jako jedyna możliwa forma uwolnienia się od zniewolenia.

Zbyszek Kruczalak



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor